Machometa Stefania z domu Michalczuk
Махомета Стефанія з дому Михальчук,
Maxomet Stephania (Maiden Name Mykhailchuck)
1926-08-01
Wereszyn, pow. Hrubieszów.
Wspomnienia

Relacje na temat niszczenia cerkwi w 1938 r. zaczerpnięte z "Przeglądu Prawosławnego".



Przegląd Prawosławny, Numer 7 (277), lipiec 2007 r.



PAMIĘĆ I POJEDNANIE

Przed 70. laty na Chełmszczyźnie i Lubelszczyźnie, z polecenia władz państwa polskiego, przeprowadzono akcję burzenia prawosławnych świątyń. Objęła ona nawet cerkwie z XVI wieku. Bezczeszczono ikony, nawet Najświętszy Sakrament. Wykonawcy – sprowadzeni często z innych regionów Polski robotnicy, nadzorujący ich „pracę” wojskowi, policjanci i urzędnicy dobrze wiedzieli, co czynią. Prawosławnemu duchownemu, który odmówił wyniesienia z przeznaczonej do burzenia świątyni świętego priczastia „założono kajdanki, siłą ubrano w szaty obrzędowe, zawieziono na miejsce i biciem zmuszono do zabrania sakramentu z ołtarza”.

Inicjatorzy i wykonawcy tej haniebnej akcji przekonani byli, że działają w imię polskiej racji stanu, że umacniając polskość, wzmacniają państwo.

Dziś ze wstydem, goryczą i bólem myślimy o tych, którzy kierując się nacjonalizmem zadawali cierpienia swoim sąsiadom tylko dlatego, że należeli do innego Kościoła. Jak się okazało, wydarzenia 1938 roku były tylko częścią wielkiego dramatu Chełmszczyzny. W latach 1943 -1944 i bezpośrednio po wojnie na tej ziemi popełniono wiele zbrodni. Pamięć o nich wśród mieszkańców – i tych wypędzonych za wschodnią granicę, i tych rozproszonych w ramach Akcji Wisła – jest wciąż żywa. Podobnie jest żywa pamięć Polaków o zbrodniach popełnionych przez Ukraińców na polskiej ludności mieszkającej na Wołyniu i Galicji Wschodniej. Mimo tych bolesnych wspomnień i ran istniejących w społecznej świadomości musimy, wybaczając sobie wzajemnie winy, budować pojednanie. Dla chrześcijan takie postępowanie jest nakazem i jedyną drogą.

– Tym, którzy zadali swym braciom cierpienia – mówił w czasie uroczystości kanonizacji chełmskich i podlaskich męczenników 8 czerwca 2003 roku w Chełmie metropolita Sawa – my, potomkowie, przebaczamy. – Nie wnosimy do świata ani nienawiści, ani zła. To jest obce prawosławiu – mówił metropolita, syn chełmskiej ziemi, który jako dziecko widział i doświadczył skutków nacjonalistycznego szaleństwa i nietolerancji.
Pojednanie można jednak budować tylko w prawdzie. I tym kieruje się nasza redakcja, oddając do rąk Czytelników ten numer.

redaktor naczelny Eugeniusz Czykwin

* * *


Rozmowa z władyką ABLEM
arcybiskupem lubelskim i chełmskim


– Co się zdarzyło na Chełmszczyźnie w 1938 roku?

– Rok 1938 zapisał się w historii Chełmszczyzny i południowego Podlasia jako jeden z najtragiczniejszych w tysiącletnich dziejach prawosławia na tej ziemi. W warunkach pokoju doszło do bezprecedensowej akcji burzenia świątyń chrześcijańskich w państwie, które mieniło się przedmurzem chrześcijaństwa. Pamiętajmy, że w tym samym czasie kilkaset kilometrów dalej na wschód, w Związku Radzieckim, również burzono chrześcijańskie świątynie i prowadzono walkę z religią.

W 1938 roku na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu w ciągu dwóch letnich miesięcy zrujnowano, według danych administracji państwowej, 127 świątyń. Warto podkreślić, iż nie były to działania żywiołowe, lecz zaplanowana akcja, przygotowana i realizowana przez administrację państwową i wojsko. Angażowano przy tym do tych działań miejscowe społeczeństwo katolickie, co oczywiście powodowało antagonizmy i konflikty na poziomie lokalnym.

Akcja burzenia cerkwi była elementem szerszych działań, tzw. akcji polonizacyjno-rewindykacyjnej, realizowanej od wiosny 1938 roku do wiosny 1939. W jej ramach zastraszano ludność prawosławną, wywierano na nią presję, zmuszając do przyjmowania katolicyzmu, wymuszając też przechodzenie na język polski w życiu wewnętrznym i liturgicznym Kościoła prawosławnego na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu.

Jak pisał jeden z historyków, zapanowała tam wówczas atmosfera wojny religijnej. Wyznawcy prawosławia czuli się wyjęci spod prawa. Petycje, błagania o pozostawienie świątyń, o nieniszczenie domów Bożych pozostawały bez odpowiedzi.

– Dlaczego do tego doszło?

– Z naszej chrześcijańskiej perspektywy musimy być świadomi, że źródłem zła jest szatan. To on zamieszał w ludzkich sercach, sprawił, że kierując się fałszywymi wyobrażeniami nie potrafili oni odróżnić dobra od zła i podjęli działania sprzeczne z zasadami moralności i chrześcijańską wrażliwością.

W kontekście historycznym przyczyną tragicznych wydarzeń 1938 r. było przekonanie ludzi sprawujących wówczas władzę w Polsce, że tylko społeczeństwo jednolite pod względem religijnym i narodowym zapewni krajowi bezpieczeństwo. Postrzegali ono prawosławie jako wyznanie przemocą narzucone w miejsce stopniowo latynizującej się unii, prawosławnych zaś jako zruszczonych Polaków, których nawet siłą należy jak najszybciej dla polskości odzyskać. W ich koncepcji państwa nie mieściło się istnienie na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu lojalnej wobec niego społeczności, zachowującej własną tradycję religijną oraz odziedziczony po przodkach język i kulturę ukraińską. Usiłowali rzeczywistość dostosować do własnej wizji. Dokonało się to niestety kosztem tragedii tysięcy ludzi, których jedyną „winą” było to, że pragnęli spokojnie żyć i trwać w tradycji pokoleń.

– Jakie były następstwa zdarzeń z 1938 roku i poprzedzających je akcji rewindykacyjnych na dalszy stan stosunków nie tylko w obszarze prawosławno-katolickim, ale i narodowym?

– Najbardziej bezpośrednim skutkiem wydarzeń 1938 roku było oczywiście zniszczenie wielu domów Bożych, świątyń, w których sprawowano bezkrwawą Ofiarę. W ten sposób zniszczono nie tylko miejsca kultu prawosławnego, ale także cenne zabytki kultury. Ogołocono wówczas krajobraz kulturowy Chełmszczyzny i południowego Podlasia z tych elementów, które świadczyły o związkach tej ziemi z cywilizacją bizantyńską, co zresztą było celem tej akcji.

Niezwykle tragicznym następstwem akcji burzenia świątyń i akcji rewindykacyjno-polonizacyjnej było skonfliktowanie społeczności lokalnych. Prawosławni czuli się upokorzeni tym co ich spotkało – burzeniem cerkwi, zmuszaniem do zmiany wiary, prześladowaniami. Jak wspominałem, w działania skierowane przeciwko prawosławnym włączano też miejscowe społeczności katolickie. Oczywiście powodowało to narastanie nienawiści i konfliktów między ludźmi – między prawosławnymi i katolikami, między Polakami i Ukraińcami. Konflikty te wybuchły z całą mocą w latach czterdziestych, zbierając krwawe żniwo.

– Jak nasza Cerkiew zamierza upamiętnić 70. rocznicę tych wydarzeń?

– Kościół prawosławny w Polsce zachowuje pamięć o tych tragicznych wydarzeniach. Tkwią one głęboko w świadomości naszych wiernych – i tych, którzy byli ich świadkami, i tych, którym pamięć o nich przekazały starsze pokolenia. Uroczystości przypominające tragedię 1938 roku diecezja lubelsko-chełmska zorganizowała już w 1998 roku, w 60. rocznicę. Odbył się wówczas w Chełmie wieczór pamięci, na którym przypomniano kontekst historyczny wydarzeń 1938 roku, a świadkowie podzielili się przejmującymi wspomnieniami.

W bieżącym roku także godnie uczcimy tę smutną rocznicę. Wspomniano o niej w tegorocznym orędziu paschalnym Soboru Biskupów. Centralne obchody tej rocznicy planujemy przeprowadzić 11 i 12 października w Chełmie. W uroczystościach liturgicznych wezmą udział hierarchowie naszej Cerkwi, synowie Chełmszczyzny i Podlasia rozproszeni po całym świecie, wierni naszej diecezji i innych diecezji naszej Cerkwi. W tych dniach odbędzie się również w Chełmie sympozjum naukowe poświęcone akcji burzenia cerkwi 1938 roku oraz koncert-requiem, organizowane przez naszą diecezję wspólnie z Towarzystwem Ukraińskim w Lublinie.

Obchody rocznicy odbędą się też w różnych miejscowościach diecezji lubelsko-chełmskiej. Zainaugurowane zostaną 15 lipca w Turkowicach, w trakcie święta ku czci Turkowickiej Ikony Matki Bożej. Tam również w 1938 r. zburzono jedną ze świątyń.

Przygotowywana jest wystawa, pokazująca zniszczone świątynie i opowiadająca o akcji ich burzenia. Pragnęlibyśmy wydać album na ten temat, a w przyszłości publikacje naukowe – tom materiałów z sympozjum oraz zbiór dokumentów.

Naszym obowiązkiem jest pamiętanie o tych wydarzeniach, o ludziach, którzy w tych tragicznych czasach dawali świadectwo prawosławia. Mam nadzieję, że wierni naszej Cerkwi, nie tylko z terenu mojej diecezji, aktywnie włączą się w obchody rocznicy.

Wydarzenia te należałoby przywrócić pamięci historycznej wszystkich mieszkańców kraju. Byłoby dobrze, gdyby wydarzenia 1938 roku potępiły najwyższe władze, bo przecież akcja burzenia cerkwi, jedna z najciemniejszych kart historii Drugiej Rzeczypospolitej, nie doczekała się jeszcze oficjalnej oceny ze strony polskiego państwa.

* * *

GROBY JESZCZE SĄ WIDOCZNE

Wereszynie była cerkiew Czestnaho Kresta. Z boku stała kapliczka, pośrodku której leżał duży krzyż. Otwierano ją w dniu parafialnego święta. Obok parkanu pięła się dzwonnica.

W tej wsi w 1936 roku urodziła się Nina Klimczuk. O wydarzeniach 1938 roku ojciec opowiedział jej, kiedy miała siedem lat – Wszystkie nasze wsie były zamieszkałe przez prawosławnych. W okolicy było tylko kilka kościołów w większych miejscowościach. Cerkwi było dużo więcej. We wsiach mieszkały po dwie, trzy rodziny katolickie. Wszyscy żyliśmy w zgodzie. W Wereszynie było więcej niż dwieście
gospodarstw. We wsi stała duża drewniana cerkiew, wokół niej był duży cmentarz.

Gdzieś w grudniu 1937 roku przyszło zawiadomienie od polskiej władzy, że trzeba zamknąć cerkiew. Ludzie wzburzyli się, ale przyjechali przedstawiciele władz i zaplombowali drzwi. Potem zaczęły krążyć słuchy, że cerkiew będą rozbierać. Ludzie zaczęli stróżować. W wiosce był głuchoniemy dzwonnik, który alarmował, gdy podchodzili policjanci chcący rujnować cerkiew. Zawsze jak zadzwonił dzwon, wszyscy biegli i odganiali tych co przyjechali. Po pewnym czasie dzwonnik zachorował. Wtedy kobiety ze wsi postanowiły, że to one będą broniły cerkwi. Wyłamały drzwi, wcześniej zaryglowane i opieczętowane przez władze. Wniosły słomę i spały przy wejściu, opatulone w kożuchy i ciepłe chustki. Mniej więcej po siedem, osiem spały przez całą zimę. Gdy zrobiło się cieplej, kobiety nadal stróżowały, ale już po dwie, trzy, bo zaczęły się roboty polowe i w nocy ludzie byli zmęczeni. 7 lipca 1938, na Iwana Kupała, o drugiej godzinie, gdy świtało, przyjechała polska policja z robotnikami. Wygnali kobiety. Policja okrążyła cerkiew. Choć jeszcze była noc, ludzie zaczęli się zbiegać, ale nie było żadnej możliwości, by obronić naszą cerkiew. Robotnicy mieli piły i wielkie drabiny. Zarzucili liny na górę. Zdjęli kopułę. Powynosili wszystko z cerkwi – ikony i chorągwie, poskładali to obok ogrodzenia. Potem rozcinali ściany. Pozabierali też ikony i chorągwie i gdzieś wywieźli, drewno ze ścian też zabrali. Ludzie płakali.

Tak to rozgrabiali i zburzyli naszą cerkiew.

Pamięć pani Niny przechowuje też wspomnienie o świętach wielkanocnych i święceniu jajek już w nowej, dużej, drewnianej wereszyńskiej cerkwi, zbudowanej gdzieś na początku lat 40. w tym samym miejscu co ta zburzona przed wojną.

Jednak najważniejsze miejsce w pamięci pani Niny zajmują wydarzenia z 12 lutego 1944 roku:

– To wydarzenie przeszło do historii wsi jako „krwawe wesele”.

Koło Wereszyna, na kolonii pod lasem, za którym była wieś Smołygów, miało się odbyć wesele.

Kuzynka mojego ojca Siemiona Górskiego, wydawała córkę za mąż za ukraińskiego policjanta z Poturzyna. Mój dziadek, ojciec mamy, prosił, byśmy nie jechali, bo już od końca zeszłego roku bandy wychodziły z lasów i paliły nasze wsie. Taka banda ukrywała się w lesie koło Smołygowa.

Kiedy młody przyjechał po młodą, z lasu wyszła banda i okrążyła weselników. Bandyci zaczęli strzelać. Nadal słyszę świst tych kul. Tato mnie zasłonił sobą i zaczęliśmy uciekać z domu na podwórko do sań. Mama upadła na progu. Tato ze mną na rękach schował się za pobliskim budynkiem.

Nam i niektórym gościom weselnym udało się uciec do wsi. Tato wiedział, że mama zginęła. Mimo że ludzie go ostrzegali, zaprzągł konia swego brata i pojechał. Na śniegu było mnóstwo krwi. Zginęło około trzydziestu osób.

Pogrzeb odbył się szybko. Batiuszki nie było na cmentarzu, bo się bał.

Później pani Nina zamieszkała u ciotki w Hrubieszowie.

Ojciec jeździł na wieś, gdzie miał gospodarstwo. 21 września 1944 roku był w Hrubieszowie, gdy spalono Wereszyn.

Pani Klimczuk regularnie przyjeżdża do Polski na cmentarz do Wereszyna.
Dba o groby matki i babci. One jeszcze są widoczne.

Natalia Klimuk


WSZYSTKO PRZEPADŁO

Stefan Sakowski urodził się w Pliskowie na Chełmszczyźnie. Mieszka w Równem. Wspomina: – W Pliskowie stały 124 domy, 118 należało do Ukraińców, sześć do Polaków. Wszyscy u nas, także Polacy, mówili po ukraińsku. Należeliśmy do parafii w Sielcu. W szkole powszechnej, czteroklasowej, nie uczyliśmy się religii. Do klasy piątej i szóstej uczę-szczałem do Horodyska. Stamtąd bliżej było do cerkwi w Bończy. Z Bończy przychodził do nas do szkoły proboszcz tej parafii, o. Korobczuk. Uczył religii po ukraińsku. Ale wszystkie lekcje odbywały się po polsku.

Pamiętam, że w 1938 roku do cerkwi w Bończy przychodził na nabożeństwa policjant, w mundurze, w czapce zapiętej pod brodą. Siedział na krześle i słuchał, czy kazanie jest wygłaszane po polsku. Problem w tym, że gdy batiuszka zaczynał mówić po polsku, ludzie wychodzili z cerkwi.

Naszą cerkiew w Sielcu w 1938 roku rozebrano. Była drewniana, więc łatwo ją było zburzyć. Ludzie płakali, protestowali. Bezskutecznie. „Krakusy” ich pobili, cerkiew rozebrali. Po tym parafianie zbudowali nad rzeczką kapliczkę i tam modlili się.

W chwili wybuchu wojny skończyłem siedem klas szkoły polskiej. Ale przyszli Niemcy i w Pliskowie powstała szkoła ukraińska. Więc poszedłem do tej szkoły, do pierwszej klasy, uczyć się języka ukraińskiego. Aż do odejścia Niemców w 1944 roku było u nas spokojnie. Dopiero wtedy zaczęły się ciężkie czasy. Do Pliskowa w biały dzień, 12 maja 1944 roku, przyjechało sześciu cywili i zabili siedmiu Ukraińców, w tym mojego ojca, Maksyma. Pochowaliśmy go 14 maja 1944 roku na cmentarzu w Rakołupach. Wkrótce trafiłem do Armii Czerwonej. Najpierw, z nadejściem frontu, werbowano nas do Armii Polskiej. Odmówiliśmy. Z tego powodu, że na nas, Ukraińców, Polacy napadali i zabijali. Woleliśmy Armię Czerwoną. Dotarłem z frontem aż 70 km na zachód za Odrę. Straszne rzeczy tam się działy. Przez dwa lata wojowałem i nie wiedziałem, gdzie mama, brat, co z gospodarstwem. W Pliskowie mieliśmy dwanaście morgów dobrej ziemi, nowy dom kryty ocynkowaną blachą, stodołę na dwa klepiska, obory, sad... Odnalazłem mamę, korespondencyjnie, jeszcze w wojsku, na Ukrainie, w Równem. W marcu 1947 roku dotarłem do niej. Pytam, co z naszym gospodarstwem. Mama pokazuje mi dokument – umowę spisaną przy świadkach, na podstawie której oddała w dzierżawę budynki i ziemię w Pliskowie mojej szkolnej koleżance sąsiadce i jej bratu. Rok korespondowałem z różnymi urzędami, jeździłem do Warszawy. Tam dowiedziałem się, że do września 1947 roku można było nasze gospodarstwo w Pliskowie sprzedać. Teraz było już za późno. Majątki ukraińskie przeszły na Skarb Państwa. Jeśli obecny właściciel – poradzono mi – pana spłaci, to bierz pan pieniądze i podziękuj. Nie pojechałem, bo się bałem.

Chyba pod koniec lat 80. odwiedziłem Chełmszczyznę. Zajechałem do Rakołup na grób ojca. Wszystko było zdewastowane. Porozbijane pomniki leżały w kącie cmentarza. Rozpoznałem po starej lipie miejsce pochówku ojca.

W gruzie odnalazłem część nagrobka z imieniem i nazwiskiem. Uporządkowałem mogiłkę, postawiłem pomniczek. Opiekują się nim teraz dwie Ukrainki, które wyszły za mąż za Polaków w tamtej okolicy.

Któregoś roku odwiedziliśmy z żoną Plisków. Przykro wspominać. Moja szkolna koleżanka, posiadająca nasze gospodarstwo, dopiero na życzenie mojej żony wpuściła nas do domu. Napiliśmy się wody. Wyszliśmy. Żona mówi do mnie po cichu: – Jeśli nam życie miłe, uciekajmy stąd.

I tak zrobiliśmy. Wszystko przepadło. Dom, sad, stodoła, obory...

Michał Bołtryk



SIŁ STARCZYŁO NA TYDZIEŃ

Pięknie nazywała się rodzinna wieś pani Stefanii Tymoszczuk, Bohorodyca, i piękna, choć nie największa, cerkiew w niej stała. Najpierw zmieniono nazwę wsi na Brodzica, a potem, w 1938 r., zniszczono stojącą na wzgórzu cerkiew.

We wsi na sto numerów tylko siedem polskich rodzin było, reszta prawosławne. Na początku zaganiali wszystkich na katolicyzm, potem cerkiew rozwalili.

Ludzie się tego spodziewali. Naznosili kamieni, pałek – przez tydzień świątyni bronili.

Aż tu któregoś dnia przyjechała straż pożarna i gorącą wodą rozpędziła wiernych. – Dopiero wtedy mogli zawalić kopułę – wspomina pani Stefania. Miała wtedy siedem lat, siedziała u koleżanki i przez okno wszystko widziała. – To było straszne, chodzili po naszych ikonach, chorągwiach, deptali – nie może dalej mówić, płacze. A potem wywieźli wszystkich na Wołyń, a wioskę spalili.

Pani Stefania Tymoszczuk co roku odwiedza swoje rodzinne strony. W Brodzicy, dawnej Bohorodycy, została katolicka część jej rodziny. Żyje tam do dziś.

Prawosławny cmentarz jest w opłakanym stanie i do tego okrojony o połowę. – Przyjechali z Wołynia i potrzebowali dom na kościach naszych przodków zbudować – mówi z żalem.



ŻAL BYŁO PATRZEĆ

– Cerkiew w Ślipczach trzeba zawalić – poinformował sołtysów wójt Jan Wróblewski na jednej z sesji w gminie Miniany. Był rok 1938, nadchodziły żniwa

– Jak to naszą cerkiew zawalić? – zaoponował Daniel Polech. Choć miał tylko trzy morgi ziemi i mieszkał na kolonii, mir w Śpliczach, wsi pięknie położonej nad Bugiem, miał wielki. Sołtysem został już za Piłsudskiego i odtąd stale go na tę funkcję wybierano. – Cała parafia ją budowała, jest całkiem nowa – na posiedzeniu sesji bronił jak mógł cerkwi Uspieńskiej, sprzed pierwszej wojny światowej, drewnianej, postawionej bez żadnego gwoździa, zwieńczonej pięcioma kopułami i osłoniętej trzymetrowym okapem, żeby deszcz nie przeszkadzał w krestnym chodzie.

– Ludzie będą się buntować, chramu bronić – zapowiedział.
– Danielewski ludzi powstrzyma – na to wójt.

Danielewski był komendantem policji.

I rozkaz wykonał. W środku tygodnia i w środku żniw do wsi zajechała specjalna brygada. Zbiegli się prawosławni, skąd kto mógł, bo we wsi tylko jedna polska i jedna żydowska rodzina była, ale cerkwi bronić nie byli w stanie – nie puszczała policja. Mogli tylko stać, bezsilni i bezradni.

Pięciu wynajętych robotników zaczęło od głównej kopuły. Ściągali ją kołowrotkiem z lebiodką, ale się nie dała. Podcięli kopułę piłą – dopiero wtedy osunęła się na ziemię.

Potem stopniowo rozbierali cerkiew, żal było patrzeć. Materiał – deski, belki – złożyli w szkole. Wyceniono go na 1275 złotych.

– Powiedzcie ludziom, że jest tani budulec do sprzedania – nakazali sołtysowi Danielowi Polechowi.

– Toż to grzech – na to miejscowi, rezygnując z zakupu. Z desek, belek spoglądali święci – a i sołtys nie ukrywał, skąd jest materiał. Wiedzieli o tym wszyscy, i ci ze Ślipcza, i z Czumowa, Kosmowa i z Minian, wszyscy, którzy w tej cerkwi się modlili.

Nie znalazł się kupiec.

– Wykorzystać to drewno do remontu mostów i szkoły – poleciły władze. A mieszkańcy w formie podatków i tak musieli za nie zapłacić.

Gdzie potem, jak cerkwi nie stało, modlili się prawosławni?

W starej plebanii, nazywanej tutaj klebanią. Syn sołtysa, dziś 77-letni, Włodzimierz Polech, pamięta to jak dziś. Pana Włodzimierza spotykam w Łucku, to jemu ojciec, urodzony w 1900 roku, przekazał informacje o burzeniu cerkwi. Syn od razu skrupulatnie je zanotował. A do starej plebanii na nabożeństwa chodził nie raz.

Gdy uczył się w szkole powszechnej w Hrubieszowie i mama na niedzielę zabierała go do Ślipcza, musiał przynosić zaświadczenie, że był na nabożeństwie.

Żądał tego zarówno dyrektor, jak i batiuszka – katecheta.

Pan Włodzimierz nie poprzestał na szkole powszechnej. Poszedł dalej się uczyć, do hrubieszowskiego gimnazjum. Już w 1944 roku zjawili się pierwsi polscy repatrianci z Wołynia. I póki co, swoje rzeczy zaczęli składać w ich klasach. Ze szkołą trzeba było się pożegnać, wkrótce także ze swoją rodzinną wsią. Nadszedł rok 1945, niemal wszyscy ze Ślipcza musieli wyjechać na wschód.

Ałła Matreńczyk



PSZCZOŁY JEJ BRONIŁY

Stefan Rybaj urodził się w 1928 w Czumowie, w powiecie hrubieszowskim. Teraz mieszka w Łucku. O burzeniu cerkwi w rodzinnej wsi opowiada: – To było na przełomie czerwca i lipca 1938. Podobno naszą cerkiew zbudowano w XVII w. Bardzo ładna, drewniana, obok cmentarz. Za mojej pamięci już nie odprawiano tam nabożeństw, bo władze ją zamknęły. Rodzice mówili, że na początku lat 30. Klucze trzymały władze w Hrubieszowie. Naszą wieś przypisano do parafii w Ślipczach.

To były niespokojne czasy. Na krótko przed wojną, już w 1937 i 1938 roku, moi rodzice każdej nocy stróżowali, bo przyjeżdżali ludzie, których nazywali endekami. Kazali nam przyjmować katolicyzm. Zmieniłeś wiarę, mogłeś kupić ziemię, wysłać dzieci do szkoły. W naszej wsi nikt nie przyjął katolicyzmu.

Mieszaliśmy na chutorze, cerkiew była we wsi, jakieś półtora kilometra od nas. Pewnego dnia, wczesnym rankiem, doszły do nas słuchy, że przyjechali rozbierać naszą cerkiew. Za nim dobiegłem to ci przyjezdni już byli. Zaczęli od ścinania kopuły, ale nie mogli tego zrobić. Czemu? My jeszcze jako dzieci zaglądaliśmy przez dziurkę od klucza i widzieliśmy, że w środku pszczoły założyły gniazdo i pośrodku cerkwi była może metrowa góra miodu. Musiał on skapywać z góry wielu lat. Gdy rozpoczęto burzenie cerkwi, dwóch mężczyzn pogryzły pszczoły. Jeden spadając zabił się, drugiego odwieziono do oddalonego o sześć kilometrów Hrubieszowa. Pszczoły tak napadały na ludzi, że robotnicy bali się podchodzić bliżej. Przez ten cały czas trzymali wszystkich ludzi ze wsi daleko od cerkwi. Potem ci obcy pojechali, ale wrócili pod wieczór, kiedy pszczoły już nie latały.

Ludzie mówili, że najpierw wszystko powynosili – ikony, krzyże, Ewangelie. Widziałem, jak to zaczęli wywozić do Hrubieszowa. Rozbierali cerkiew kawałkami. Mieszkańcy Czu mowa bardzo się przejęli i głośno krzyczeli: „Jak to tak można rozwalić naszą cerkiew, jak to tak można nie bać się Boga ani niczego?”.

Między Polakami a Ukraińcami nigdy nie było żadnej niezgody. Obok nas była kolonia Kozodawki, tam mieszkali katolicy, nazywano ich Mazurami, ale zawsze razem się bawiliśmy. Lata szły, a czasy były nadal niespokojne. W latach 40. w Czumowie był posterunek pograniczników niemieckich i chyba dlatego wsi nie spalono. Ale z powodu tego co się wokół działo ludzie, przestraszeni, zapisywali się na ewakuację. Rybajowie wyjechali w 1944.

Pan Stefan wiele lat później dowiedział się, że pomniki z grobów w Czumowie nowi mieszkańcy brali na fundamenty do chlewów. Cmentarza nie zaorano, ochroniły go zdrowe lipy.

W latach 90 był w Polsce. Chodził po rodzinnej wsi boso.

Natalia Klimuk




Z AUTOBIOGRAFII

Lida Własiuk-Kołomijec pochodzi z Łaskowa. Energiczną panią w wyszywanej bluzce spotkaliśmy pod chełmską cerkwią w dniu Świętych Męczennników. Jak co roku przyjechała z Londynu, gdzie trafiła sześćdziesiąt lat temu, po stracie siostry, wysiedleniu z Chełmszczyzny. Nie ma dla nas czasu. Właśnie jeden z dawnych znajomych chce przedstawić swojego wnuka. Młody człowiek pragnie jej osobiście podziękować za autobiografię „Anioł Stróż”. Również nam pani Lidia proponuje tę książkę. Pisze tam też o 1938 roku. Miała wtedy 12 lat: – Cerkiew Zaśnięcia Bogarodzicy stała na pagórku. Nie była stara. Jej budowę zakończono chyba w roku 1890. Obok niej mała dzwonnica. Wszystko z dobrze wyciosanego drewna. Na drzwiach wisiała plomba z polskim orłem. Cerkiew nie funkcjonowała już, gdy mieszkańcy wrócili z bieżeństwa.

Poszła wieść, że będą burzyć cerkwie. Władze polskie organizowały to po cichu, żeby nie wzburzyć mieszkańców. Najpierw powołano specjalną milicję w czarnych uniformach. Mieli samochody ciężarowe i mogli rekrutować robotników, którzy burzyli i mieli bronić mieszkańcom dostępu do świątyń. Tak jeździli z miejsca w miejsce, ze wsi do wsi, i wykonywali swoją haniebną robotę. Tak chrześcijanie postępowali z chrześcijanami.

Gospodarstwo Własiuków leżało na chutorze. Tego poranka, 7 lipca 1938, rodzice wysłali ją do wsi. Coś się nie zgadzało w krajobrazie. Brakowało kopuły na cerkwi. Wokół zebrali się wszyscy mieszkańcy. Robotników nie było dobrze widać spomiędzy drzew. Obok dzwonnicy leżały powynoszone ikony, prestolna ikona Uspienija, chorągwie, nawet czasza. Rozbiórka trwała. Ludzie płakali, narzekali, nawet przeklinali. Robotnicy pojechali do Małkowa.

Potem, gdy ludzie z ogromnym żalem i niedowierzaniem przyglądali się ruinie, przyjechał jeden z kolonistów, żeby zabrać powynoszone rzeczy do murowanej cerkwi w Szychowicach. Tę jedną na dwadzieścia zburzonych cerkwi władze polskie postanowiły zachować. Teraz tam miała się mieścić nasza parafia, tam trzeba było jechać na cmentarz, bo miejscowy zamknięto.

Ludzie opowiadali, że robotnikom, którzy burzyli cerkwie płacono po pięć złotych za godzinę. Wtedy za dzień pracy z sierpem w upale można było zarobić niecałe dwa złote.

Po tym, jak ludzie zaczęli chodzić do cerkwi w Szychowicach, zaczęło się zmuszanie do przyjmowania katolicyzmu.

Z Łaskowa do Szychowic było sześć kilometrów, ale dojechanie tam zimą było niemożliwe, podobnie było na wiosnę. Ludzie obchodzili wszystkie święta, ale do cerkwi chodzili rzadko. Mimo to cerkiew w Szychowicach prawie się nie zamykała. Baciuszka, Włodzimierz Artecki, chrzcił dużo dzieci, później pomagał mu ojciec Iwancew. Pogrzeby odbywały się po kilka na raz, podobnie jak śluby. W cerkwi było ciasno. Każda ze wsi przed Wielkanocą przyozdabiała swoją prestolną ikonę.

Potem przyszedł nakaz mówienia kazań po polsku. Ojciec Artecki trochę znał polski. Mówił ze łzami w oczach. Ludzie wychodzili z cerkwi, specjalnie kaszlali, kobiety płakały. A w cerkwi stał policjant i sprowadzał, czy kazanie nadal jest głoszone po polsku.

Natalia Klimuk



W HARMONII Z PRZYRODĄ

Witalis Dziuryło urodził się na Hrubieszowszczyźnie w 1932 roku, w miejscowości Gródek. Wiera Olender rok później w Czerniczynie. Opowiadali o gródeckiej cerkwi.

– To była drewniana świątynia z jedną kopułą. Stała w pięknym miejscu – w zakolu Bugu, na wysokim brzegu. Niedaleko był cmentarz. Wszystko harmonijnie splecione z przyrodą.

Starsi ludzi opowiadali, że na tym wzniesieniu bocian uwił gniazdo na gołej ziemi.

Uznali, że to miejsce święte i zbudowali cerkiew.

Na Zielone Świątki był wielki odpust.

Pan Witalis pamięta, że jeszcze przez krótki czas chodził do tej świątyni. Potem ją zamknięto. Klucze miał wójt i dawał je ludziom, ale tylko z okazji wielkiego święta – Wielkanocy albo Bożego Narodzenia i właśnie w dniu Pięćdziesiątnicy.

Cerkiew rozebrano w 1938 roku. Ludzie opowiadali, że policja i robotnicy przyjechali w nocy. Było ich bardzo dużo.

Otworzyli drzwi i wynosili ikony, które potem wywieźli ze sobą.

Krążyły słuchy, że z tych ikon w Hrubieszowie układano trotuary.

Od czasu zburzenia cerkwi ludzie chodzili się modlić do Hrubieszowa. Pan Witalis, który krótko mieszkał w Czerniczynie, znów przeniósł się do Gródka.

W tym czasie miejscowi przychodzili na siedlisko, które kiedyś zajmowała cerkiew, i wspominali tutejsze odpusty.

– Wszyscy, my i Polacy, żyliśmy w zgodzie – dodaje pan Witalis.

Za niemieckiej okupacji na miejscu, gdzie stała cerkiew, bawiły się dzieci i wykopały górną część czaszy. Zaniosły do domu, dały rodzicom. Wieść rozniosła się po wsi. Przyszedł Niemiec i kazał oddać.

Cmentarz w Gródku zarósł.

– Teraz tylko my możemy świadczyć o tym, że tam stała cerkiew – mówi pani Wiera.

Natalia Klimuk



TY NIE NASZA

Pani Lidia Zasadko, z domu Chwedczuk, i jej mąż Iwan Zasadko żyją na Ukrainie od 1944 r. W siedzibie towarzystwa „Chołmszczyna” w Łucku wspominają:

Pani Lidia: – Urodziłam się w Treszczanach. To duża wieś, może ze trzysta domów. Ale ukraińskich rodzin przed wojną było tam osiemnaście. Starsi ludzie wspominali, że do 1900 roku w Treszczanach wszyscy ludzi mówili po ukraińsku. Ale tuż przed wojną wieś już była spolonizowana i katolicka. W szkole uczono tylko po polsku. Tylko dwoje dzieci – ja i sąsiad – było prawosławnych w tej szkole. Wytykali mnie palcami, wyśmiewali się, mówili: „Nie jesteś nasza”. Wracałam do domu z płaczem. Pewnego dnia rodzice zaprowadzili mnie do kościoła w naszej wsi. Mnie i sąsiada ksiądz przyjął do Kościoła katolickiego. A byliśmy, po urodzeniu, ochrzczeni w cerkwi. Na drugi dzień w szkole wszyscy do mnie mówili: „Ty jesteś teraz nasza!”

I tak przez dwa tygodnie, w trzeciej klasie, byłam katoliczką.

Nie wiem, czy był to rok 1938, czy 1939. A z 1938 roku mam takie wspomnienie. Moja siostra była zamężna w Zaborcach. Chodziłam do niej, bywałam w tamtej cerkwi. U nas w Treszczanach nie było cerkwi. I pewnego dnia starsi mówili, że w Zaborcach zburzono cerkiew. Ludzie nie pozwalali, więc ich „krakusy” zbili i swoje zrobili, cerkiew zburzono. Cerkwi już nie było, a ludzie przez długi czas na jej ruinach zbierali się na modlitwy. Z opowiadań wiem, że jeden z „krakusów” wlazł na dach cerkwi i spadł z niej. Zginął na miejscu.

Po dwóch tygodniach bycia katoliczką ojciec mówi do mnie: pojedziemy do Hrubieszowa do soboru. Byliśmy znów w cerkwi z moim sąsiadem. Niedziela, liturgia, po służbie batiuszka przyjął nas do prawosławia. Wróciliśmy do domu. Ale o tym nikt w szkole się nie dowiedział.

Żyliśmy tak do wojny. Przyszli Niemcy i zorganizowali nam szkołę ukraińską. Moi rodzice przeznaczyli na szkołę jeden pokój w naszym domu. W szkole cofnięto nas do niższej klasy, bo przecież nie znaliśmy ukraińskiego. A Polacy mieli swoją, polską, szkołę.

Zaraz po wojnie, jak tylko Niemcy odeszli, zaczął się bardzo niebezpieczny okres. Bandy nas wyganiały na Ukrainę. Cierpieliśmy i za to, że w naszym domu była ukraińska szkoła.

W 1944 roku zmarł mój dziadek, Jozafat Chwedczuk. Podziemie zorganizowało na nasz dom zasadzkę. Bandyci myśleli, że na pożegnanie z dziadkiem przyjdzie dużo ukraińskiej młodzieży. Młodzi jednak, obawiając się najgorszego, nie przyszli. Ale i tak dom ostrzelano, ponad głowami żałobników. Postrzelono jedną kobietę. Strzelano do umarłego dziadka...

Dla nas w Treszczanach nie było już miejsca. Wjechaliśmy w 1944 roku do Dniepropietrowska. Tam był głód. Udało się uciec do Łucka, z nadzieją, że będziemy bliżej Treszczan. Niestety, powrót był niemożliwy. Bardzo to przeżył mój ojciec Ilja. Zmarł w 1968 roku. Nigdy nie odwiedził miejsca swojego urodzenia.

Odwiedziłam Treszczany po śmierci ojca. Nic tam naszego nie było. Po powrocie napisałam wiersz Napjusia wodicy: Нап’юся водицi / З тiєї криницi, / Що викопав тато / Колись коло хати. / Чистенька, прозора / Вгамує бiль скоро / В моєму серденьку, / Що стука швиденько. / Бо вже нема тата, / Розiбрана хата. / Вороння лиш кряче, / А серденько плаче.

Pan Iwan: – Urodziłem się w 1929 roku w Wólce Horyszowskiej. Było tam czterdzieści domów. Sami Ukraińcy. Obok był Horyszów Polski. Tam była szkoła i cerkiew, ale cerkiew nam odebrano. Parafię przed wojną mieliśmy w Cześnikach. Przyszli Niemcy i pozwolili na otwarcie cerkwi, a w 1942 nas wysiedlili w okolice Hrubieszowa. Tam chodziłem do ukraińskiej szkoły. Od 1944 już nie było dla Ukraińców miejsca na Chełmszczyźnie. Kto chciał przeżyć, ten wyjeżdżał na Ukrainę...

Michał Bołtryk



NAS TERAZ BĘDZIECIE SŁUCHAĆ

Już po pierwszej wojnie światowej cerkiew św. Eliasza w Terebinie zamieniono na kościół św. Andrzeja Boboli. Cerkiew stara była, z 1779 roku, zbudowana na miejscu jeszcze starszej. Starali się o jej zwrot prawosławni terebinianie, ale Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego reskryptem z 24 listopada 1921 roku „nie uwzględniło ich prośby”. We wsi ponad 160 domów prawosławnych stało, katolickie rodziny można było policzyć na palcach. Gdzieś tak w drugiej połowie lat 30. prawosławni nową skromniejszą cerkiewkę w budynku po starym spichlerzu urządzili. Ale i ona przeszkadzała. Nadszedł rok 1938.
15 czerwca w Terebinie aresztowano swiaszczennika. – Proszę przejść na katolicyzm, a posada urzędnicza się znajdzie – zaproponował mu cztery dni później hrubieszowski starosta.

To była jakby zapowiedź tego, co miało nastapić. Pierwszego lipca zapieczętowano cerkiew – sześć dni później zburzono.

Pani Lidia Kidyba, emerytowana nauczycielka z Łucka, tego właśnie dnia wracała z tatą wozem z Hrubieszowa. – Cerkwu naszu zwałyły – powtarzali z przerażeniem napotkani ludzie. – De my teper budemo molitisia – płakali.

Na placu wciąż krzątali się nieznajomi robotnicy, ładowali coś na furmanki, wszędzie pełno było gruzu.

Przeszkadzała nie tylko cerkiew, przeszkadzały rosnące wokół niej drzewa – wszystkie je wykarczowano, gruz wyrzucono na drogi, a cały plac zabronowano.

I znów wezwano swiaszczennika. Tym razem do Tomaszowa. – Pora zamienić sutannę na marynarkę i krawat – ni to zaproponował, ni to nakazał starosta. I już groźniej wykrzyknął: – Nas teraz będziecie słuchać!

Miesiąc później sprawa zburzenia cerkwi stanęła na zebraniu rady gromadzkiej w Terebinie. Protokół zachował się do dziś.

– Rozbiórka była celowa i konieczna – stwierdziła rada. „Wygląd budynku był nieestetyczny i nie licował ze swoim przeznaczeniem, cerkiew nie posiadała żadnego majątku, prawosławni byli obciążeni kosztami utrzymania świątyni i księdza prawosławnego, a sam fakt jej istnienia utrudniał współżycie katolików i prawosławnych” – po tak obłudne sięgnięto argumenty.

Gdy przyszli Niemcy, zwrócili prawosławnym starą cerkiew św. Eliasza, tę z 1779 roku.

I znów na Il’ju do Terebina zjeżdżali wszyscy na prazdnik. Ludzie chodzili modlić się przed swoimi ikonami, śpiewać na swoim klirosie.

– Pamiętam, jak pięknie wyglądała cerkiew, gdy moja cioteczna siostra brała w niej ślub – wspomina Lidia Kidyba.

Razem z rodzicami, bratem i babcią mieszkali na kolonii. Dobrym gospodarzem był tata, stale powiększał swoje gospodarstwo, miał szesnaście hektarów urodzajnej ziemi. I dbał o edukację dzieci.

Pani Lidia w 1943 roku w seminarium nauczycielskim w Hrubieszowie rozpoczęła naukę. Nie na długo, bo rozpoczęły się deportacje.

– Ale co można było wziąć z dobrze prosperującego gospodarstwa na jedną czy dwie furmanki. Ani ziemi, ani domu, ani maszyn…

Batiuszka Jan Pańczuk z nimi nie wyjechał. Wcześniej został zamordowany.

Na obczyźnie pani Lidia i jej najbliżsi o rodzinnej ziemi nie przestali pamiętać. Niemal całą drogę z Odessy do Łucka przeszli pieszo, wciąż łudząc się, że będą mogli do Terebina powrócić. Mogli, ale tylko z wizytą i dopiero w 1996 roku.

Po ich gospodarstwie została tylko studnia i kasztan. W 1944 był mały, a teraz to wielkie i potężne drzewo.

Cerkiew św. Eliasza stoi do dziś. Jest kościołem katolickim św.św. Piotra i Pawła.

– A gdzie nasze ikony – pani Lidia zapytała kiedyś przy okazji napotkane osoby.

– A leżą złożone w garażu – usłyszała.

Nigdy nie miała czasu, by zapytać o szczegóły. Zawsze odwiedza Terebin, gdy jedzie z całą grupą chołmszczków na turkowickie święto. I zawsze wtedy idzie na prawosławny cmentarz. Bez trudu trafia na grób swego dziadka, choć jego pomnik został zniszczony.

– Ksiądz w Terebinie jest porządnym człowiekiem – mówi. – Zadbał o to, by wszystkie terebińskie cmentarze ogrodzić. I stary, jeszcze austriacki, i prawosławny, i ten nowy, katolicki. Krowy po cmentarzu nie chodzą, a ludzie jak przyjadą, mają się gdzie pomodlić.


Ałła Matreńczyk



KOŚCI WŁOŻONO GŁĘBIEJ

Katarzyna Jasińska urodziła się 1925 roku w miasteczku Tyszowce. Większość mieszkańców stanowili katolicy.

Po pierwszej wojnie światowej stały tam trzy cerkwie – przy cmentarzu, duża, murowana wybudowana w 1900 Preczystieńska, i dwie drewniane – św. Mikołaja w centrum i jeszcze jedna na Zamłyni.

Cerkiew św. Mikołaja była zamknięta. Pani Katarzyna była tam tylko raz, bo tylko raz pozwolono odsłużyć nabożeństwo. Wszystko tam było – ikony, chorągwie, inne cerkiewne sprzęty.

– W 1938 roku wracałam ze szkoły i: – Boże! Naszą cerkiew burzą!…

Zebrało się dużo ludzi, przyjechali też z pobliskich wsi, wszyscy płakali. I tylko tyle mogli zrobić. Wokół było dużo Polaków, nie można było podejść bliżej.

Byłam mała i nie widziałam, co dokładnie się działo. Ale w pewnym momencie jeden Polak wszedł na cerkiew i zdjął dużą ikonę, która wisiała nad drzwiami. I rzucił z wysokości z krzykiem: „Patrzcie, jak ruski Pan Bóg leci”.

Nie minęło nawet pół roku, na świętego Leonarda pod kościół przyszło jak zawsze dużo ludzi. Wtedy ten człowiek wszedł na pobliską lipę i rzucił się. Zginął na miejscu. Polacy, z którymi przyjaźniliśmy się, mówili: „To Bóg zesłał na niego karę za burzenie cerkwi i odebrał mu rozum”. Potem z drewna z rozbiórki ludzie budowali sobie chlewy.

Cerkiew na Zamłyni też zburzono.

– Teraz mieliśmy dwa prazdniki - we wrześniu Narodzenie Bogarodzicy i wiosną na św. Mikołaja. Przez trzynaście lat śpiewałam w chórze. Kiedyś przyszedł polski komendant. Postawiał sobie krzesło przed carskimi wrotami i usiadł. Wyszedł batiuszka, okazało się, że kazanie ma być głoszone po polsku.

Nasz batiuszka pochodził z Wołynia i nie umiał mówić na tyle dobrze jak my. Niewyraźnie powiedział: „Niech bendzie pochwalony” i zamilkł.

Wszyscy zaczęliśmy płakać. Urzędnik kazał nam zaśpiewać pieśń po polsku „Boże, coś Polskę”. Znaliśmy ją ze szkoły.

Pan Stanisław Tembikowski, urodzony w 1936 roku, pamięta, że gdy był bardzo mały, obcy ludzie przychodzili do domu i wykręcając matce palce zmuszali do przyjęcia katolicyzmu.

Pani Walentynie Dejun mama opowiadała, jak ludzie zakrywali okna poduszkami, żeby ochronić się przed tymi, którzy – jak mówi – gnali do kościoła. Ona sama pamięta 1944 rok i wielką łunę. To płonął Sahryń.

Rodzina pani Walentyny wyjeżdżała z Tyszowców w 1944 roku.

Wtedy dwadcatka, grupa dwudziestu mężczyzn, w tym starosta i kasjer, która zawsze decydowała o tym, co należało w cerkwi kupić lub odnowić, postanowiła zakopać dzwony, świeczniki i obłaczenija na cmentarzu. W Tyszowcach została żona po bracie dziadka pani Walentyny. Dzwony były ufundowane przez jej męża. Ksiądz przed spowiedzią pytał ją gdzie są dzwony, ale ona nie wiedziała.
Pani Eugenia Fridrich, rocznik 1932, wyjechała z rodziną w 1945. Rodzicom było żal wszystko zostawić, ale nie chcieli, żeby dzieci widziały to bezczeszczenie i zniewagi.

Zostali wysiedleni na wschodnią Ukrainę, na step, tak żeby poszczególne rodziny nie miały ze sobą kontaktu. Po paru latach pieszo wracali do domu. Doszli w okolice Równego.

Ostatnio była w Tyszowcach w 1990 roku. Ma żal, że siostry ojca, które w 1917 roku przeszły na katolicyzm i nie musiały wyjeżdżać, nigdy nie zapytały, co się z nimi przez te wszystkie lata działo.

Po latach, tam gdzie stała cerkiew św. Mikołaja, założono spółdzielnię kółek rolniczych. Cerkiew Narodzenia Bogarodzicy zburzono w 1950 roku.

Miejsce po świątyni można poznać po nierównościach terenu. Obok jest cmentarz. Część katolicka i obok nieużytkowana prawosławna. Gdy pani Walentyna była tam przed piętnastoma laty, ludzie brali pomniki z części prawosławnej i robili z nich ściany w grobowcach.

– Tak nie można. Tam są kości – protestowała. Robotnicy pozbierali je do torebki i włożyli głębiej w ziemię.


Natalia Klimuk



DZIAŁO SIĘ TO W UCHANIACH

Działo się to w Uchaniach dnia 5 września 1929 roku – tak zaczyna się protokół ze spotkania posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej Pawła Wasyńczuka z mieszkańcami osady Uchanie. Ludzie poprosili go o przyjazd, żeby o krzywdzie swojej opowiedzieć.

W Uchaniach stała murowana cerkiew, od pierwszej wojny światowej już dla nich zamknięta. Gdzie nie pisali, żeby ją odzyskać – i do starosty hrubieszowskiego, i do wojewody lubelskiego, i samego ministra wyznań religijnych – znikąd żadnej pomocy, a nawet odpowiedzi. 24 lipca 1929 roku stała się rzecz straszna.

W stronę cerkwi rusza wójt Paweł Zając z łańcuchem wójtowskim na szyi, z sekretarzem Jaźwińskim, z gromadą ludzi (w protokole wymienione są ich nazwiska) i pod osłoną trzydziestu policjantów. Ruszają w stronę cerkwi, by na miejscu od razu wziąć się do roboty... Tną siekierami kopuły, walą je na ziemię, krzyże łamią.

Prawosławni, kto tylko żyw, biegną pod cerkiew. Napotykają mur policjantów z bagnetami na karabinach. Dowodzi nimi sam komendant osady Uchanie, Stanisław Leśniak.

Gdy wraz z wójtem otwierają cerkiew, zaczyna iść w ich stronę 80-letni prawosławny staruszek, Kajetan Bojar.

Chce porozmawiać, wytłumaczyć, może o coś poprosić. Nie dochodzi. Policjant Kościelny chwyta go za kark i wlecze do ogrodu przy cerkwi. Bojar łapie się za drzewo, wtedy policjant uderza go ręką tak mocno, że zdziera mu skórę z dłoni. I już we dwóch z kolegą ciągną starca w stronę drogi, cały czas go tłukąc. Potem wrzucają na przejeżdżającą furmankę i zawożą do aresztu...

W tym czasie robotnicy łamią ikonostas, niszczą ikony, zrywają okna i posadzkę pod prestołem.

W stronę cerkwi kierują się dwie kobiety.

– Odejdź cholero, bo cię zastrzelę – krzyczy jeden z policjantów do 56-letniej Marii Prystupy.

– Po co niszczycie naszą cerkiew, wszyscy na jej budowę dawaliśmy pieniądze? – pyta z żalem jej 21-letnia córka Eugenia. – Po co biliście Bojara?

– Co Bojar dał na cerkiew?– wrzeszczy w odpowiedzi policjant. – To samo, jak i ty, cholero... Milcz, ty taka owaka...

A tu z dachu zdejmują blachę, niszczą dzwonnicę, wyrywają drzwi od ołtarza. Demonstracyjnie piją przy tym alkohol... Z drwiną przedrzeźniają prawosławne śpiewy.

Przychodzą kolejni ludzie, wśród nich cztery dziewczyny z Woli Uchańskiej.

– Wróć się, ty taka owaka – policjant Kościelny uderza 18-letnią Lidię Andrejewicz tak silnie, że ta z trudem dociera do pobliskiej chaty Julii Sznak, tam traci przytomności i leży bez pamięci. Nie odzyskuje jej do wieczora, kiedy przyjeżdżają po nią rodzice, wraca do świadomości dopiero następnego ranka.

Kościelny, bije też drugą z dziewcząt, 18-letnią Marię Okoń. Inny policjant mierzy z karabinu do 60-letniej Marii Klinkbejl.

– Nu i cztoż, zawalili wam swiatuju cerkowku – z ruska krzyczy i przedrzeźnia nauczyciel miejscowej szkoły, Kowalczuk.

Policjanci nie pozostają gorsi.

– Durne kobiety, płaczcie po mikołajewszyźnie, my za to, że zwaliliśmy waszą świątynię, będziemy mieć sto dni odpustu – krzyczą.

– Zbrodniarze walić naszą cerkiew bezprawnie mogą, a my do cerkwi podejść nie możemy – wołają zrozpaczone kobiety.

– To nie są zbrodniarze, oni wykonują nasz rozkaz – na to policjanci. – A my mamy rozkaz wyższej władzy, żeby was nie puścić.

Akcją kieruje wójt Zając, cały czas w łańcuchu wójtowskim na szyi, potem go oddaje swemu następcy, Grzegorzowi Panasowi, a sam zaczyna furmanki ściągać, żeby wywiozły do Teratyna złom i utensylia powyrzucane z cerkwi. Te furmanki wójt „spędza za powinność”.

– Wypuście starego niewinnego człowieka – batiuszka z Wojsławic, o. Ksenofont Mikow, wstawia się za Bojarem. Interweniuje w urzędzie gminy i na posterunku policji. Bezskutecznie. Starzec wychodzi z aresztu dopiero następnego dnia.

Cerkiew w Uchaniach była w bardzo dobrym stanie, nawet remontu nie potrzebowała, tak że nie mogło być mowy o jej zawaleniu. Prawosławni nieraz prosili o jej zwrot, zapewniali, że będą o nią dbać. Protokół w obecności posła podpisali: Kajetan Bojar, Julja Sznajder, Maria Prystupa niepiśmienna – za nią i za siebie podpisała się jej córka Eugenia Prystupa, Jekateryna Okoń, Lidja Jendrejewicz, Maria Okoń, Natalia Okoń, Katarzyna Okoniówna, Maria Klinkbejl. Obecni: K. Kłonickij, Omeljan Jasińskij, A. Jasińska, M. Kłonicka, Stefan Kłonickij, Hryhorij Jasińskij.

Ałła Matreńczyk




SŁOWA SIĘ URYWAJĄ, SERCE KURCZY

Wierzchowiny to wieś w gminie Siennica Różana w powiecie krasnystawskim. Do połowy 1945 roku była wsią całkowicie ukraińską.

Na skraju wsi, przy drodze, znajduje się pomnik ofiar mordu, dokonanego na mieszkańcach Wierzchowin 6 czerwca 1945 roku. Pomnik został postawiony na zbiorowej mogile 194 osób 10 września 1995 r. Jego fundatorami byli wierni diecezji lubelsko-chełmskiej.

5 czerwca, w niedzielne popołudnie, arcybiskup Abel w asyście biskupów Jerzego z Michałowic na Słowacji i siemiatyckiego Jerzego oraz wielu duchownych i setek wiernych i pielgrzymów z Podlasia i Wołynia po odsłużeniu panichidy mówił do zgromadzonych: – Przez kilka lat wojny i okupacji na całej Chełmszczyźnie lała się krew. Po wojnie myślano, że wreszcie nastał upragniony pokój. Mieszkańcy Wierzchowin, pełni nadziei na lepsze, spokojniejsze życie, patrzyli z ufnością w przyszłość. Niestety, w tym miejscu 6 czerwca 1945 r. zatriumfowało zło.

Co się stało wtedy w Wierzchowinach? Trudno już o świadków tej tragedii. Ale są dokumenty. W książce „Repatriacja czy deportacja” – zbiór dokumentów pod red. Eugeniusza Misiły, znajduje się protokół komisji powołanej dla zbadania zbrodni popełnionej przez Narodowe Siły Zbrojne na Ukraińcach we wsi Wierzchowiny. Oto co można tam wyczytać:

Banda Stanisława Sekuły, ps. „Sokół”, wkroczyła do wsi 6 czerwca o godzinie 11, w sile około sześciuset ludzi, ubranych w polskie mundury, przystrojonych kwiatami, a uzbrojonych w karabiny zwykłe, maszynowe i granaty. Część jechała na wozach, część konno, inni pieszo. Wkroczenie oddziału było potraktowane przez ludność wsi jako powrót wojska z frontu. Wkrótce oddział rozbiegł się po wsi i zaczęto mordować mieszkańców. Rzeź trwała około czterech godzin. Mordowano w różny sposób, w większości przypadków strzelano w głowy. Zdarzały się przypadki wyrafinowanych znęcań – strzelano w otwarte usta, odrąbywano głowy, przypiekano rozpalonym żelazem, wydłubywano oczy. Oprócz broni palnej używano siekier, łopat, motyk. Kobiety gwałcono. Po rzezi rabowano mienie mieszkańców – odzież, bieliznę, obuwie, sprzęty. Zabrano ze wsi znaczną ilość krów, świń, koni. Z ogólnej liczby 140 koni, jaką posiadała ludność Wierzchowin przed 6 czerwca 1945, pozostało 5-6 par.

Rozkaz zlikwidowania wsi Wierzchowiny wydał 2 VI 1945 r. Szef Pogotowia Akcji Specjalnej (PAS) XVI Okręgu NSZ Zygmunt Wolanin, „Zenon”.

Według komisji przesiedleńczej, w Wierzchowinach mieszkało 469 Ukraińców. Na wyjazd do USRR zgłosiło się 265 osób (80 rodzin). 18 grudnia 1944 roku przesiedlono 109 osób (35 rodzin). Mieszkańcy, którzy ocaleli z pogromu, zostali wysiedleni do USRR w pierwszych dniach lipca 1945 roku.

Po panichidzie i złożeniu kwiatów na mogile Mykoła Onufryjczyk, przewodniczący towarzystwa „Chołmszczyna” w Łucku, mówił: – Radujemy się, że jesteśmy na tej dla nas świętej ziemi. Takich miejsc, jak Wierzchowiny na Chełmszczyźnie, jest wiele. Chcemy wspólnie z polskimi władzami uporządkować mogiły, cmentarze, postawić krzyże. A potem wspólnie pomodlimy się za dusze ofiar. Dziękuję naszej Cerkwi w Polsce, że możemy tu być i wspólnie modlić się.

Przewodniczący „Chołmszczyny”, w podziękowaniu przekazał władyce Ablowi piękne wydanie „Kobzara” Tarasa Szewczenki.

Mykoła Onufryjczuk, urodzony w Potnowiczach, opuścił wieś mając sześć lat. Odwiedził ją po 64 latach.

W uroczystości przy pomniku w Wierzchowinach uczestniczyli także gospodarze tego terenu – starosta krasnystawski, wójt i przewodniczący rady gminnej.

Starosta Janusz Szpak powiedział: – 63 lata temu rozegrał się tu wielki dramat. Odebrano życie wielu niewinnym istotom. Trudno uwierzyć, że człowiek człowiekowi może zadać taki ból. Wspominając to, słowa się urywają, serce się kurczy. Ale nie można o tym zapominać. Dobrze, że jesteśmy tu razem i modlimy się za dusze ofiar. My, Słowianie, Polacy i Ukraińcy, powinniśmy się łączyć i współpracować. Nasze starostwo współpracuje z rejonem łuckim, wójt z Równem. Człowiek człowiekowi powinien być bratem, nawet pomimo granic państwowych...

Władyka Abel kończył spotkanie słowami: – Dziś zanoszoną tu modlitwą dziękujemy Bogu za to, że żyjemy w czasach, kiedy można dawać świadectwo naszej wiary. Na Chełmszczyźnie takich miejsc jak Wierzchowiny są dziesiątki. Niech dobry Bóg przyjmie dusze spoczywających ofiar.

Michał Bołtryk




INTERPELACJA

INTERPELACJA posła dr Stefana Barana do Pana Prezesa Rady Ministrów w sprawie zburzenia z polecenia starostów powiatowych 107 świątyń prawosławnych oraz spalenia w sposób zbrodniczy, bez wykrycia podpalaczy, 3 świątyń prawosławnych w czerwcu i lipcu 1938 roku na terenie województwa lubelskiego, jak też prześladowania i karania na podłożu wyznaniowo-religijnym duchowieństwa prawosławnego i wiernych z tegoż województwa.W dniu 6 lipca 1938 roku zgłosiłem interpelację do pana Prezesa Rady Ministrów w sprawie obecnego tragicznego położenia Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, jego duchownych i wiernych na terenie powiatów województwa lubelskiego, zamieszkałego przez ukraińską ludność prawosławną – oraz w sprawie dotychczasowego nieuregulowania w formie osobnej ustawy stosunku Państwa Polskiego do Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego w Polsce. Interpelację tę Pan Marszałek Sejmu przyjął do laski marszałkowskiej na posiedzeniu plenarnym Sejmu 8 lipca 1938 r. i odpis jej przesłał Panu Prezesowi Rady Ministrów.

Tragiczne obecne położenie Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego w Polsce, jego duchowieństwa i wiernych na terenie powiatów województwa lubelskiego, zamieszkałych przez ukraińską ludność prawosławną, zilustrowałem bardzo licznymi faktami, z podaniem czasu, miejscowości i osób, przede wszystkim odnośnie zamiany cerkwi prawosławnych na rzymskokatolickie kościoły i to często takich, które nigdy unickimi nie były, zamykania, palenia oraz masowego burzenia świątyń prawosławnych z polecenia państwowej władzy administracyjnej i przy asyście organów policji państwowej, wreszcie prześladowania wiernych prawosławnych i duchowieństwa prawosławnego na podłożu wyznaniowo-religijnym oraz karania nieetatowego duchowieństwa prawosławnego i wysiedlenia go z dotychczasowych placówek duszpasterskich za odprawianie nabożeństw prawosławnych.

W międzyczasie, już po wniesieniu powyższej interpelacji sejmowej, położenie Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, jego duchowieństwa i wiernych, na wspomnianym wyżej terenie jeszcze się znacznie pogorszyło, bo już w ostatnich dniach, po dzień 18 lipca 1938 roku, zaszły nowe liczne wypadki burzenia świątyń prawosławnych nawet w szeroko znanych miejscowościach odpustowych, gdzie w czasie odpustu zbierały się dziesiątki tysięcy wiernych prawosławnych, jak np. w Turkowiczach pow. Hrubieszów, gdzie po rewindykacji wielkiego murowanego klasztoru prawosławnego z licznymi budynkami wraz z cerkwią przed kilkunasty laty, zburzono z polecenia starosty powiatowego w Hrubieszowie w dniu 16 lipca 1938 roku, bezpośrednio po odpuście w dniu 15 lipca, kaplicę prawosławną, w której odbywały się nabożeństwa w czasie odpustu, w której znajdował sie cudowny obraz, a w pobliżu cudowne źródło nad rzeką Huczwią. W tym samym dniu, 16 lipca, zburzono w miasteczku Sawia powiatu chełmskiego, z polecenia starosty powiatowego w Chełmie, murowaną cerkiew prawosławną, zbudowaną w 1867 r.

Była to oficjalna cerkiew filialna, a duszpasterz tejże cerkwi, ks. mitrat Ksenofont Milkow (recte Mylko), pobierał dotację w kwocie 20 zł miesięcznie i miał prawo prowadzenia ksiąg stanu cywilnego i nauczania religii w szkole. Tego duszpasterza usunięto i obecnie jest on wikariuszem proboszcza parafii prawosławnej w Syczynie, pow. Chełm. Prawosławną ludność w miasteczku Sawinie pozbawiono jej cerkwi oraz jej duszpasterza. Powyższą cerkiew zburzono w krótki czas po jej remoncie na wiosnę br., do którego to remontu, prócz składek wiernych, przyczyniło się też i starostwo powiatowe w Chełmie kwotą 300 zł funduszów państwowych.

W dniach od 4 lipca do 7 lipca 1938 r. zburzono z polecenia starosty powiatowego w Tomaszowie, Kazimierza Wielanowskiego, cerkiew prawosławną w miasteczku Łaszczów, powiatu tomaszowskiego, pod osobistym kierownictwem wójta gminy łaszczowskiej, Kazimierza Chmiela i przy asyście licznego oddziału policji państwowej, uzbrojonej w karabiny najeżone bagnetami, pod dowództwem komendanta posterunku z Tyszowic. Burzenie tej wielkiej cerkwi drewnianej, odremontowanej i odmalowanej w 1926 r. kosztem przeszło 3000 zł i będącej w dobrym stanie, przeprowadzili sprowadzeni robotnicy Polacy, którym płacono po 5 zł dziennie.

W poniedziałek, 4 lipca 1938 r., zjawił się koło cerkwi w Łaszczowie wójt, Kazimierz Chmiel, w asyście licznego oddziału policji państwowej z psem policyjnym oraz robotników Polaków z okolicznych miejscowości i od razu przystąpiono do burzenia cerkwi, jedynej świątyni prawosławnej na całą szeroką okolicę, z kilku tysiącami wiernych prawosławnych. Na widok burzenia cerkwi zbiegła się pod cerkiew w ilości kilkuset ludzi miejscowa ukraińska ludność prawosławna. Przybiegły małe dzieci, przyszli i starcy nad grobem, zjawiła się młodzież, kobiety i mężczyźni. Rozległ się straszny płacz i lament wśród zebranych prawosławnych. Wówczas policja państwowa puściła psa swego na małe dzieci, a starszych zaczęła bić pałkami gumowymi i okładać kolbami karabinów, starając się odpędzić ich od cerkwi. Wielu ludzi wtedy pobito. Policja utworzyła wówczas kordon dookoła cerkwi i asystowała przez cały czas burzenia cerkwi, trwający trzy dni. Miejscowa ukraińska ludność prawosławna była oczywiście bezsilna wobec licznego uzbrojonego oddziału policyjnego i tylko głośnym płaczem i szlochem protestowała przeciwko burzeniu swej cerkwi. Wśród lamentujących głośno kobiet znajdowała się i miejscowa 25-letnia dziewczyna, Anastazja Koza, która wśród spazmatycznego płaczu krzyknęła: „Ludzie, ratujcie cerkiew, bo nie będziemy mieli gdzie się modlić”. Za to sprowadzono ją na miejscowy posterunek policji państwowej, gdzie komendant posterunku, Mieczysław Matyński, przed przesłuchaniem pobił ją gumową pałką, znieważając ją przy tym i słownie. Na posterunek policji sprowadzono też kolejno i innych miejscowych prawosławnych. Straszono ich, że się ich wysiedli, gdy nie zmienią wyznania i nie przejdą na rzymskokatolicyzm, grożąc przy tym karami administracyjnymi.

Przy cerkwi prawosławnej w Łaszczowie, obecnie zburzonej, był nieetatowym duszpasterzem ks. Grzegorz Pawłowski, utrzymywany przez miejscową ukraińską ludność prawosławną. Z cerkwi w Łaszczowie oraz posług religijnych ks. Pawłowskiego, sprawującego funkcje duchowne z polecenia swego ordynariusza ks. metropolity warszawskiego, korzystała ludność prawosławna ze wsi: Ratyczów, Zimno, Moratyn, gdzie cerkwie prawosławne zamknięto i zburzono, jak też licznych innych wsi i przysiółków.

Na początku burzenia cerkwi w Łaszczowie sprowadzono pod bagnetami policji ks. Pawłowskiego i wójt Chmiel zażądał od niego, by wyniósł z cerkwi Przenajświętszy Sakrament. W asyście policji, uzbrojonej w karabiny najeżone bagnetami, wszedł do cerkwi ks. Pawłowski. Policja zbliżyła się do wielkiego ołtarza, a z nią i wójt Chmiel w kapeluszu na głowie, którego przez cały czas swej bytności w cerkwi nie zdejmował, chcąc w ten sposób pokazać publicznie pogardę dla prawosławnej religii. Policja groziła zaś ks. Pawłowskiemu, że gdy nie wyniesie Przenajświętszego Sakramentu, to natychmiast odstawi go do więzienia Sądu Okręgowego w Zamościu do dyspozycji tamtejszego prokuratora. Pod groźbą tą ks. Pawłowski wyniósł Przenajświętszy św. Sakrament z cerkwi oraz antymins (święte relikwie).

Cerkiew w Łaszczowie zburzono doszczętnie, część materiału wójt Chmiel sprzedał miejscowym i okolicznym Polakom, resztę złożono i przeznaczono na sprzedaż.

Robotnicy, którzy burzyli cerkiew, rozkopali mogiłę byłego proboszcza prawosławnego w Łaszczowie, ks. Andrzeja Karolińskiego, zmarłego przed około 40. laty i pochowanego zwyczajem prawosławnych tuż obok cerkwi.

Otwarto trumnę, szukając – jak powiadają – złotego krzyża, który miał się w niej znajdować. Nie znalazłszy krzyża, robotnicy zasypali z powrotem rozkopany grób ks. Karolińskiego, niszcząc doszczętnie i rozbijając kamienny pomnik na jego grobie. Tej profanacji nie przeszkodził ani wójt, ani policja. Równocześnie wycięto wszystkie drzewa, rosnące koło cerkwi w Łaszczowie, by i śladu nie było na miejscu, gdzie wiekami całymi stała cerkiew prawosławna. Plac, na którym stała cerkiew prawosławna w Łaszczowie, mają przeznaczyć na miejsce zabaw dla miejscowej młodzieży polskiej.

We wsi Sielec, powiatu chełmskiego, zburzono w dniu 15 lipca 1938 r. miejscową drewnianą cerkiew prawosławną, zbudowaną w 1876 r., a więc już po skasowaniu unii. Wieś ta jest znanym wśród prawosławnych miejscem odpustowym z kaplicą św. Anny i źródłem, które według wierzeń prawosławnych było cudotwórcze, do którego przychodzili gromadnie i katolicy. Obecnie i tę kaplicę zburzono doszczętnie, a drzewo z niej rzucono do wody.

Przy zburzeniu cerkwi prawosławnych i kaplic niszczono rozmyślnie obrazy świętych i inny sprzęt kultu religijnego. We wsiach Depultycze i Serobryszcze, powiatu chełmskiego, zburzono w lipcu 1938 r. miejscowe cerkwie prawosławne już po ich remoncie i zabrano z nich i wywieziono dzwony, kupione niedawno na kredyt wekslowy już po dokonaniu remontu przez miejscową ukraińską ludność prawosławną. Dług jeszcze nie spłacony i obecnie ci, którzy pod pisali weksle, muszą je oczywiście wykupić, nie mając dzisiaj ani cerkwi, ani dzwonów.

Takich lub podobnych jak wyżej obrazków z czasów burzenia cerkwi prawosławnych z polecenia państwowej władzy administracyjnej mógłbym naprowadzić długie dziesiątki: dla krótkości zaś wyliczę tylko miejscowości, w których w ostatnich dwóch miesiącach, a więc w czasie trwania obecnie nadzwyczajnej sesji sejmowej, zburzono 107 oraz spalono w sposób zbrodniczy bez wykrycia podpalaczy trzy cerkwie prawosławne na terenie województwa lubelskiego. (Dalej następuje rejestr miejscowości, w których zostały zniszczone świątynie). Między zburzonymi z polecenia odnośnych starostów powiatowych świątyniami prawosławnymi były też historyczne zabytki budownictwa miejscowego, które należało konserwować ze względu na ich historyczno-architektoniczną wartość. Nie pomogły żadne interwencje miejscowej ludności prawosławnej przez osobne deputacje nawet w gabinetach ministerialnych, jak też osobne przedstawienia przełożonej prawosławnej władzy duchownej u miarodajnych czynników. Na fakty zamykania, burzenia i palenia świątyń prawosławnych, prześladowania, karania i wysiedlania przez państwowe władze administracyjne prawosławnego duchowieństwa za odprawianie nabożeństw, jak też „nawracania” (na Wołyniu) przy zagrożeniu karą przede wszystkim wysiedlania – miejscowej ukraińskiej ludności prawosławnej – zwrócono uwagę Wysokiego Rządu na plenarnym posiedzeniu Sejmu w dniu 6 lipca 1938 roku w przemówieniach posłów ukraińskich ks. Wołkowa i Skrypnyka oraz w moim, jak też w przemówieniach senatorów ukraińskich Łuckiego i Masłowa na plenarnym posiedzeniu Senatu w dniu 14 lipca 1938 roku, wygłoszonym przy sposobności debat w Sejmie względnie w Senacie w sprawie zatwierdzenia układu z dnia 20 czerwca 1938 r. między Stolicą Apostolską a Rzeczypospolitą Polską w sprawie ziem, kościołów i kaplic pounickich, których Kościół katolicki został pozbawiony przez Rosję. Wniesiono również w tej sprawie do Rządu w pierwszych dniach lipca przez osobne deputacje miejscowej, bezpośrednio zainteresowanej, ludności prawosławnej z terenu województwa lubelskiego dwa osobne obszerne memoriały i cały szereg mniejszych, które doręczono przez te deputacje Prezydium Rady Ministrów i Oświecenia Publicznego. Wszystkie te zabiegi pozostały bez żadnego skutku, a deputacje te nie zostały nawet przyjęte przez Panów Ministrów względnie Panów Wiceministrów.

Zburzono względnie spalono cały szereg świątyń prawosławnych na terenie województwa lubelskiego prawosławnej diecezji warszawsko-chełmskiej, takich które Mieszana Komisja Porozumiewawcza, złożona z ks. metropolity Dionizego, ks. arcybiskupa wołyńskiego i krzemienieckiego Aleksego i ks. arcybiskupa poleskiego i pińskiego Aleksandra oraz przedstawicieli rządu przeznaczyła zgodnie do otwarcia dla wykonywania obrzędów religijnych. Miejscowości tych na terenie woj. lubelskiego, gdzie miały być otwarte prawosławne cerkwie parafialne lub filialne, uzgodniono 112. (Następuje tu wyliczenie miejscowości).

Jak wynika z porównania nazw miejscowości, gdzie obecnie zburzono względnie spalono cerkwie prawosławne, z podanymi wyżej miejscowościami, kompletnemu zniszczeniu uległy w ostatnich dwóch miesiącach bieżącego roku te świątynie prawosławne, które na podstawie uchwały Mieszanej Komisji Porozumiewawczej z 1937 r. miały służyć jako etatowe cerkwie parafialne lub filialne.

Argumentowano często ze strony rządu, posłów i senatorów polskich oraz prasy polskiej, że rewindykowane świątynie prawosławne i przemienione następnie na kościoły rzymskokatolickie, czy też zamknięte, a następnie zburzone lub spalone, były niegdyś cerkwiami unickimi, przemienionymi gwałtem przez rząd rosyjski po skasowaniu unii w 1875 r. na cerkwie prawosławne. Że tak nie było, że rewindykowane świątynie prawosławne, następnie przemienione na kościoły rzymskokatolickie lub przerobione na szkoły polskie, czy też zburzone lub w sposób zbrodniczy spalone, nie były zbudowane przez unitów, wykazuję następującym ze stawieniem, podając przy każdej świątyni datę zbudowania oraz co się z nią stało po wskrzeszeniu Państwa Polskiego. Wszystkie niżej wyliczone świątynie położone są na terenie woj. lubelskiego. (W dokumencie podaje się rok budowy 95 świątyń).

Czyli – snuje autor interpelacji – razem 98 świątyń prawosławnych, które zbudowano przed kościelną Unią Brzeską z 1596 r., względnie po skasowaniu unii, a więc po 1875 r., do których więc rewindykacja, ulegalizowana wspomnianym wyżej układem między Stolicą Apostolską a Rzeczypospolitą Polską z 20 czerw-ca 1938 r. w żadnej mierze odnosić się nie może. Między zburzonymi świątyniami były świątynie najstarsze lub jedne z najstarszych na terenie Państwa Polskiego, jak cerkiew w Szczebrzeszynie z 1184 roku, cerkiew w Kornicy z 1578 r., cerkiew w Białej Podlaskiej (sobór czyli katedra) z 1582 r., cerkiew w Zamościu z 1589 roku oraz cerkiew w Chełmie (sobór czyli katedra), w Jarosławcu i Modrynie bez dokładnej daty zbudowania, jednakowoż w każdym wypadku zbudowane przed 1596 rokiem. I te najstarsze pomniki architektury cerkiewnej zburzono obecnie w całości z polecenia władzy administracyjnej, co jest niepowetowaną stratą dla historii kultury.

Z powyższego wykazu wynika, że między zburzonymi świątyniami prawosławnymi było szesnaście świątyń prawosławnych, pobudowanych już po drugiej wojnie światowej, a więc za czasów władzy państwowej.

Dla tej ludności z trzystukilkudziesięciu cerkwi pozostawiono jej obecnie 54, rewindykowano około 150 – nawet takich, które nie były zbudowane za czasów unii, przemieniając je na kościoły rzymskokatolickie, resztę zaś w ostatnich miesiącach i dniach zburzono z polecenia państwowej władzy administracyjnej lub spalono, nie zważając na błagalne prośby zainteresowanej miejscowej ludności prawosławnej, która zburzenie swej świątyni uważa słusznie za wielką krzywdę moralną dla siebie, którą bardzo boleśnie odczuwa, co rozumie każdy człowiek kulturalny bez względu na wyznanie i narodowość, a tym bardziej każdy człowiek głęboko wierzący i religijny.

Fakt masowego i planowanego burzenia świątyń prawosławnych na terenie województwa lubelskiego pokryły ciężką żałobą wszystkich wiernych prawosławnych w Polsce, a tę ciężką żałobę swych braci podziela w całości ukraińska ludność grekokatolicka (unicka) w Polsce. Dodatkowo nadmieniam, że w dniach 18 i 19 lipca 1938 r. zburzono jeszcze kilka świątyń prawosławnych i prowadzi się dalej akcję burzenia, przy czym miejscowa ludność prawosławna musi ponosić koszty burzenia w kwocie sięgającej do 1000 zł. Dotychczas zburzono 120 świątyń.

Wyliczę jeszcze szereg faktów prześladowania i karania księży prawosławnych na tle wyznaniowo-religijnym. (Tu następują liczne przykłady karania grzywną lub aresztem księży za pełnienie posług religijnych).

Proboszcza parafii Hrubieszów ukarano grzywną w wysokości 400 zł za modły na cmentarzu wspólnym, na którym od najdawniejszych czasów aż do ostatniej chwili bez żadnej z czyjejkolwiek strony przeszkód grzebano i modlono się.

Dla charakterystyki obecnie panujących stosunków na terenie powiatów, w których mieszka ukraińska ludność prawosławna, podaję postępowanie starosty powiatowego w Tomaszowie, Kazimierza Wielanowskiego, który świadomie ubliża godności i podważa autorytet głowy Cerkwi prawosławnej w Polsce, księdza metropolity Dionizego, nazywając go sabotażystą ustaw państwowych i zarządzeń władz administracyjnych.

Należy zaznaczyć, że sam ten p. Wielanowski za 11-letni okres swego urzędowania w powiecie tomaszowskim nie tylko że nie zdołał złagodzić antagonizmu ludności katolickiej do prawosławnej, lecz przeciwnie, rzucił kości nienawiści między ludność obydwu wyznań i swym niepohamowanym pędem do zamykania i bezmyślnego burzenia świątyń wywołał zamęt i chaos w powiecie tomaszowskim, rozkrzewił komunizm i sekciarstwo, które doprowadziły ostatecznie do konieczności przeprowadzenia pacyfikacji w roku 1936. O rozmiarach burzenia świątyń prawosławnych pod kierownictwem starosty Wielanowskiego w powiecie tomaszowskim świadczy ilość zburzonych cerkwi i domów modlitwy na terenie jego powiatu.

Ludność prawosławna na terenie woj. lubelskiego jest często przez organy władzy administracyjnej i policyjnej za obronę praw swej Cerkwi i religii karana. Charakteryzują to w moich interpelacjach – z 6 lipca br. i obecnej – fakty, jak też fakty naprowadzone w przemówieniach posłów ukraińskich w Sejmie w dniu 6 lipca 1938 r. oraz w przemówieniach senatorów ukraińskich w Senacie w dniu 14 lipca 1938 r., o czym wyżej już wspominałem.

Podtrzymując w całości wszystkie moje wnioski pod adresem Rządu, zawarte przy końcu mej wyżej cytowanej interpelacji z 6 lipca 1938 r., zapytuję:

1. Czy Rząd zechce zbadać wszystkie wyżej przez mnie przytoczone fakty, odnoszące się do zburzenia oraz spalenia świątyń prawosławnych, wyliczonych w mej interpretacji, dalej podane fakty ukarania księży prawosławnych za odprawianie nabożeństwa i udzielanie posług religijnych i wysiedlania ich z dotychczasowych ich miejsc zamieszkania oraz fakt znieważenia przez starostę powiatowego Wielanowskiego w Tomaszowie głowy Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego w Polsce, ks. metropolity Dionizego, wreszcie fakty szykanowania ludności prawosławnej na podłożu wyznaniowo-religijnym.

2. Czy rząd zechce pociągnąć do odpowiedzialności organy władzy państwowej, przede wszystkim odnośnych starostów, którzy spowodowali fakty, naprowadzone w mej interpelacji.

3. Czy Rząd zechce dać obronę ludności prawosławnej i duchowieństwu prawosławnemu przed niezawinionymi szykanami i represjami.

4. Czy wreszcie usprawiedliwi Rząd masowe burzenie świątyń prawosławnych z polecenia władzy państwowej i w jakim to się stało celu i czy zechce wynagrodzić szkody, powstałe wskutek powyższych zarządzeń władzy.



Interpelant Poseł na Sejm
dr Stefan Baran
Warszawa, dnia 21 lipca 1938 roku


Spis cerkwi z interpelacji
posła Stefana Barana


1. Bukowice 1896 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
2. Mszana 1914 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
3. Chłopków 1890 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
4. Łysów 1881 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
5. Kornien 1578 r., zburzona
6. Międzyleś 1907 r., zburzona
7. Kodeń (2 cerkwie) przed 1596 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
8. Zagórowo 1909 r., zburzona
9. Kijowiec (2 cerkwie) 1902, 1936 r., zburzona
10. Berezówka 1890 r., przerobiona na polską szkołę
11. Biała Podlaska (sobór) 1582 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
12. Biała Podlaska 1929 r., zburzona
13. Gorbów 1904 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
14. Woskrzenice Duże 1902 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
15. Ortel Książęcy 1879 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
16. Łomazy 1889 r., zburzona
17. Szostka 1890 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
18. Gródek 1914 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
19. Wohin 1893 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
20. Radcze 1892 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
21. Paszenka 1894 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
22. Radin 1882 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
23. Biszcza 1911 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
24. Biszcza 1930 r., zburzona
25. Lipiny 1936 r., zburzona
26. Majdan Księżp. 1905 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
27. Księżopol 1937 r., zburzona
28. Zamch 1936 r., zburzona
29. Obsza 1937 r., zburzona
30. Chmielek 1936 r., zburzona
31. Husynne 1909 r., zburzona
32. Olchowiec 1881 r., zburzona
33. Mogilnica 1912 r., zburzona
34. Siedliszcze 1910 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
35. Chełm (sobór) przed 1596 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
36. Chełm (ul. Obołońska) 1908 r., zburzona
37. Depułtycze 1908 r., zburzona
38. Podgórze Spas (przed) 1596 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
39. Czerniejów 1912 r., zburzona
40. Berezno 1914 r., zburzona
41. Sielec 1877 r., zburzona
42. Tuczęty 1877 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
43. Uchanie 1883 r., zburzona
44. Leszczany 1908 r., zburzona
45. Zakrzówek 1906 r., zburzona
46. Janów Lub. 1879 r., zburzona
47. Turobin 1882 r., zburzona
48. Zaborce 1914 r., zburzona
49. Gdeszyn 1899 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
50. Horoszczyce 1913 r., zburzona
51. Oszczów 1909 r., zburzona
52. Kułakowice 1884 r., zburzona
53. Sahryń 1878 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
54. Czartowice 1908 r., zburzona
55. Kryłów 1911 r., zburzona
56. Prehoryle 1907 r., zburzona
57. Hołubie 1876 r., zburzona
58. Kurmanów 1907 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
59. Husynne 1905 r., zburzona
60. Małków 1907 r., zburzona
61. Modryń 1596 r., zburzona
62. Jarosławiec 1596 r., zburzona
63. Turkowice 1930 r., zburzona
64. Turkowice 1903 r., zburzona
65. Łasków 1890 r., zburzona
66. Niewierków 1899 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
67. Horyszów Polski 1907 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
68. Łaszczów 1878 r., zburzona
69. Żerniki 1893 r., zburzona
70. Nabróż 1907 r., zburzona
71. Kmiczyn 1892 r., zburzona
72. Łykoszyn 1908 r., zburzona
73. Tarnowatka (2 cerkwie) 1890, 1897 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
74. Tarnawatka 1930 r., zburzona
75. Łahowce 1906 r., zburzona
76. Szarowola 1902 r., zburzona
77. Klątwy 1910 r., zburzona
78. Honiatycze 1896 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
79. Chodywańce 1911 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
80. Jurów 1895 r., zburzona
81. Topulcza 1912 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
82. Szczebrzeszyn 1184 r., zburzona
83. Bortatycze 1886 r., spalona
84. Zamość 1589 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
85. Monastyrek 1885 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
86. Rozwadówka 1910 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
87. Hołowno 1831 r., zburzona
88. Uhnin 1911 r., zburzona
89. Kolechowice 1882 r., zburzona
90. Ostrów k/Lubartowa 1890 r., zburzona
91. Hańsk 1882 r., wyświęcona na kościół rz-kat.
92. Wytyczno 1930 r., zburzona
93. Zbereże 1908 r., zburzona
94. Hola 1938 r., zburzona
95. Lubień 1938 r., zburzona

* Podane daty oznaczają rok wybudowania cerkwi


_______________________________



Wykaz świątyń prawosławnych
na terenie województwa lubelskiego,
wyświęconych na kościoły rzymskokatolickie
od 1918 do 1937 roku



Powiat Biała Podlaska
1. Bukowice 1896
2. Mszana 1914
3. Chłopków 1890
4. Łysów 1881
5. Klenowice 1857
6. Rokitno 1857
7. Neple
8. Kryczów
9. Terespol
10. Kodeń przed unią
11.
12. Kostomłoty 1856
13. Koroszczynka
14. Kołoski
15. Piszczac
16. Biała (sobór) 1582
17. Biała (kaplica) 1881
18. Gorbów 1904
19. Woskrzenice Duże 1902
20. Ortel Książęcy 1879
21. Ortel Królewski 1712
22. Janów Podlaski

Powiat Biłgoraj
23. Biszcza 1911
24. Biłgoraj 1789
25. Księżopol 1858
26. Luchów 1850
27. Majdan Księżpolski 1905
28. Różaniec XVIII st.
29. Sol 1872
30. Zamch 1842
31. Obsza 1860
32. Lipiny 1869

Powiat Chełm
33. Pniowno XIX st.
34. Siedliszcze 1910 r.
35. Chełm (sobór) przed unią
36. Depułtycze 1762
37. Podgórze (Spas) przed unią
38. Kamień 1832
39. Żdanne 1880
40. Cyców 1870
41. Świerszczów 1795
42. Turowiec 1825
43. Tuczępy 1877
44. Klesztów 1773
45. Kanie XVII st.
46. Rejowiec 1740
47. Stare Sioło 1858

Powiat Hrubieszów
48. Gdeszyn 1899
49. Grabowiec 1864
50. Świdniki 1860
51. Horyszów Ruski
52. Terebiń
53. Hrubieszów 1860
54. Szpikołosy
55. Matcze
56. Buśno 1773
57. Mircze 1812
58. Turkowice 1912
59. Wiśniów

Powiat Janów Lubelski
60. Otrocz 1874

Powiat Krasnystaw
61. Krasnystaw 1876

Powiat Lubartów
62. Rogoźno

Powiat Lubelski
63. Lublin (wojsk.) 1904

Powiat Radzyń
64. Gródek 1914
65. Wohin 1893
66. Radcze 1892
67. Paszenka 1894
68. Radzyń 1882
69. Szostka 1890
70. Drelów 1767
71. Witoroż 1605
72. Bezwola
73. Guś
74. Długie
75. Kolembrody
76. Międzyrzec
77. Prohaliny

Powiat Tomaszów
78. Niewierków 1899
79. Komarów 1867
80. Śniatycze 1839
81. Dzierążnia
82. Miączyn
83. Horyszów Polski 1907
84. Werechanie 1767
85. Łosiniec 1757
86. Majdan Sopoc. 1867
87. Stara Wieś 1798
88. Nowosiółki 1770
89. Tarnowatka 1890
90. Tarnowatka (kapl.) 1897
91. Żulice 1827
92. Posadów 1826
93. Czartowiec 1867
94. Czartowczyk 1874
95. Perespa 1807
96. Honiatycze 1896
97. Chodywańce 1911
98. Jarczów
99. Zubowicze 1800

Powiat Włodawa
100. Mutwica 1796
101. Rozwadówka 1910
102. Lubień 1784
103. Kodeniec 1791
104. Dołgobrody 1710
105. Rzeszczynka
106. Hanna 1739
107. Hola 1846
108. Uhnin 1911
109. Hańsk 1882
110. Orchówek 1887
111. Wola Wereszczyńska 1873
112. Wereszczyn 1888

Powiat Zamość
113. Tereszpol 1856
114. Topólcza 1912
115. Zamość 1589
116. Lipsk 1861
117. Szewnia 1757
118. Adamów 1861
119. Kosobudy 1848
120. Potoczek 1870
121. Monastyrek 1875



* Podane daty oznaczają rok wybudowania cerkwi



---------
Przegląd Prawosławny, Numer 7 (277), lipiec 2007 r.



[ Zamknij okno. ]



Fundacja Losy Niezapomniane. Wszystkie prawa zastrzeżone. Copyright © 2009 - 2010