Fundacja Losy Niezapomniane cien

Home FUNDACJA PROJEKTY Z ŻYCIA FUNDACJI PUBLICYSTYKA NOWOŚCI WSPARCIE KONTAKT
PROJEKTY - Ukraińcy
cień
Ankiety w formie nagrań video

Відеозаписи зі свідками
Wersja: PL UA EN
Losy Niezapomniane wysiedlonych w ramach AKCJI „WISŁA”

Świadectwa przesiedleńców - szczegóły...
cień
Ankieta (0259)
Śliwiński Wasyl, syn Stefana i Feuronii z d. Rewak
ur. 11.11.1928
Nowa Wieś. Przyszedłem na świat w urodziny miesiąca.
 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [wspomnienia] [pliki do ankiety] [video do ankiety]
Ankieta w j.polskim
A. METRYKA ANKIETY
B. NAJBLIŻSZA RODZINA I STRONY RODZINNE
C. PRZESIEDLENIE
D. NOWE MIEJSCE
E. KONTAKTY Z UPA
F. INNE ZAGADNIENIA
G. UWAGI
 
A. METRYKA ANKIETY
1. Data wywiadu: 08.02.2012 2. Numer kolejny: 0259
3. Dane osobowe uczestnika /uczestników wywiadu: Śliwiński Wasyl, syn Stefana i Feuronii z d. Rewak

Modła
Polska - Польща
4. Data urodzenia: 11.11.1928 5. Miejsce urodzenia: Nowa Wieś. Przyszedłem na świat w urodziny miesiąca.
B. NAJBLIŻSZA RODZINA I STRONY RODZINNE
1.1. Miejsce zamieszkania przed przesiedleniem: Nowa Wieś. I do szkoły tam chodziłem, w Nowej Wsi.
1.2. Miejsce zamieszkania - OPIS
(przed przesiedleniem):

Nowa Wieś rozciągała się na odległość 7 km – duża wieś. Od Roztoki aż do Łabowej. Ponad 100 numerów było, może 150. Wieś była pięknie usytuowana na trasie Nowy Sącz-Krynica. Ile tam mieszkało osób – nie wiem, bo o tym jakoś się nie mówiło.

Mama zmarła na suchoty [gruźlic], miałem wówczas 6 lat. Wkrótce tata znów się ożenił (miał gospodarstwo na głowie), to miałem drugą mamę. Pierwszą była Feuronia Śliwińska z d. Rewak, została po niej dwójka dzieci, a druga – Julia z d. Fuczko. Fuczkowie byli z Nowej Wsi, jak i my.

Mieliśmy szkołę, w której przed wojną w 1939 roku skończyłem trzy klasy. Było w tej szkole dwie-trzy godziny po łemkowsku. Dali nam nauczycielkę, Polkę, żeby nas uczyła, a ona w ogóle nie umiała po naszemu rozmawiać. Ani be, ani me. Jak z tego wychodziła? Dawała nam ruską czytankę, kazała coś przeczytać i po wszystkim… Bo zamiast ukraińskiej była ruska, dawniej na Ukrainę mówili Rosja. W ten sposób troszeczkę uczyliśmy się swojego języka, przez trzy lata po dwie-trzy godziny w tygodniu, a cała reszta była po polsku. Ale był inny nauczyciel, Krawczuk. Później, jak na Ukrainę zabierali ludzi, tych którzy się zapisali, to on wyjechał.

W Nowej Wsi w szkole mieliśmy „Kobzarza” i uczyliśmy się Szewczenki. Znam dużo wierszy po ukraińsku, w tym wiersze Szewczenki. Jeszcze ze szkoły pamiętam. Na przykład, „Koły rewiły harmaty... [Gdy grzmiały armaty...], to bardzo długi wiersz… [na wideonagraniu].

Jeszcze było tak, że jak Niemcy uciekali, to zabierali nam krowę, czy coś innego. Była zima, przed Nowym Rokiem, wyprowadziłem krowę na „Potok”, żeby pasła się z innymi krowami i końmi (było pewnie z 10 krów i kilka koni), ale sąsiad zawiadomił Niemców, że tam jesteśmy, i oni przyszli. Jednak jeszcze wcześniej ktoś do nas przyszedł i powiedział: „uciekajcie, bo Niemcy idą do „Potoku”!”. Poszedłem z krową w górę, wysoko, daleko, był silny mróz. Wróciłem aż wieczorem. Bałem się wchodzić do domu: a nuż są tam Niemcy i zabiorą tę krowę! Na wszelki wypadek zostawiłem ją na „Potoku”! Bo te krowy i konie, co zostały, co ich ludzie nie schowali w lesie, to Niemcy zabrali.

Okopy kopaliśmy od Florynki aż do Berestu, i w Bereście skończyliśmy. Tak więc chodziłem do okopów. Na piechotę: idąc z Nowej Wsi trzeba było wspiąć się w górę, a następnie do Kamiennej w dół, a z Kamiennej dopiero do Florynki. To było pod koniec wojny, w ostatnim roku. Chodziliśmy pieszo, z Nowej Wsi do Florynki. Niemcy zmuszali nas do pracy, ponieważ planowali się bronić, ale się nie bronili.


2. Wiek w trakcie przesiedlenia: 19 3. Wyznanie: Grekokatolickie.
4. Stan najbliższej rodziny przed przesiedleniem:

Ja, Wasyl, siostra Anna, teraz w Olszanicy mieszka, jeszcze żyje (byliśmy dziećmi pierwszej mamy), mama Julia, tato, brat Jerzy (ur. w 1936 r.), brat Józef (ur. w 1938 r.), siostra Melania (ur. w 1940 r.), brat Włodzimierz (ur. w 1943 r.), siostra Ola, ciotka (mamy siostra) Wiktoria Ciok. (Po akcji „Wisła” urodził się jeszcze Piotr, a Oleg, który urodził się w 1942 roku, zmarł jeszcze przed przesiedleniem).

5. Ile osób zostało na miejscu: 0
6. Ile osób przesiedlono: 10
7. Ile osób zaginęło: Syna ciotki Wiktorii Ciok, co z nami mieszkała, zabrali na roboty do Niemiec. Nie wrócił, mieszkał po wojnie w Austrii.
8. Ile osób innej narodowości /pochodzenia mieszkało we wsi:

U nas były dwie rodziny żydowskie (trzecia mieszkała w Roztoce). Karczmy nie było. Obok naszego domu mieszkał Żyd, Mośko się nazywał. A niespełna dwa kilometry dalej – Żyd Hajzyk, tak miał na imię. Później, jak Żydów zabrali, to w ich domu zrobili szkołę rolniczą. Gdy skończyłem podstawówkę, zacząłem chodzić do tej rolniczej. Jeden nauczyciel był z Łosia , a drugi z Rosji [z Ukrainy]). Uczyli nas rolnictwa i języka niemieckiego. Mówili wtedy, że mam na nazwisko nie Śliwiński, a Sływyńskyj, ale w paszporcie mam Śliwiński… W kenkarcie też było Śliwiński, tylko w szkole, podczas okupacji, nauczyciel z Ukrainy mówił, że ma być Sływyńskyj.

Żydzi… Nie wiem, z czego żyli. Ci dwaj, starsi, nie powiem, gdzie pracowali. Zajmowali się trochę handlem obnośnym, na przykład śledzie sprzedawali, chodzili z koszykiem po wsi, coś takiego. To byli biedni Żydzi.

Wiedzieliśmy dokąd zabierają naszych Żydów. Gdy woziłem kamienie (bo wtedy już powoziłem) z Nawojowej przez Nową Wieś, przez Maciową, Łabową, aż pod Hutę, to ładowali na wozy Żydzi. W latach 1943-44 robili u nas drogę, z Nowego Sącza do Krynicy, prawie do Huty, to kamienie na wozy ładowali Żydzi, a potem inni Żydzi zwalali te kamienie na kupę, bo szła budowa drogi. No a jeszcze inni tłukli te kamienie młotkami. Potem szła maszyna… Robiliśmy drogę żwirową, nie asfaltową. Dlatego, gdy zabierali Żydów, to już wiedzieliśmy, dokąd. Zabierali ich do Nowego Sącza. Tam ich zbierali i stamtąd przywozili tych, co na drodze pracowali. Ale oni pracowali tylko w Nawojowej i w Maciowej, a później nie było już Żydów, już ich zabrali z Nowego Sącza. W naszej wiosce nie widzieliśmy, jak ich zabierają. Co to jest – dwójka Żydów! Przyszli, zabrali, kto tam wiedział, kiedy ich zabrali…

Pamiętam młodą Żydówkę. Pewnego razu podszedłem do studzienki napić się wody, a ona mówi: „Czekaj, czekaj! Najpierw ja!”. Żydzi byli trefni, oni musieli pierwsi się napić! Gdy już napiła się tej wody, wtedy zrobiła miejsce dla mnie. Bo gdybym ja pierwszy się napił, to ona musiałaby czekać, aż [„brudna”] woda odejdzie. Ją również zabrali.

Było u nas dwóch Polaków. Jeden był robotnikiem drogowym, a drugi leśniczym, Słaby się nazywał. Jedna polska rodzina na początku wsi mieszkała (ze strony Łabowej), a druga po środku, koło cerkwi.

9. Jak ogólnie wyglądały kontakty z nimi?

Z Żydami bardzo dobre stosunki były, umieli po naszemu rozmawiać. Z nimi nie było żadnych problemów, z tymi Żydami, tak jak gdyby ich nie było.

Z Polakami też żadnych problemów nie było. Leśniczy miał jednego syna, córki, dziewczynki chodziły do polskiej szkoły w Łabowej, i syn też. Syn znał nasz język, do cerkwi chodził z naszymi chłopcami, do lasu chodzili nawet (w końcu jego ojciec był leśniczym), pomógł drzewo ściąć, żeby chłopaki mieli na palinkę [wódkę] czy na co tam. Nie było żadnego problemu z nimi, z Polakami. Zresztą, jak oni mogli nam dokuczać czy coś, jeśli było ich tak mało?

10. Jak wyglądał pozostawiony majątek Pana/Pani rodziny:

Mieliśmy 12 hektarów ziemi. Sześć hektarów lasu i sześć hektarów pola ornego, tam wszystko się robiło: wypasaliśmy bydło, oraliśmy tam, gdzie się dało (część pola była w jednym miejscu, druga gdzie indziej, a trzecia jeszcze w innym miejscu, to nie było w jednym kawałku, było też trochę nieużytków). Las był piękny, porządny. Z jednej strony mieliśmy Łosie, z innej – Berest. Były miejsca [w lesie], gdzie dawało się ciąć, to tam takich grubych, solidnych jodeł nie zostało. A były miejsca (bo to przecież góry) do których trudno było dojechać, z których ciężko było wywieźć kłody, w takich miejscach zostały stare drzewa. Z czasem (po naszej wyprowadzce) zrobili drogę (wcześniej też była, ale gruntowa), położyli asfalt, ciężarówki przyjechały i przetorowały drogę do lasu, i nie ma już lasu. Wycięli wszystko! Ponieważ pojawiła się taka możliwość, a wcześniej końmi nie można było czegoś takiego zrobić.

W domu mieliśmy tylko jedno pomieszczenie: kuchnia i pokój były razem. W 1938 roku dobudowaliśmy drugą część domu. A do tego czasu [nasza rodzina] w jednym pomieszczeniu wszyscy mieszkali. W drugim mieszkała mojej mamy (tej, co zmarła) siostra, Wiktoria Ciok. Wyszła za mąż i w komorze mieszkała, tak wtedy nazywali takie pomieszczenie - komora, wąskie to było, może miała ze trzy metry szerokości, bo nasza kuchnia to duża była.

W 1938 roku, kiedy dobudowaliśmy drugą część domu (był w łemkowskim stylu), to chyba o pół metra wyżej go podnieśliśmy, żeby zrobić miejsce na piwnicę. Była obszerna, na pół budynku. Jak skończyliśmy z piwnicą, wówczas wzięliśmy się za budowę drugiej część domu. Ale nie skończyliśmy. Spać, to latem tam się dało, ale to było nie dokończone, deski na suficie już były, ale nie przymocowane, deski na podłogę były luźno pukładane, okno było, dach już był przykryty dachówką, cały dom był przykryty, jednak wszystko to wymagało jeszcze wykończenia.

Ciotka mieszkała z nami, mamy siostra, co za mąż wyszła, Ciok Wiktoria się nazywała, miała syna Władka (tego jej męża nie pamiętam, musiał umrzeć niedługo po weselu); tego Władka zabrali do Niemiec na roboty. Pracował tam i nie wrócił, został w Austrii. Ciotka odnalazła go, przysłał kilka listów, ale już nie wrócił, tam się ożenił. Dlatego ona [w 1947 roku] pojechała z nami na zachód [Polski] i tutaj razem mieszkaliśmy w Patoce.

Jak zaczęła się wojna w 1939 roku, akurat kosiliśmy z tatą na „Koniczynie” (tak nazywaliśmy ten kawałek naszego pola za wodą). W tym czasie tato dawał mi już kosę, taką małą zrobił, bo miałem dopiero 11 lat i dlatego brałem [kosiłem]) wąski rząd. Przyszedł pomocnik sołtysa i powiedział, że tatę zabierają na wojnę. I zabrali. Razem z naszym koniem. Koło Tarnowa ich potem Niemcy wzięli, do niewoli wzięli. W Niemczech na robotach trzymali go przez dwa lata. Tato zachorował, po dwóch latach wrócił bardzo zmarnowany. Konia kupiliśmy przed wojną za 240 złotych, to było dużo pieniędzy, bo jak ktoś sprzedawał prosiaka, to mogli dać 100 złotych, 120 za takiego większego. Koń już do nas nie wrócił… Dlatego pracowaliśmy krowami.

Krowę nazywaliśmy „Stijana” (to słowo niczego nie oznacza), dali ją mamie w posagu, z nią przyjechaliśmy na zachód [Polski]. Krowy u nas miały takie imiona: „Nedziocha”, „Ponczocha”, „Połaja”, „Czwartocha”… tak nazywali. Jak urodziła się w niedzielę, to nazywali „Niedziocha”, w czwartek – „Czwartocha”, we wtorek – „Torocha”.

C. PRZESIEDLENIE
1. Kiedy Panią/Pana wywieziono? Wywieźli nas w czerwcu. 2. Kiedy Panią/Pana przywieziono? Na początku czerwca.
3.1. Trasa przejazdu: Nowa Wieś – Oświęcim – Chojnów – Rokitki – Patoka
3.2. Trasa przejazdu (ewentualny opis rozszerzony):

W dniu, gdy nas wypędzali, to było tak przed obiadem, przyszli wojskowi i kazali się zbierać. Zaczęliśmy szykować wóz i skrzynie, które zbiliśmy wcześniej z desek, tam w tych skrzyniach część rzeczy była już spakowana, no a pozostałe załadowaliśmy na wóz i pojechaliśmy. Na chwilę zaszedłem jeszcze do stajni, rozpłakałem się… Żal było wyjeżdżać (nie chciało się porzucać domu). Ale co zrobisz, był rozkaz żeby jechać… Poszliśmy za wozem…

Żołnierze chodzili do każdego domu, zbierali ludzi, ale kolumn nie formowali, każdy sam szedł za swoim wozem. Czy wojsko nas eskortowało – tego nie pamiętam, pamiętam tylko, że gdy było coś cięższe, to wojskowi pomagali załadować na wóz, gdyż ludzie sami nie daliby rady.

Jak przyjechaliśmy do Sącza, to naszego pociągu jeszcze nie było, stały tylko zajęte wagony, bo cały czas szło wysiedlenie. Nie pamiętam jak długo byliśmy w Nowym Sączu.

Jechaliśmy do Nowego Sącza krowami, potem, jak mi się wydaje, dali nam furmankę, konia. Być może dwoma wozami jechaliśmy. Długo nie jechaliśmy, bo od nas, z Nowej Wsi do Nowego Sącza było 23 kilometry. Gdzieś 4 godziny jechaliśmy, to tak samo jak iść piechotą. W Nowym Sączu czekaliśmy, już nie pamiętam, dzień czy dwa, załadowali nas do wagonów i pojechaliśmy.

Wagon mieliśmy, zdaje się, bez dachu.

Z drogi pamiętam jedynie… tam, gdzie aresztowali ludzi… Oświęcim, tam staliśmy przez około dwa dni, tam zabierali ludzi do więzień, aresztowali. Przyszedł jakiś Polak i mówi do mnie: „O, bandyta tu jest!”. To był taki Polak ze wsi (nie wojskowy). Jeszcze coś mówił do mnie, ale co ja mogłem mu odpowiedzieć? Miałem wówczas już 19 lat. Trochę nakrzyczał na mnie... Nie było obok rodziców, poszli po żywność (po drodze nas dokarmiali). Na śledztwo nas nie zabierali, bo my w żadnych organizacjach nie byliśmy, a oni już mieli gotową listę osób, które należy zatrzymać, i takich zabierali.

W naszym wagonie były dwie rodziny, jechał z nami Pankiewicz, nasz bliski sąsiad. W wagonie były i krowy, i wozy. Siana dla krów nie wzięliśmy, ale po drodze pociąg zatrzymywał się, ktoś wołał, żeby iść siana nabrać, to był już czerwiec, to siano w kopach leżało, dla wszystkich nabieraliśmy tego siana, żeby wszyscy mogli swoje zwierzątka nakarmić. Z drogi niczego więcej nie pamiętam.

Przyjechaliśmy do Chojnowa, tu w końcu kazali nam rozładować się. Z Chojnowa pojechaliśmy wozami w kierunku Jaroszówki (5 kilometrów było do Jaroszówki), ktoś został w Witowie, ktoś w Jaroszówce, ktoś w Zamienicach, ktoś w Rokitkach. Przenocowaliśmy w Rokitkach (nocowaliśmy na wozach, musieliśmy rozpalić ognisko, bo było bardzo dużo komarów) i na drugi dzień przyszedł mężczyzna, który miał zadanie zaprowadzić nas na miejsce (siedem rodzin nas było). Miał broń, którą mu dali, żeby nas zaprowadził, chociaż wyglądał na cywila. Ruszyliśmy do Patoki.

7 kilometrów było z Rokitek do Patoki. Nie było wody, krowy już nie chciały iść, zajechaliśmy daleko i stanęliśmy. Jechaliśmy tymi krowami długo (i pomału), a tam tylko las i las. Nie wiadomo było dokąd jechać. Nie chcieliśmy iść dalej, baliśmy się, nie wiedzieliśmy, dokąd nas prowadzą. Ten, który był z nami, wystrzelił w powietrze, ale to nic nie dało. Wówczas poszło z nim trzech naszych (Hojniak, Daniłowicz i jeszcze jeden). Poszli do wsi, wzięli tam ludzi z końmi (z polskich rodzin), i oni pomogli nam wyjść z tego lasu, bo krowy już nie chciały iść, nie mogły już ciągnąć tych wozów. W ten sposób dotarliśmy do Patoki, przenocowaliśmy i już na drugi dzień sołtys zaczął wydawać rozporządzenia (bo były wolne domy), zaczął osiedlać rodziny. Osiedliliśmy się i tak już zostaliśmy w tej Patoce.

4. Czy wiedział Pan/Pani dokąd jedzie?

W czasie, gdy jechaliśmy pociągiem, ani nasz tato, ani nikt inny nie wiedział, dokąd jedziemy, nikt nam tego nie powiedział. Może niektórzy wiedzieli, ale my wiedzieliśmy tylko to, że jedziemy na zachód, ale dokąd? Powiedzieli nam dopiero w Chojnowie.

Ludzi z naszej wsi podzielili: jedna część wsi – to była nasza grupa, a druga pojechała przeważnie w poznańskie.

5. Czy ktoś z Państwa rodziny wrócił w rodzinne strony?

Nikt nie wrócił, bo do Nowej Wsi nie puszczali, nie wolno było tam jechać, a gdyby było można, to dużo ludzi by wróciło, bo ludzie chcieli wracać. Można było tylko pojechać popatrzeć… Nikt z naszych rodzin do Nowej Wsi nie wrócił…

6.1. Przywiezione przedmioty - RELIGIJNE:

Do pociągu zabraliśmy obrazy ze ścian. Najwięcej wzięliśmy jedzenia. A szafy i inne meble – wszystko zostało. Ubrania jakieś wzięliśmy, a reszta wszystko zostało. Co można było wziąć na wóz! Tym bardziej, że nas już kilkoro dzieci było. Tak więc niczego z przedmiotów religijnych, oprócz obrazów, nie zabraliśmy.

6.2. Przywiezione przedmioty - CODZIENNEGO UŻYTKU: ------------
6.3. Przywiezione przedmioty - OSOBISTE: ------------
6.4. Przywiezione przedmioty - DOKUMENTY: ------------
6.5. Przywiezione przedmioty - INNE:

Mieliśmy dwie krowy. Więcej nie można było posiadać, gdyż wówczas trzeba byłoby oddać na kontyngent (był taki wymóg w czasie wojny). Mleko też trzeba było oddawać na kontyngent. Jak udało się wychodować jakieś cielątko – to zaraz kazali oddać. Tak samo owce. Dlatego mieliśmy tylko dwie krowy, gdybyśmy nie mieli tych krów, to nie byłoby czym w polu robić, to zostawili je nam. Druga krowa… to była taka żółtawa, nazywała się „Połaja”. Co tam jeszcze wzięliśmy… Już nie pamiętam. Kufrów nie wzięliśmy. Szliśmy za wozem do Sącza… Mieliśmy dużo starych ziemniaków (w czerwcu nowych jeszcze nie było), w piwnicy nawet trochę zostało, tak dużo mieliśmy. Nasuszyliśmy tych ziemniaków, żeby było co jeść w drodze, suszyliśmy te ziemniaki…

Już przed akcją „Wisła” wiedzieliśmy, że nas będą wypędzać, ponieważ ludzi z innych wiosek na wschodzie zaczęli przesiedlać. Wysiedlają stamtąd, to i do nas przyjdą. Zaczęliśmy się przygotowywać. Skrzynie zrobiliśmy z desek, ładowaliśmy do nich rzeczy. Ale co można było wziąć na jeden wóz… Kiedyś wozy były małe, wąskie, ponieważ drogi były wąskie. Miejscami były głębokie wąwozy, jak nałożyli zboża na wóz drabiniasty, to góry nie było widać, takie głębokie te wąwozy były. Woda wymyła ziemię głęboko, zdarzały się głębokie wąwozy… Na dodatek było bardzo wąsko, dlatego szerokimi wozami nie dałoby się jeździć. Wozy były drewniane (oś i koła też), lekkie, żeby koń dał radę wyciągnąć pod górę. A zjeżdżając w dół trzeba było hamować. Był łańcuch, zaczepiało się za szprychę w kole i tak hamowali, koło wstrzymywało ruch i ciągnęło się po ziemi. To się nazywało „na gładko”. A „na ostro” to trzeba było tym łańcuchem obwiązać blokowane koło i zaczepić pod wozem, i tak jechać na łańcuchu, żeby koło darło ziemię.

7. Które z nich zachowały się do dziś?: Nie ma żadnej pamiątki z Nowej Wsi.
8. Czy mógłby Pan/Pani przekazać je lub część z nich na rzecz muzeum?: ------------
9. Czy ukrył Pan/Pani jakieś przedmioty w miejscu skąd Panią/Pana wywieźli?:

Miałem gęśle, kupiłem i sam uczyłem się grać, to schowałem je w sieniach, bo jak wrócimy... W wozowni zakopaliśmy żarna, cały czas myśleliśmy, że kiedyś wrócimy. Żarna to taki kamień, 60 cm może miał, dwa takie kamienie. W domu mieliliśmy żarnami. Dolny kamień był w całości, a w górnym była dziurka, żeby do niej sypać ziarno. I jeszcze schowaliśmy wózek do przędzenia, na którym prządłem. Więcej niczego nie chowaliśmy, bo nie było czego chować.

Gęśle przepadły. Piwnicę mieliśmy pod podłogą, były takie drzwiczki w sieniach, można było je otworzyć i wejść do piwnicy. Na gęślach nigdy nie nauczyłem się grać (uczyłem się samodzielnie), trzeba mieć wrodzoną zdolność do tego. Sąsiad umiał grać na gęślach, to był Roman, najbliższy sąsiad, miał dwóch synów, z których jeden pojechał do Ameryki. Gęśle zostały i syn tego Romana za parę groszy sprzedał mi te gęśle. Nie miałem dużo pieniędzy, mama zabierała! Cieszyłem się, że mam te gęśle.

D. NOWE MIEJSCE
1. Dokąd Państwa przesiedlono?:

Przywieźli nas do Patoki. Tam nocowaliśmy jedną noc. Bardzo komary nas gryzły, to zapamiętałem… A następnego dnia przed obiadem sołtys nas rozdzielał, wskazywał, kto ma dokąd iść. Z Pankiewiczem zdecydowaliśmy, że będziemy razem, ponieważ planowaliśmy wracać w swoje strony. Były jeszcze wolne domy, można było brać, ale postanowiliśmy, że będziemy mieszkać razem, w jednym domu. Sołtys rozdzielał, wskazywał, kto gdzie będzie mieszkał. Hojniak Piotr poszedł i od razu mu powiedzieli, dokąd ma się udać. Ogółem siedem naszych rodzin przyjechało z Nowej Wsi do Patoki. Reszta odłączyła się po drodze, przykładowo, w Rokitkach ktoś został. W Patoce nas rozdzielili. Patokę i Modłę rozdziela tylko droga: z jednej strony Patoka, z drugiej już Modła. Wtedy Patoka należała do Złotoryi (powiat), a Modła do Bolesławca. Nas zostawili w Patoce.

Pierwszą noc przenocowaliśmy w Patoce u jednego Polaka na podwórku, bo nas było siedem rodzin. A później już nas dali do tego domu, gdzie teraz Pankiewicz mieszka. Przyjechaliśmy, wnieśliśmy rzeczy. Łóżka były niemieckie. Dopóki się nie ożeniłem – spałem na niemieckim łóżku, nawet w Modle, blisko starego dęba, gdzie mieszkaliśmy. Były szafy, stoły, łóżka, wszystko niemieckie, dość dużo tego wszystkiego było. Było kilka domów w których jeszcze się nikt nie osiedlił. Chodziliśmy więc po takich domach i znosiliśmy rzeczy do swego. Jeśli nie było okna, to z innego domu można było przynieść i przypasować. Polacy jeszcze nie zdążyli wszystkiego spalić… Oni plądrowali, wybijali okna, rozbijali drzwi, zabierali wszystko, co się nadawało do palenia, bo im się nie chciało do lasu iść.

Gdy tylko przyjechaliśmy na początku czerwca, poszliśmy do pracy w lesie, nawet ja z ojcem. Chodziliśmy też na zarobki do ludzi, oni ziemniaki kopali, a my szliśmy pomagać. Za dzień [pracy] dawali worek ziemniaków na osobę. Nawet jeść nie dali…

Chodziliśmy też do lasu zarabiać, bo nie było z czego żyć. Ręcznymi piłami ścinaliśmy z tatą drzewa. Tam płacili normalnie. Płacili od metra sześciennego. Ile ścieliśmy – tyle zarobiliśmy. No, a że mieliśmy kawałek pola, to trzeba było siana przygotować dla krów, i zboże zasiać, żeby było na swoje potrzeby.

Wśród mieszkańców Patoki były groch z kapustą: wszystko wymieszane było. Był jeden Francuz. Mówił, że gdyby puścili go do Francji, to na kolanach pełzby! Tak bardzo było mu lepiej we Francji, niż tutaj. Obiecywali mu, że tutaj będzie lepiej. Było dużo ludzi, jak mówiono – zza Buga, z Ukrainy. Ale oni porobili się Polakami. Później opowiadali [ci, którzy tam mieszkali], że był tylko jeden Polak, a reszta Ukraińcy, ale przyjechali tu i porobili się Polakami! Bywało i tak, że jeden brat, Nizioł, mieszkał w Niemczech, to on był Ukraińcem (nawet widywałem się z nim w Monachium, razem byliśmy w klubie ukraińskim), a w Krzyżowej mieszkał jego brat i on był Polakiem…

W 1950 roku poszedłem do wojska. Tak samo niczego nam nie powiedzieli, po prostu wzięli do Bolesławca, tam wszystkich zebrali i nawet nie powiedzieli, dokąd jedziemy. Dopiero przed Częstochową wojskowi powiedzieli nam, gdzie będziemy służyć. Byłem w wojsku w Częstochowie, w 6 pułku piechoty służyłem, a później nas przenieśli do Kobierzyna (koło Krakowa).

Muszę tu zaznaczyć, że przeszedłem kurs sanitarny w kieleckim, w Baryczu, dlatego, że wszyscy przygotowywali się do wojny i chcieli mieć sanitariuszy, którzy mogliby udzielać pierwszej pomocy: jak nakładać bandaż, jak usztywnić różne części ciała, założyć opatrunek na głowę… Na kursie w Baryczu było nas dwudziestu, a do Kobierzyna wysłali siedmiu. Tam były ułańskie konie, którym trzeba było przydzielić sanitariuszy (dwóch), dlatego nas wzięli, chociaż wiedzieli, że byliśmy na kursie, który przygotowywał sanitariuszy do (ratowania) ludzi. Dowódca zebrał nas i zapytał, kto chce być takim sanitariuszem. Wszyscy podnieśli ręce, a ja nie poniosłem, bo, pomyślałem, może oni szkoły pokończyli, a ja tylko po podstawówce… Dowódca… nazywał się Stanisław Kobosko, był kapitanem weterynarii – bardzo był z niego dobry człowiek… Zapytał się, czemu ja nie podniosłem ręki, odpowiedziałem: po co było ją podnosić, skoro obywatel kapitan chce dwóch wziąć, a nas jest siedmiu. I tak mnie nie wezmą, bo oni po szkołach… Kapitan pyta się: skąd wiesz? Wtedy zarządził losowanie. Wziął siedem zapałek i proponuje, żebym ja pierwszy ciągnął (kto wyciągnie z główką, ten będzie sanitariuszem). Ciągnąłem pierwszy, wyciągnąłem pierwszą z brzegu i nie udało się. Zarządził ponowne losowanie i znów podsuwa mnie pierwszemu, a ja znowu wyciągnąłem pierwszą z brzegu i udało się. Innych (nawet tych, którzy mieli ukończone szkoły) pozwalniał z czasem, a ja byłem do końca. Dali mi nawet nagrodę starszego ułana, przyznali tytuł wzorowego sanitariusza, dwukrotnie na urlop wysłali. Dobry człowiek był z tego kapitana… Chciał mnie zabrać do Krakowa, tam konie operowali, chciał, żebym asystował. Ale dowódca jednostki nie zgodził się, bo byłem na etacie. Pracowałem w grupie, która jeździła i organizowała wyścigi konne, z pokazami jeździliśmy nawet na krakowskie Błonie, gdzie trzeba było skakać przez przeszkody, strzelać i inne umiejętności demonstrować. Dobrze mi było w wojsku.

2. Co Państwu przydzielono?:

Dom, który nam dali miał dziurawy dach, musieliśmy załatać dziurę po pocisku. To był dom piętrowy. Do dziś stoi, teraz tam Pankiewicz i Barnowscy mieszkają. My mieszkaliśmy na górze, Pankiewicze – na dole. Mieszkaliśmy tam około dwóch lat. Potem przenieśliśmy się do Modły, przez drogę, praktycznie sto metrów dalej. Tam już był ładniejszy dom, nowszy. Brat Józef do dziś tam mieszka.

Tam [w tym pierwszym domu] nie było stodoły, tylko malutka stajnia. Jeszcze był kryty papą stóg. Trzymaliśmy tam siano, także snopki, potem maszynę podstawialiśmy i młóciliśmy. Dali nam ze trzy hektary ziemi.

Do Modły przenieśliśmy się dlatego, że tam był wolny dom. Mieszkał Polak, ale wyjechał. Tam były nowsze domy, kryte dachówką. Domy dawali nam za darmo, ponieważ mieliśmy kartę przesiedleńczą, bo przecież swoje domy zostawiliśmy. Na podstawie takiej karty można było dostać dom. Dlatego nie musieliśmy płacić.

3. Co Państwo zastaliście w nowym miejscu?:

Poważnych zniszczeń nie było, tylko ta dziura w dachu, no i jeden pokój na górze był trochę zdemolowany. Tę dziurę załataliśmy, a pokoju nie remontowaliśmy, bo miejsca wystarczało: mieliśmy dwa czy trzy pokoje i kuchnię. W Modle to już były okna, i drzwi, bo tam Polak mieszkał. Drzwi, światło – wszystko już było. Do dziś tam brat mieszka. W Patoce też światło było.

4. Czy na miejscu przesiedlenia odczuwali Państwo represje?:

Nie przypominam sobie, żeby nas prześladowali. Jak tylko przyjechaliśmy, to Polacy tak na nas patrzyli, ojej!.. Mówili, że to banderowcy, że to tacy inni ludzie, obserwowali nas zza węgła. Potem zrozumieli, że jesteśmy normalnymi ludźmi. Bo im ci z Modły nagadali, że bandytów przywiozą. W Modle taki Kozioł był, to on spał z siekierą pod poduszką, sam się do tego przyznał. Tak się bali. A później dobrze nas traktowali, nikt nam krzywdy nie wyrządzał, nie było tak źle.

5. Kiedy i gdzie zaczęliście Państwo uczęszczać do cerkwi?:

Chodziliśmy do polskiego [kościoła], do Gromadki chodziliśmy, bo parafia była w Gromadce. To było niedaleko (3 kilometry), chodziliśmy tam w każdą niedzielę. Był taki polski ksiądz, który nas zachęcał abyśmy śpiewali kolędy bożonarodzeniowe, czy jak była Wielkanoc – to inne pieśni. Odprawiał czytaną mszę, a my śpiewaliśmy nasze pieśni i kolędy. To był polski ksiądz, ale dobrze nas traktował. Potem tak się stało, że jechał samochodem do Częstochowy, miał wypadek i się zabił. A naszą Służbę Bożą zaczęli odprawiać gdzieś w 1958 roku, może w 1957, w Modle, w kościele wtedy się modliliśmy.

6. Jakie są losy Państwa dzieci i rodzeństwa?:

Moja siostra Anna poszła do pracy aż na „Konrad” (kopalnia w Iwinach). Mieszkała u polskiej rodziny. Przyjeżdżałem do niej kilka razy. Z czasem wyszła za mąż w Olszanicy (stamtąd mam żonę). Siostra mieszkała na górze, a rodzice mojej przyszłej żony na dole. W ten sposób poznaliśmy się z Michaliną, dzięki temu, że odwiedzałem siostrę. Raz, drugi, przychodziłem do nich tak długo, dopóki się nie pobraliśmy. Ona była Łemkynią, z Wierchomli (to jak jechać pociągiem z Krynicy do Nowego Sącza, gdzieś pośrodku). Michalina była piękna i charakter miała dobry. Jeszcze tam była Hela, ale ona nie miała takiego dobrego charakteru. Kilka razy poszedłem i ożeniłem się. Potem znalazłem mieszkanie w Patoce u sąsiada przez drogę, mieszkaliśmy tam przez rok. A następnie znalazłem w Modle mieszkanie, gdzie mieszkam do dziś.

Ślub braliśmy w kościele w Olszanicy, po polsku, po naszemu jeszcze nie było.

Urodziła się nam tylko jedna córka. Dziecko przyszło na świat rok po ślubie, a po dwóch tygodniach zachorowała żona. Dostała silnego krwotoku po porodzie, trafiła do szpitala w Bolesławcu. Dziecko było z nią, gdyż małe jeszcze było. Wykryli, że jest chora na gruźlicę. Zabrali ją do szpitala w Nowogrodźcu, 20 kilometrów dalej. Spędziła tam kilka miesięcy i wróciła, dziecko cały czas było z nią. Gdy wróciła do domu, to przez rok mieszkaliśmy u Maśleja, potem znalazłem mieszkanie. Gdy dziecko trochę podrosło, to już i ja mogłem się nim zajmować, do lasu chodziłem do pracy, potem dziecko poszło do szkoły. Tak żyliśmy.

Gdy żona zmarła córka miała 10 lat. Chciała, żeby ją pochować w Olszanicy, koło mamy. Dlatego od razu po tym, gdy zmarła w szpitalu w Nowogrodźcu, samochodem pojechaliśmy i zawieźliśmy… Wziąłem w Modle samochód, zaprosiłem wszystkich, kto chciał iść na pogrzeb i razem pojechaliśmy do Olszanicy. Tam ją pochowaliśmy. Tam mieszka siostra, rodzina, jeżdżę tam często.

Na nagrobku napis jest po polsku, ci, którzy przyjechali z Wierchomli – wszyscy przeszli na polski. Kiedyś do teścia powiedziałem „Sława Isusu Chrystu”, odpowiedział: „Na wieki wieków!”. To mnie bardzo wzburzyło, no ale co robić. Bali się, dlatego napisaliśmy po polsku. A jak kuzynkę moją chowaliśmy, to osobiście zająłem się pogrzebem i wszystko było napisane po ukraińsku.

7. Czy Pana/Pani dzieci znają język ukraiński?: Tak.
7.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?: Od samego początku konsekwentnie uczyłem ją języka ojczystego. A polskiego nauczyła się z polskimi dziećmi z sąsiedztwa zanim poszła do szkoły. Gdy zamieszkaliśmy w Modle, córka miała rok. Bawiła się z polskimi dziećmi, to i języka się nauczyła, może nie idealnie, bo w domu jednak rozmawialiśmy po ukraińsku. Chodziła też na lekcje ukraińskiego, w Modle był nauczyciel (zapomniałem nazwiska, on potem do Australii wyjechał).
7.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?: -----------
8. Czy Pana/Pani wnuki znają język ukraiński?: Tak.
8.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?: Chodziły do ukraińskiej szkoły, siostry [zakonnice] je uczyły, tutaj, w Monachium.
8.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?: -------------
9. Czy posiadacie Państwo zdjęcia nowego miejsca?: Nie ma zdjęć pierwszego domu w Patoce.
E. KONTAKTY Z UPA
1.1. Czy we wsi były kryjówki UPA?: Nie.
1.2. Czy we wsi były kryjówki UPA (opis rozszerzony):? UPA nie miała kryjówek w Nowej Wsi.
2. Jaki jest Pani/Pana stosunek do UPA?: Neutralny.
3.1 Miałem kontakt z UPA:

Nie. Do naszego domu banderowcy nie przychodzili ani razu. Pamiętam natomiast, że pewnego razu przyszli partyzanci… Ale czy to rzeczywiście byli partyzanci? Polacy też chodzili i rabowali. Od strony Nowego Sącza Polacy przychodzili, różne rzeczy zabierali: buty, odzież, zegarki, a nawet heble.

Pewnego razu, gdy już zajmowałem ten pokoik w nowej części domu, to zapukali do okna i coś chcieli. Wyszedł tato, okazało się, że chcieli zasięgnąć informacji, bo im się coś pokręciło: jedną krowę ukradli gdzieś między Kamianem [być może chodzi o miejscowość Kamienna] i teraz ci Polacy nie wiedzieli, w którą stronę iść. Oni chcieli, żeby im pokazać, w jakim kierunku jest Krynica, a w jakim Nowy Sącz. To była noc. „Mów prawdę, bo będę strzelał” – odgrażali się. Ale takie coś zdarzyło się tylko raz, więcej nie widziałem żadnych partyzantów, nikogo.

3.2 Byłem członkiem UPA: Nie.
3.3 Pomagałem/wspierałem UPA (dobrowolnie): Nie.
3.4 Ktoś z mojej rodziny był członkiem UPA: Nie.
4. Czy był Pan/Pani w posiadaniu broni przed przesiedleniem?: Nie.
5. Czy był Pan/Pani więziony?: Nie.
F. INNE ZAGADNIENIA
1. Zwyczaje z rodzinnych stron i życie kulturalne:

Na Boże Narodzenie, pamiętam, chodziliśmy na weczirniu [nieszpory], była msza i po obiedzie chodziliśmy na nieszpory. To pamiętam, i pamiętam jak święciliśmy wodę na Jordan [główne święcenie wody]. Był most, pod mostem rzeka, nie raz obserwowaliśmy z mostu jak święcą wodę. Ludzi nabierali wodę do naczyń (każdy przynosił swoje: czy buteleczkę, czy słoik). Nabierali wodę, ale nie wiem, czy to rzeczywiście była święcona woda. Bo tę, co poświęcili w przerębli – ta ona już dawno odpłynęła z nurtem. Na rzece święcili, teraz, prawda, święcą w cerkwi. Do poświęcenia wszystko było przygotowane zawczasu: w lodzie wycięty krąg, śnieg odwalony... Przychodził ksiądz i święcił. U nas nie było zwyczaju, że z wodą święconą trzeba było czym prędzej biec do domu, że ludzie konkurowali, kto pierwszy dobiegnie (i poświęci gospodarstwo).

Na świąteczny stół kładli siano, kładli je pod obrus, a w kącie stawiali niemłocony snop. Potem z każdej potrawy po łyżce nakładali na talerz, odkładali talerz na bok, ale dla kogo to było – nie wiem. A wieczorem, po nieszporach, szliśmy do bydła, by dać zwierzątkom trochę ziela, zboża czy ziarna, każde trochę dostało do żłobu.

Przed wojną z chłopakami bawiliśmy się tylko w chowanego. W tamtych czasach w domach było po kilkoro dzieci, nie to, co teraz – po jednym, dwojgu... Nas było ośmioro. W rodzinie mego taty, jak się urodził, było siedmioro. Dzieci miały z kim się bawić. Miałem sąsiada, Tymka, to z nim najczęściej się bawiłem. Ogółem jednak, było dużo roboty: trzeba było z maluchami posiedzieć, gęsi paść, ziemniaki kopać… Nie to, co teraz, że dzieci mają po 14-15 lat i one nie wiedzą, co to jest praca. U nas w domu to było tak, że jak skończyłeś 4-5 lat, to już do roboty zaganiali! Takie było kiedyś dzieciństwo.

Z pieniędzmi w tamtych czasach było ciężko, bo nie było pracy. Tylko w lesie była. Młody jeszcze byłem, a już z tatą do lasu pracować chodziłem, jeszcze tam, przed wysiedleniem, to były lata 1945-47. W lesie można było parę złotych zarobić, innej pracy nie było. Była tylko gospodarka, ale tam trzeba było się narobić, tam roboty nigdy nie brakowało, i nic dziwnego, przecież wszystko trzeba było robić rękoma przy pomocy konia (jeśli był) czy krowy.

Do cerkwi chodziłem chętnie, nie trzeba było mnie zmuszać. Gdzieś kilometr trzeba było iść, okrągły rok, nawet zimą jak było minus 30, ale tam w górach nie było wiatru, dlatego niska temperatura nie była aż tak bardzo odczuwalna… Takie mrozy bywały, że okna zamarzały, niczego nie było widać, mróz różne wzory malował, gwiazdki… Okna mieliśmy pojedyncze. Paliło się tylko w kuchni, dlatego pomieszczenie szybko się wychładzało.

W domu były krosna, robiłem na nich płótno, pod czas okupacji wzięli mnie prząść, miałem wózek, kądziel i musiałem prząść, a potem robić płótno. To było lniane płótno (dziewczyny szyły z niego haftowane bluzy, do cerkwi chodziły w nich, bo trudno było w czasie wojny dostać płótno; jak ktoś zdał krowę czy zboże na kontyngent, to dawali talon na zakup płótna); drugie było pacześne (trochę grubsze). Przez dzień mogłem zrobić 11 metrów płótna lnianego. To była bardzo marudna robota. Jeszcze było kłoczane (najniższej jakości), worki z tego robili, bo wtedy trudno było o worki.

Wełną też się zajmowałem, robiłem sukno, takie grube, z jakiego szyli hunie (albo teperki) – kurtki na sznurkach, wiązane w trzech miejscach, bez podszewki i guzików, od huni teperkę odróżniał krój; cholosni (białe wyszywane spodnie). Krawiec szył rękoma, żadnych maszyn nie było. Te huńki można było ozdabiać: w kwiatki, po brzegach wstążki takie czerwone zwisały… Ubierali na święta i do pracy, bo nie było w czym chodzić w czasie wojny. Ludzie hodowali owce - to była wełna, a jak wełna, to i sukno swoje było. Aha, szyli z tego jeszcze takie kapcie sukienne, po domu chodzili.

Płótna nie sprzedawaliśmy, wykorzystywaliśmy wyłącznie na swoje potrzeby, dlatego że trzeba było len zasiać, a z lnem było dużo roboty, to była ciężka praca. Wszystko to szło potem na mój wózek, mama nie przędła, tylko ja. Czasami przędliśmy ludziom. Jak tylko z lnem na polu się uporaliśmy – odtąd przędłem, przez całą zimę. Ludzie przynosili zwinięte nici (półtoraki), przewijałem je na wrzeciono. Już wiosna przyszła, a ja jeszcze płótno robiłem! Przyjmowaliśmy od ludzi, bo na wsi tylko w dwóch czy w trzech miejscach płótno robili. Ja robiłem… ale nawet cukierka mi nie dali w podzięce. Kazali robić – to robiłem. A pieniądze, jakimi ludzie płacili za moją pracę, to mama zabierała. Ciężko było, ale takie wtedy było życie.

Pola nazywaliśmy tak: w jedną stronę – „Na kawalci”, to, co wyżej – „Na stajoch”, następnie „Za potokom”, jeszcze była między lasem „Zakutyna” i „Pod wysokom” (w stronę Berestu). A w drugą stronę były: „W kawalci”, „Pod buczkami”, „Na steżkach”, „Na werchu”, „Dołyna” i „Za hubokom”, a jeszcze „Staji” i dalej tam też były pola. I „Polana” jeszcze była. To w stronę Łosia.

2. Czy odwiedzali Państwo rodzinne strony?:

Pierwszy raz po akcji „Wisła” w nasze strony pojechaliśmy z wycieczką, zafundowaną przez przedsiębiorstwo leśne. Do Krynicy pojechaliśmy, i do Oświęcimia, pół Polski zobaczyliśmy. Ale do Nowej Wsi nie dotarłem. Za jakiś czas znowu pojechałem. Było wesele, Edek Kuźmiak, mój szwagier z Olszanicy się ożenił, wesele było w Wierchomli. Z córką pojechaliśmy na wesele, i potem chciałem jej pokazać Nową Wieś. To było pierwszy raz, gdy Edek się ożenił, już nie pamiętam, w którym to roku mogło być. Ale Stefka jeszcze panną była. Pokazałem jej Nową Wieś…

Później wiele razy bywałem w rodzinnych stronach. Jeździłem na urlop do Gilara Jaworowskiego, w Powroźniku mieszkał, to my po Krynicy spacerowaliśmy.

Jak patrzyłem [po raz pierwszy po akcji „Wisła”] na Nową Wieś, to aż się serce ściskało, naprawdę. Wszystkie ścieżki znam, wszystkie pola, jak je ludzie nazywali, wszystko pamiętam. Obejrzałem sobie miejsce, gdzie stał nasz dom (Polak, który go kupił, przeniósł budynek na dolny koniec wsi), tylko plac został, dlatego obejrzałem sobie plac.

Kiedy pojawialiśmy się w naszej wsi, to miejscowi tak się bali nas, przyjezdnych, że aż strasznie było chodzić… Planowaliśmy z Pankiewiczem (w jednym domu mieszkaliśmy) wrócić po akcji „Wisła”, „pojedziemy wkrótce do domu” – mówiliśmy sobie, ale się nie udało. Ludzie wierzyli, że pozwolą nam wrócić, ale nikt nie wrócił.

Zresztą, jak było wracać? Nasz dom kupił Polak. Połowa domu była nowa, z wyremontowanym dachem, pokrytym dachówką. Polak kupił i przeniósł na dolny koniec wsi (od Łabowej). Polak zrobił sobie tam kuźnię, w naszym domu… Tak że… już nie było do czego wracać. Nawet nie wiem, czy jeszcze stoi ta kuźnia, bo dawno tam nie byliśmy.

3. Dlaczego nie wyjechali na Ukrainę?:

To nie było przesiedlenie – ludzie sami chcieli jechać. Chcieli wyjeżdżać, mówili: jak możemy nie jechać, przecież tam swoi ludzie, między swoimi będziemy, tam jest gdzie żyć. Bo Polacy niezbyt dobrze traktowali naszych ludzi… Część pojechała. Rodzina mojego ojca pojechała cała, a mamy rodzina z Fuczków została. Tato nie pojechał, bo mamy (tej, co z Fuczków była) rodzina została. Dlatego mama nie chciała jechać, to tato też nie pojechał. Jak tu jechać, już dwójka dzieci była, i żona, a żona chciała zostać, gdyż cała jej rodzina zostawała? Zostaliśmy więc do roku 1947, jeszcze na dwa lata, bo tamtych wysiedlali [do Ukrainy] w 1945.

Wyjazd na wschód był dobrowolny, byli jednak agenci, przyjeżdżali, namawiali, zwoływali zebrania (mówili, że tam jest dobrze, strach jak dobrze, że jest swoja ziemia, że dobrze rodzi, bo to ukraiński czarnoziem), zamykali. Ludzi z Berestu, którzy nie zapisali się od razu, to nawet wywieźli do Grzybowa, tydzień ich tam trzymali, żeby podpisali zgodę na wyjazd. Później chyba pozwolili im wrócić do domu. Bo z Berestu, tak mi się wydaje, mało ludzi pojechało. Natomiast z Nowej Wsi większość pojechała na Ukrainę. Tak, że było dużo pustych domów.

Ze Słotwin bogaci ludzie pojechali. Z końmi, oni mieli nawet bryczki, zarabiali nimi w Krynicy, ale i tak pojechali na Ukrainę, bo tam tak dobrze miało być. A później z Ukrainy nikogo nie wypuścili żeby opowiedział, jak tam jest na tej Ukrainie. A jednych z tata rodziny zawieźli aż do Doniecka. I do Połtawy zawieźli. Potem z Połtawy do Tarnopola trzy miesiące jechali krowami. Bo w domu pracowaliśmy krowami, konia nie było. I oraliśmy, i jak trzeba było drzewa przywieźć czy coś – wszystko krowami. Dwie krowy do jarzma zaprzęgaliśmy, jeden prowadził i robota szła.

4. Co w życiu było najważniejsze?:

Nie dlatego człowiek na świecie żyje, żeby trwać wyłącznie w radości i szczęściu, ale dlatego, żeby wolę Boską poznać i w zgodzie z nią żyć.

Jakie ja miewam sny! No naprawdę… Mogę opowiedzieć? Śni mi się mojej siostry mąż, mówi do mnie: „Wasylu! Czemu się za mnie nie modlisz?”. Odpowiadam mu: „Co ja będę się za ciebie modlić, sam się módl!”. A on mówi, że nie umie się modlić. Odpowiadam: „To ja cię nauczę” i zaczynam „Ojcze nasz…”, a on za mną powtarza. Zakończyliśmy „Zdrowaś Mario” i wtedy obudziłem się… Od tego czasu rozumiałem, że za zdrowych (żywych) trzeba się modlić, i za umarłych też trzeba, bo oni proszą o modlitwę. Ja i wcześniej modliłem się, ale nie wskazywałem za kogo (konkretnie), a trzeba mówić za kogo, za pana czy za Iwana!

Drugi sen był o kamieniu. Ktoś przyniósł kamień z cmentarza, był poświęcony. Może na pół metra długi i na 30 cm szeroki. Wziąłem ten kamień i położyłem w chlewie, gdzie świnki były i cielęta. Wyglądało, że to kamień z cmentarza, ale pomyślałem, że to niemożliwe, bo kto by go tu przyniósł? Nocą śniło mi się, że jedna świnka zdechła, potem druga, inna zmarniała, potem zachorowała, i cielątko jedno zdechło, drugie zachorowało, ale przeniosłem je w inne miejsce i ono wyzdrowiało. Dalej śniło się, że mam zanieść ten kamień tam, skąd wziąłem. Tak też zrobiłem. Ten kamień do dzisiaj tam jest. Wierzę, że to był kamień z cmentarza… Pośrodku był jeszcze ślad, chyba po metalowym krzyżu, który ktoś odciął. To działo się już tu, na zachodzie [Polski].

5. Dlaczego Was przesiedlili?:

Mówili, że jesteśmy bandytami, którzy pomagają partyzantom, choć w rzeczywistości tak nie było. No, ale musieli znaleźć jakiś powód. Już przed wojną jeden taki mawiał, że nie będziemy u siebie żyć, że nas przesiedlą. Już przed wojną były takie rozmowy. No i rzeczywiście…

Oni chcieli, żebyśmy ulegli polonizacji, dlatego porozrzucali nas po kilka rodzin [po Polsce]. Czemu na zachodzie [Polski] nie pozwolili nam mieszkać w jednym miejscu, razem? Tyle było pustych domów! Próbowaliśmy trochę integrować się, jeździliśmy w odwiedziny do tych, którzy mieszkali dalej: w Witowie, Znamienicach, Jaroszówce. Przedtem mieszkaliśmy razem, a teraz porozrzucani wśród Polaków...

Czemu chcieli nas spolonizować? Nie wiem. Na nasze ziemie sprowadzili takich ludzi co siedzieli bez pracy, taką zbieraninę. Nasze pola były zaorane, zasiane, wszystko tak dobrze rosło, a my musieliśmy jechać. Nie zastanawiałem się, dlaczego do tego wszystkiego doszło. Przyszedł rozkaz jechać – pojechaliśmy.

Rodzina ze strony żony uległa całkowitej polonizacji. Wszystko się polszczy, dochodzi do tego, że po polsku musimy rozmawiać z naszymi ludźmi! Ale i tak ich odwiedzam, tych ze strony rodziny żony, mamy nawet poprawne rodzinne stosunki, ale wszystko po polsku, musimy z nimi po polsku rozmawiać. Mówią, że nie rozumieją, co mówię. Tak im wygodniej… Bracia żony też przeszli na polski. Wszystko jest teraz po polsku, w swoim języku rzadko. I dzieci też bardziej po polsku, to się słyszy.

Przyszedł do mnie kolega, rozmawiamy po ukraińsku, a inny mówi: czemu po polsku nie rozmawiamy, bo „nie rozumiem”. Odpowiedzieliśmy, żeby nauczył się po naszemu i wtedy będzie rozumiał. Nas jest dwóch, a on jeden, i z tego powodu powinniśmy rozmawiać po polsku! Rozmawialiśmy w swoim języku. Oni nie rozumieją… a dlaczego my rozumiemy? Tak to jest, jak żyjesz wśród Polaków…

Tam, w domu, wszyscy byli swoi, nie było języka polskiego, jedynie w szkole. Nie było tak, że trzeba było po polsku rozmawiać.

Nie jest dobrze… Mam córkę, przyjechała z rodziną tutaj [do Niemiec]. Oni już nie wrócą na Łemkowynę, po co! Mają dwie córki. Jedna wyszła za Niemca, druga też. Znalazły sobie mężów i już, nie ma Łemków… Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Polsce, to dzieci [córki] po polsku rozmawiały, [rodzice uzasadniali, że tak trzeba, bo są wśród Polaków… Ja inaczej postępowałem, w domu z córką tylko po swojemu rozmawiałem. Ale gdy wyjechali [do Niemiec], to [dziewczynki] chodziły do ukraińskiej szkoły, nasze siostry [zakonnice] je uczyły. Dlatego język ukraiński znają, te moje wnuczki. Znają ukraiński, polski, niemiecki, angielski. W szkole się nauczyły.

Testament Pana Wasyla Śliwińskiego

W życiu jest tak: «Mowo ridna, słowo ridne, chto was zabuwaje, toj u hrudiach ne serdeńko, a łysz kamiń maje...» [Mowo ojczysta, słowo święte, kto o was zapomina, ten nie serce, a kamień w piersi ma... (S. Worobkiewicz, „Mowo ojczysta”)]. Dzieci od małego trzeba przyuczać do swego. One powinne wynieść z domu świadomość, że muszą się tego trzymać do końca [życia].

Opowiem o tym, co zasłyszałem, gdy jeszcze do kościoła chodziliśmy, ponieważ nie mieliśmy cerkwi. Polski biskup powiedział, że na tamtym świecie Pan Bóg będzie pytał człowieka w tym języku, z jakim się urodził. Dlatego to właśnie ten język należy znać. Spodobało mi się takie podejście. Tak uczyłem córkę, ale oni coraz mniej na to zważają …

W Patoce zbudowali cerkiew. Niektórzy pytali: po co ją budowali, przecież ludzi ubywa? Młodzież za granicę, za chlebem jedzie, młodzi ludzie chodzą do polskich szkół, żenią się z Polakami, naszych jest coraz mniej. Wcześniej, jeszcze w domu [na Łemkowszczyźnie], to sami swoi byli, żenili się ze swoimi, chociaż, bywało, że jechali gdzieś dalej [szukać]… Ale to rzadko. Wtedy było dużo dzieci, było z czego wybierać. A teraz biorą obcojęzycznych, z cudzego obrządku ludzi…

G. UWAGI
1. Dodatkowe informacje:

Przetłumaczyła z ukraińskiego i opracowała Katia Bedryczuk na podstawie nagrania Romana Kryka [nagranie w Monachium]




 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [pliki do ankiety]
Ankieta українська
A. ОСНОВНІ ДАНІ
Б. ВІДОМОСТІ ПРО РОДИНУ І МІСЦЕВІСТЬ
В. ПЕРЕСЕЛЕННЯ
Г. НОВЕ МІСЦЕ
Д. КОНТАКТИ З УПA
Е. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
Є. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
 
A. ОСНОВНІ ДАНІ
1. Дата анкетування: 08.02.2012 2. Номер анкети: 0259
3. Прізвище, ім’я, по-батькові: Сливинський Василь, син Стефана та Феуронії, уродженої Ревак

Модла
Polska - Польща
4. Дата народження: 11.11.1928 5. Місце народження: Нова Весь. І до школи там ходив, в Новівси.
Б. ВІДОМОСТІ ПРО РОДИНУ І МІСЦЕВІСТЬ
1.1. Місце проживання до переселення: Нова Весь.
1.2. Місце проживання до переселення:

Нова Весь розлягалася десь на 7 км – велике село. Від Розтоки аж до Лабової. Понад 100 номерів було, може 150. Село було гарно розташоване на трасі Новий Санч-Криниця. Скільки там жило людей – не знаю, бо про це якось не ґадали [не говорили].

Мама померла на сухоти [від туберкульозу], коли я мав 6 років. Незабаром тато знову оженився (ми були на ґаздівці), то я мав другу маму. Перша була Феуронія Сливинська з дому Ревак, по ній залишилося двоє дітей, а друга – Юлія з дому Фучко. Фучки були з Новой Веси, як і ми.

Перед війною ми мали школу, в якій до війни в 1939 році я скінчив три класи. Було в цій школі дві-три години по-лемківськи. Дали нам вчительку польку, щоб нас вчила, а вона не знала нічого по-нашому ґадати. Вона нічого не знала по-нашому! Що робила тоді? Дала нам руську читанку, казала щось прочитати і по всьому... Бо замість української була руська, давніше Україну Росією називали. Так ми і вчили трішки свою мову, три роки по дві-три години на тиждень, а решта все було по-польськи. Але був другий вчитель, Кравчук. Пізніше, коли на Україну забирали людей, тих, що записалися, то він виїхав.

В Новівси в школі у нас був Кобзар і ми вчили Шевченка. Я знаю багато віршів українською, в тому числі віршів Шевченка. Ще зі школи пам’ятаю. Наприклад, «Коли в Україні ревіли гармати...», він дуже довгий... [записано на відео]

Ще було так, що коли німці втікали, то забирали у нас чи корову, чи щось інше. Була зима, перед Новим Роком, я вивів корову до Потоку пастися до інших корів та коней (може десять корів і декілька коней було), але сусід повідомив німців, що ми там є, і вони прийшли. Проте, ще до того, хтось до нас прийшов і сказав: «втікайте, бо німці йдуть до Потоку!». Я пішов з коровою під гору, високо, далеко, мороз був сильний. Повернувся аж увечері. Боявся зайти до хижі: раптом там німці і заберуть цю корову! Про всяк випадок я її лишив в Потоці! А ті корови і коні, що лишилися, яких не сховали в лісі, то їх німці забрали.

Окопи ми копали у Фльоринці і аж до Береста, і в Бересті ми скінчили. Отже я ходив до окопів. Пішки ходив: з Новівси треба було вийти на гору, а далі до Кам’яной в долину, з Кам’яной допіру до Фльоринки. Це був вже кінець війни, останній рік. Ходили пішки, з Новівси до Фльоринки. Німці нас примушували до роботи, оскільки планували оборонятися, але не оборонялися.

2. Вік на момент переселення: 19 3. Віросповідання: Греко-католицьке.
4. Кількість людей в родині на момент переселення:

Я Василь, сестра Анна, вона тепер в Ольшаніци мешкає, ще живе (я з нею був по першій мамі), мама Юлія, тато, брат Юрій (1936 року нар.), брат Йосиф (1938 року нар.), сестра Меланія (1940 року нар.), брат Володимир (1943 року нар.), сестра Оля, тітка (сестра мами) Вікторія Цьок. (Після акції «Вісла» народився ще Петро, а Олег, який народився 1942 року, помер ще до виселення).

5. Скільки осіб лишилося: 0
6. Скільки осіб переселено: 10
7. Скільки осіб пропало безвісти: Сина тітки Вікторії Цьок, яка з нами мешкала, забрали на роботи до Німеччини. Він не повернувся, жив після війни в Австрії.
8. Скільки осіб іншої національності жило в селі:

В селі було дві родини жидів (третя родина мешкала в Розтоці). Корчми не було. Коло нашої хижі (хати) жив жид, Мосько називався. А через неповні 2 км - жид Гайзик, так мав на ім’я. Потім коли жидів забрали, то там де вони мешкали зробили рільничу школу. Коли я закінчив початкову школу, почав ходити до тієї рільничої. Один вчитель був з Лосього, а другий був з Росії (з України). Нас вчили рільництва і німецької мови. Казали тоді, що моє прізвище не Сьлівінскі, а Сливинський, проте в паспорті у мене є Сьлівінскі (польською Śliwiński)... В кенкарті теж було Сьлівінскі, тільки в школі, за окупації, коли вчитель був з України, то він казав, що має бути Сливинський.

Жиди... не знаю, з чого жили. Отих двоє, то були вже старші, не скажу, де вони працювали. Вони займалися трохи обхідною торгівлею, наприклад оселедець продавали, з кошиком ходили по селі, таке щось. То були бідні жиди.

Ми знали, куди забирають наших жидів. Коли я возив каміння (бо я конем вже їздив) з Навойової через Нову Весь, через Мацьову, Лабову, аж під Гуту, то жиди вантажили на вози. В 1943-1944 рр. робили в нас дорогу, з Нового Санча до Криниці, майже до Гути, так те каміння жиди нам вантажили на вози, а потім, інші жиди, звалювали те каміння на купу, бо дорогу робили. Ну а ще інші товкли це каміння, молотками розбивали. Потім машина ішла... Жвірівку робили (дорога з гравію), не асфальт. Відтак, коли забирали жидів, ми вже знали, де їх забирають. Вони їх забрали до Нового Санча. Там їх позбирали і звідтам довозили тих, що на дорозі працювали. Але вони працювали тільки в Навойовій і в Мацьовій, а пізніше вже не було жидів, вже їх забрали з Нового Санча. У нашому селі ми не бачили, як їх забирають. Що то двоє жидів! Прийшли і забрали, хто там знав, коли їх забрали…

Пам’ятаю там була молода жидівка. Якось я пішов до студенки (криниченьки) напитися води, а вона каже: «чекай! чекай! я перша нап’юся!». Жиди були трефні, вони мусили перші напитися! Вона напилася тої води, тоді вже вступилася мені. Бо якби я перший напився, то вона мусила б зачекати, доки («брудна») вода відійде. Її також забрали.

Ще було в селі двоє поляків. Один був дорожником, працював на дорозі, а другий був лісничим, Слаби називався. Одна польська родина на початку села жила (з напрямку Лабової), а друга посередині села, близько церкви.

9. Стан відносин з ними:

З жидами дуже добрі стосунки були, вони вміли по-нашому ґадати. З ними не було жодних проблем, з тими жидами, так неначе їх не було.

З поляками теж нічого не було. Лісничий мав одного сина, мав дочок, дівчата ходили до польської школи до Лабової, та і син теж. Він розмовляв по-нашому, до церкви ходив з нашими хлопцями, до лісу ходили навіть (адже його тато лісничим був), поміг дерево зрубати, щоб хлопці мали на палюнку [горілку] чи на що там. Не було жодного проблему з ними, з поляками. Як вони могли нам докучати чи що, якщо їх було так мало?

10. Опишіть залишений Вами маєток:

Ми мали 12 гектарів всього. Шість гектарів лісу і шість гектарів орного поля, на цьому полі все робилося: пасли худобу, орали там, де вдавалося (одна частина поля була в одному місці, друга деінде, а третя ще деінде, то не було одним шматком, було також трохи неужитків). Ліс був гарний, добрий. З одного боку ми мали Лосє, а з іншого Берест. Були місця [в лісі] в яких можна було рубати, то там таких товстих ялиць не залишилося. А були місця (бо то гори) до яких не просто було доїхати, з яких було важко вивезти колоди через гори, то там залишилися старі дерева. З часом [після нашого виселення] зробили дорогу (раніше вона теж була, але ґрунтова), проклали асфальт, важкі машини приїхали і проклали дорогу до лісу, і його вже нема. Зрубали все! Тому що зараз вже є така можливість, а раніше кіньми неможливо було таке зробити.

В нашій хижі ми мали тільки одне приміщення: кухня і кімната були разом. У 1938 році побудували другу частину хижі. А так, ми (наша родина) в одному приміщенні всі жили. В другому була моєї мами рідної, що померла, сестра Вікторія Цьок, вона вийшла заміж і в коморі мешкала, як то називали - «комора», така вузька, може на три метри широка, бо наша кухня була велика.

В 1938 році, коли ми добудовували другу половини хижі (вона була в лемківському стилі), то навіть може й на пів метра вище її двигали [піднесли], тому що зробили підвал. Він був великий, на половину дому. Як підготували відвал, тоді вже будували другу частину хижі. Але не закінчили добудовувати. Спати, то ми там влітку спали, але було не закінчене, дошки на стелі вже були, але не прикріплені, дошки на підлогу були лем [лише] так поскладані, вікно було, дах вже був покритий черепицею, ціле помешкання було покрите, проте все це вимагало ще завершення.

Тітка жила, сестра мами, що вийшла замуж, Цьок Вікторія називалася, мала сина Владека (того її чоловіка не пам’ятаю, мусив померти не дуже довго після весілля); і того її сина Владека забрали до Німеччини на роботи. Був на роботах і не повернувся, залишився в Австрії. Тітка довідалася про нього, він прислав кілька листів, але вже не повернувся, одружився там. Тому вона [в 1947 році] поїхала з нами на захід [Польщі] і тут разом ми мешкали в Патоці.

Як почалася війна у 1939 році, саме ми косили з татом «Коничину» (так називався за водою цей кавалец [шматок] землі). Вже тато дав мені косу, таку маленьку зробив, бо мені було мабуть лише 11 років і я брав [косив] вузький ряд. Тоді прийшов помічник солтиса і сказав, що тата забирають на війну. І забрали. Разом з нашим конем. Біля Тарнова їх потім взяли німці, до неволі [у полон] взяли. В Німеччині на роботах його тримали два роки. Тато захворів, після двох років повернувся дуже нещасний. Коня купили перед війною, за 240 злотих, то було багато пінязів [грошей], бо як пацятко [свиньку] продавали, то можна було дістати 100 злотих, 120 за таке більше. Кінь вже до нас не повернувся... Тому ми коровами працювали.

Корову називали «Стіяна» (це слово нічого не означає, мамі їй дали на віано [придане], з нею ж ми приїхали на захід [Польщі]. Взагалі корів називали: «Недзьоха», «Пончоха», «Полая», «Чвартоха»… так називали. Як народилася в неділю, то називали «Недзьоха», в четвер – «Чвартоха», у вівторок – «Тороха».

В. ПЕРЕСЕЛЕННЯ
1. Коли Вас вивезли? Вивезли в червні. 2. Коли Вас привезли? На початку червня.
3.1. Маршрут переїзду: Нова Весь-Осьвенцім-Хойнув-Рокіткі-Патока
3.2. Маршрут переїзду:

В день, коли нас виганяли, то так перед обідом було, прийшли військові і наказали збиратися. Ми почали готувати віз та скрині, які ми підготували з дошок раніше, там, в тих скринях, частина речей була вже спакована, ну а решту наклали на віз і поїхали. Перед тим я пішов до стайні... заплакав... шкода було іти (не хотілося покидати дім). Але що поробиш, був наказ їхати... Пішли за возом...

До кожної хати пішли вояки, збирали людей, але в колони не виставляли, кожен сам йшов за своїм возом. Чи військо нас екскортувало – я не пам’ятаю, пам’ятаю лише, що військові помагали вантажити на віз, якщо щось було важче, а то самі люди не дали б ради.

До Санча ми приїхали, ще нашого потягу не було, стояли лише зайняті вагони, бо постійно виселяли людей. В Новому Санчі не пам’ятаю, як довго ми там були.

Ми їхали до Нового Санча, коровами, потім нам здається дали фірманку [підводу], коня. Може двома возами ми їхали. Довго ми не їхали, бо до Нового Санча було 23 км від нас, від Новівси. Десь 4 години ми їхали, так як пішки. В Новому Санчі ми перебували, вже не пам’ятаю, день чи два, завантажили у вагони і поїхали.

Вагон ми мали без даху, здається.

З дороги пам’ятаю лише... там, де людей забирали... Освенцім, там стояли здається близько двох днів, там позабирали людей до тюрем, арештовували. Прийшов якийсь поляк і до мене каже: «O, bandyta tu jest! [О, тут є бандит!]. То був такий поляк, з села (не військовий). Ще щось мені наговорив, але що я міг йому відповісти? Я мав тоді вже 19 років. Він на мене трохи накричав... Не було поруч родичів [батьків], вони пішли за їжею (в дорозі їжу давали). На слідство нас не забирали, бо ми в жодних організаціях не брали участі, а вони вже мали список, кого треба забрати, і таких забирали.

В вагоні ми їхали двома родинами, з нами їхав Панкевич, наш близький сусід. У вагоні були і корови, і вози. Сіна для корів ми не набрали, але в дорозі потяг зупинявся, хтось сказав, щоб іти сіно брати, це був вже червень, то сіно в копах [копицях] стояло, ми для всіх набирали того сіна, щоб всі свої звірята змогли накормити. З дороги більше нічого не пригадую.

Приїхали ми до Хойнова, нарешті нам казали розвантажуватись. З Хойнова ми поїхали возами в напрямку на Ярошівку (там було 5 км до Ярошівки), хтось залишився у Вітові, хтось в Ярошівці, хтось в Заменіцах, хтось в Рокітках. В Рокітках ми переночували одну ніч (ночували на возах, довелося розпалити вогнище, бо було дуже багато комарів) і на другий день прийшов вже чоловік, що мусив нас провести (сім родин нас було). Він мав зброю, яку йому надали, щоб він нас провів, хоча сам він виглядав по-цивільному. І ми поїхали до Патоки.

То було 7 км з Рокіток до Патоки. Не було води, корови вже не хотіли йти, ми заїхали далеко і стали. Ми їхали тими коровами довго (і помалу), а там все ліс і ліс. Тоді не було звідки знати, куди їхати. Не хотіли ми рушати, ми боялися, не знали куди нас ведуть. Той, хто з нами був, вистрелив угору, але то не допомогло. Тоді з ним пішли троє наших (Гойняк, Данілович і ще один). Пішли до села, взяли там людей з кіньми [з польських родин], і вони прийшли нам допомогти вийти з того лісу, бо корови вже не хотіли йти, не могли вже тягнути той віз. Так ми приїхали до Патоки, одну ніч ми переночували і на другий день солтис вже розпоряджався (бо були вільні доми), почав селити родини. Як нас поселили, так ми і залишилися мешкати в тій Патоці.

4. Чи Ви знали куди їдете?

Поки ми їхали в поїзді, ні наш тато, ні хтось інший не знав, куди ми прямуємо, нам ніхто про це не сказав. Може декотрі знали, а ми знали лише що їдемо на захід, але куди? Дізналися лише в Хойнові.

Людей з нашого села поділили: одна половинка села - це були ми, а друга половинка поїхала переважно в познанське [воєводство в західній Польщі].

5. Чи хто-небудь з Вашої родини повернувся в рідні сторони?

Ніхто не повернувся, бо до Новівси не пускали, не можна було їхати туди, а якби можна було, то багато людей би повернулося, бо люди хотіли повертатися. Можна було тільки поїхати подивитися... Ніхто з наших родин до Новівси не повернувся...

6.1. Речі які Ви привезли з собою (Релігійні)?:

До потягу взяли образи зі стіни. Найбільше ми забрали їжі. А шафи та інші меблі – все позалишалося. Одяг якийсь ми взяли, а все інше не забрали. Що можна було взяти на віз! Тим більше, що нас вже кілька дітей було. Так що нічого з релігійних речей окрім образів ми не забрали.

6.2. Речі які Ви привезли з собою (Побутового вжитку)?: ------------
6.3. Речі які Ви привезли з собою (Речі особисті)?: ------------
6.4. Речі які Ви привезли з собою (Документи)?: ------------
6.5. Речі які Ви привезли з собою (Інші)?:

Ми мали дві корови. Більше не можна було мати, оскільки треба було б віддати на контингет (був такий обов’язок під час війни). Молоко теж треба було віддавати на контингент. Як приховали якесь телятко – то вже треба було віддати. Так само уці [вівці]. Тому ми мали лем дві корови, якби не мали тих корів, то не було б чим робити в полі, то нам залишили їх. Друга корова... то була така жовтява, називалася Полая. Що ми там ще взяли – вже не пам’ятаю. Скринь ми не взяли. Йшли за возом до Санча... Ми мали багато старої картоплі (в червні нової ще не було), навіть в підвалі залишилися після того, як ми поїхали, так багато мали. Ми насушили тої картоплі, щоб було що їсти в дорозі, сушили ці ґрулі...

Ми раніше знали, що нас будуть виганяти, бо інші села зі сходу вже виганяли. Ми знали, що виселяли звідтам, тому самі теж трохи готувалися. Скрині позбивали з дошок, в них вантажили. Але що можна було взяти на один віз… Раніше вози були малі, вузькі, оскільки такі були дороги. На дорогах місцями були глибокі путі [яри], як наклали збіжжя на віз з драбинами, то верху не було видно, такі глибокі ті путі були. Вода вимила землю глибоко, на півтори метра, траплялися глибокі яри... І там було дуже вузько, тому широкі вози не можна було використовувати. Вози були дерев’яні (вісь, і колеса також), легкі, щоб кінь міг витягнути догори. А їдучи вниз треба було гальмувати. Був ланцюг, чіплявся за шпіху [шпицю] в колесі і так гальмували, колесо припиняло рух і тяглося по землі. То називалося «на гладко». А «на остро», то треба було той ланцюг обернути довкола блокованого колеса і зачепити з-під воза, і так їхати на ланцюгу, щоб воно дерлося по землі.

7. Які з них збереглися? Немає жодної пам’ятки з Новівси.
8. Чи могли б Ви передати їх (повністю або частково) для музею? -------------
9. Чи заховали Ви які-небудь предмети в місті звідки Вас вивезли?

Я мав гуслі, купив і сам вчився грати, то я заховав їх під сіни, бо як вернемося... Закопали в колешні (возівні) жорна, все думали, що повернемося колись. Жорна, це такий камінь з 60 см, їх було два. Вдома ми мололи за допомогою жорен. Нижній камінь був суцільний, а у верхньому була дірка, щоб в неї сипати зерно. І ще заховали возок (прядило), на якому я пряв. Більше нічого не ховали, бо не було що ховати там.

Гуслі пропали. Підвал ми мали під підлогою, були такі дверцята в сінях, які відкривалися і можна було входити до підвалу. На гуслях я так і не навчився грати (сам вчився), бо це треба мати вроджений хист до цього. Сусід вмів грати на гуслях, це був Роман, найближчий наш сусід, мав двох синів, з яких один поїхав до Америки. Залишилися гуслі і син того Романа мені ті гуслі продав за пару грошів. Я не мав багато грошей, мама забирала! Я тішився тими гуслями.

Г. НОВЕ МІСЦЕ
1. Куди Вас переселили?

Привезли нас до Патоки. Там ночували одну ніч. Дуже комарі нас гризли, це запам’ятав... А наступного дня перед обідом солтис нас розділяв, хто куди. Ми подалися разом з Панкевичем, бо планували разом повертатися. Були ще пусті [порожні] домівки, можна було взяти, але ми вже вирішили мешкати разом, в одній хижі. Солтис розділяв, вказував, хто де буде мешкати. Гойняк Петро пішов і йому одразу сказали, де він буде. Взагалі сім родин нас приїхало з Новівси до Патоки. Решта залишилися по дорозі, в Рокитках, наприклад. В Патоці нас розділили. Патоку і Модлу розділяє лиш дорога: з однієї сторони Патока, з іншої – Модла. Тоді Патока підлягала під Злоторию [повіт]. А Модла підлягала вже під Болеславець. Нас залишили в Патоці.

Першу ніч в Патоці ми переночували у одного поляка на подвір’ї, бо нас було сім родин. А пізніше вже нас дали до того дому, де Панкевич тепер мешкає. Приїхали, позносили всі речі. Ліжка були німецькі. Доки я не одружився – спав на німецькому ліжку, навіть в Модлі, біля старого дуба, де ми мешкали. Були шафи, столи, ліжка, все німецьке, достатньо багато було цього всього. Кілька будинків було, в яких ніхто ще не оселився. Тому ми ходили по таких будинках і зносили речі до свого. Якщо не було вікна, то з іншого дому можна було принести і приробити. Поляки ще не встигли всього спалити... Вони грабували, вибивали вікна, били двері, забирали все, чим можна було палити, бо до лісу не хотілося йти.

Щойно ми приїхали на початку червня, ми пішли працювати до лісу, навіть я з батьком. Ми ходили також по людях заробляти, як вони ґрулі копали, то і ми допомагали. За цілий день [роботи] нам мішок картоплі на особу давали. Навіть їсти не дали...

Мусили і до лісу ходити, заробляли, бо не було з чого жити. Пилами ручними ми стинали дерева, з татом. Там платили нормально. Платили від кубіка [кубічний метр]. Що ми зробили – те і заробили. Но, а що мали кусцьок [шматок] поля, то й сіна приготували для корів, і збіжжя посадили, мали на свої потреби.

Серед мешканців Патоки був горох з капустою: перемішане вшитко було. Був один француз. Він говорив, що якби його пустили до Франції, то на колінах би пішов! Настільки йому у Франції було краще, ніж тут. Йому обіцяли, що тут буде краще. Було багато людей, як казали – з-за Буга, з України. Але вони поробилися поляками. Пізніше казали (ті хто там мешкав), що був один поляк, а решта українці, але приїхали туди і поробилися поляками! Бувало і таке, що один брат, Нізьол, він жив в Німеччині, то він був українцем (я з ним навіть бачився в Мюнхені, разом ми були в домівці тут), а в Крижовій мешкав другий брат і він був поляком...

В 1950 році я пішов до війська. Так само нам нічого не казали, просто взяли до Болеславця, там всіх позбирали і навіть не сказали, куди їдемо. Тільки перед Ченстоховою військові пояснили, де будемо служити. Я був у війську в Ченстохові, в шостому полку піхоти півроку служив, а пізніше нас перевели до Кобєжина (біля Кракова).

Треба знати, що я був на санітарному курсі в кєлецькому [воєводстві] в місті Барич, тому що всі готувалися до війни і хотіли приготувати санітарів до того, щоб надати першу допомогу: як накладати пов’язки, як знерухомити різні частини тіла, перебинтувати голову… На курсі в Баричу нас було 20 осіб, а до Кобєжина вислали семеро. Там були коні для уланів [вид легкої кавалерії], для яких потрібні були санітари (двох), тому нас взяли, хоча знали, що ми були на курсах для (порятунку) людей. Командир зібрав нас і запитав, хто хоче бути санітаром для коней? Всі підняли руки, а я не підняв, бо, думаю собі, може вони школи покінчили, а я тільки після початкової... Капітан... називався Станіслав Кобоско, капітан ветеринарії він був – барз [дуже] доброю людиною був... Отже він запитав, чому я не підняв руку і я відповів: навіщо її було піднімати, коли громадянин капітан хоче двох взяти, а нас семеро. І так мене не візьмуть, бо вони школи покінчили... А капітан питає: откаль [звідки] знаєш? Тоді він організував жеребкування. Взяв сім сірників і пропонує мені першому тягнути (хто витягне з головкою, той мав бути санітаром). Я тягнув перший, витягнув крайню і не вдалося мені. Він проголосив заново жеребкування і знову підсовує мені першому, а я знову взяв крайню і вдалося. Інших, (навіть тих) хто закінчив школи, звільнив згодом, а я був до кінця. І навіть отримав нагороду старшого улана, признали мені також звання взірцевого санітара, у відпустку відправили двічі. Дуже добрий був той капітан... Хотів мене до Кракова взяти, там робили операції коням і хотів мене взяти, щоб я допомагав при операціях. Але командир частини не погодився, бо я був на етаті [мав штат]. Я був в групі, які їздила і організувала кінські перегони з перешкодами, ми їздили навіть до Кракова на покази на Блонях [чимала долина поблизу історичного центру міста], де треба було скакати через перешкоди, стріляти, розмаїте там було. Мені добре було у війську.

2. Які умови Вам надали?

Дім, який нам дали, мав дірявий дах, ми мусили залатати діру, яку колись пробив снаряд. То був двоповерховий дім. Він і досі стоїть, зараз там Панкевичі і Барновські живуть. Ми мешкали нагорі, Панкевичі – на долині. Мешкали там близько двох років. Потім переїхали до Модли, через дорогу, практично сто метрів. То вже був більш гарний будинок, новіший. Брат Йосиф там досі мешкає.

Там (в цьому першому домі) не було стодоли, лише маленька стаєнка. Ще був оборіг, критий папою. Ми використовували його як копицю, накладали сіна, клали також збіжжя, пізніше машину підставляли і молотили. Землі нам дали гектарів три.

Ми перенеслися до Модли тому, що там був порожній дім. Жив поляк, але виїхав звідтам. Там були новіші доми, з черепицею. Нам давали доми задарма, тому що ми мали карту переселенчу [переселенську], адже ми залишили свої домівки. За цю карту можна було отримати будинок. Тому ми не платили там.

3. Яку картину Ви побачили на новому місці?

Нічого особливо зруйновано не було, лише та діра в дасі і одна кімната нагорі була трохи завалена. Ми ту діру закрили, а кімнату не ремонтували, бо місця було достатньо: мали два чи три покойці [кімнати] і кухню. В Модлі вже були і вікна, і двері, бо там вже мешкав поляк. Двері, світло – все вже було. Донині там брат мешкає. В Патоці теж світло було.

4. Чи зазнавали ви утисків на новому місці?

Не пригадую, щоб переслідували. Як ми приїхали, то на нас дивилися поляки ооо!.. Казали, що то бандерівці, що то такі інші люди, заглядали на нас з-поза домів. Потім зрозуміли, що ми – нормальні люди. Бо їм ті з Модли наговорили, що бандитів привезуть. В Модлі такий Козьол був, то він спав з сокирою під подушкою, сам про це потім розповів. Так боялися. А пізніше добре до нас ставилися, ніхто нам нічого не робив, не було так зьлі [зле, погано].

5. Де і коли ви почали відвідувати церкву?

Ми ходили до польського [костела], до Громадки ми ходили, бо парафія була в Громадці. Нам було недалеко до Громадки (3 км), ми туди ходили щонеділі. Був такий польський священик, який нам казав щоб ми співали різдвяні колядки, чи як був Великдень – то інші пісні. Службу Божу він відправляв тиху, а ми собі співали свої пісні і коляди. Був польським священиком, але добре до нас ставився. Пізніше їхав машиною до Ченстохови, потрапив в аварію і забився [помер]. А наша Служба Божа була вже десь у 1958 році, може 1957, в Модлі, в костелі, тоді відправляли.

6. Як склалася доля Ваших дітей та рідних?

Моя сестра Анна пішла до праці аж на «Конрад» [копальня в Івінах]. Там була польська родина і вона там мешкала. Я її відвідував кілька разів. Пізніше вона вийшла заміж в Ольшаніци (звідти маю жінку), сестра мешкала нагорі, а батьки моєї майбутньої жінки мешкали внизу. Так ми і познайомилися з Михалиною через те, що я провідував сестру. Раз, другий раз, так і ходив доки ми не поженилися. Вона була лемкиня, з Верхомлі (це як їхати потягом з Криниці до Нового Санча, десь посередині). Михалина була красива і характер мала добрий. Ще була там Геля, але вона не мала такого гарного характеру. Декілька раз пішов і оженився. Потім я знайшов помешкання в Патоці у сусіда через дорогу, ми там мешкали рік. А пізніше я знайшов в Модлі квартиру, де живу до сьогодні.

Вінчалися в Ольшаніци в костелі, вінчання проходило польською мовою, по-нашому ще не було.

Нам народилася тільки одна донька. Через рік після вінчання у нас народилася дитина, а по двох тижнях захворіла дружина. В неї сталася сильна кровотеча після пологів, вона потрапила до шпиталю в Болеславці. Дитина була з нею, бо була ще маленька. У дружини виявили сухоти [туберкульоз]. Її забрали до шпиталю до Новоґродца, за 20 км. Вона пробула там кілька місяців і повернулась, пробула з дитиною деякий час. Як її відпустили додому, то ми жили один рік в Маслея, а потім я знайшов помешкання. Як дитина трохи підросла, то я вже також міг нею займатися, до лісу ходив до роботи, дітина пішла до школи. Так жили.

10 років мала моя донька, коли дружина померла. Вона хотіла бути похованою в Ольшаниці, бо мама там похована. Тому ми одразу, як тільки померла в лікарні в Новоґродцу, машиною поїхали і завезли... Я взяв в Модлі машину, запросив бажаючих взяти участь в похороні і всі ми поїхали до Ольшаниці. Вона там похована. Там мешкає сестра, родина, я їжджу туди часто.

На могилі написано все польською, ті, що приїхали з Верхомлі - всі перейшли на польську. Коли я до тестя сказав «Слава Ісусу Христу», він відповів: «na wieki wieków, amen» [на вікі вічні, амінь]. Це мене дуже розгнівило, але що поробиш? Боялися, тому ми написали польською. А коли кузинку мою ховали, я зайнявся похоронами і тоді вже все було українською написано.

7. Ваші діти знають українську мову? Так.
7.1. Так - Де вивчили?

З самого початку я вчив її рідної мови постійно. А польської мови вона навчилася з польськими сусідськими дітьми, коли ще не ходила до школи. Коли ми стали жити в Модлі, то доньці був рік. Гралася з польськими дітьми то й мови навчилася, хоч і не досконало, бо вдома ми розмовляли по-українськи. Ходила також на уроки української, в Модлі був вчитель (забув прізвище, він згодом виїхав до Австралії).

7.2. Ні - Чому? -------------
8. Ваші онуки знають українську мову? Так.
8.1. Так - Де вивчили?

Ходили до української школи, наші сестри [монахині] їх вчили, тут у Мюнхені.

8.2. Ні - Чому? ----------
9. Чи є у Вас світлини нового місця? Немає світлини першого дому в Патоці.
Д. КОНТАКТИ З УПA
1.1. Чи в селі були криївки УПА? Ні.
1.2. Чи в селі були криївки УПА? Криївок УПА не було в Новівси.
2. Яке Ваше ставлення до УПА? Нейтральне.
3.1 Я контактував з УПА:

Ні. До нашої хати упівці не приходили ні разу.

Проте, пам’ятаю, раз прийшли партизани... Але чи то насправді були партизани? Поляки теж ходили і рабували. Зі сторони Нового Санча поляки приходили, найрізноманітші речі забирали: черевики, одяг, годинники, а навіть гоблі.

Одного разу, коли я вже мешкав в цій іздебці [кімнатці] в новому домі, то постукали у вікно і щось хотіли. Няньо [тато] вийшли, виявилося, що вони хотіли дізнатися, бо їм щось наплуталось: одну корову вкрали десь між Кам’яном [можливо ідеться про село Кам’янне], поляки не знали, в котрий бік йти. Вони хотіли щоб їм показали, в котрий бік йти на Криницю, в котрий на Новий Санч. То була ніч. «Правду ґадай, бо буду стріляти» - грозилися. Але так було один раз, більше я не бачив жодних партизанів, нікого.

3.2 Я був у складі УПА: Ні.
3.3 Я допомагав/сприяв УПА (добровільно): Ні.
3.4 Хтось з моєї родини був у складі УПА: Ні.
4. Чи мали Ви зброю у період перед переселенням? Ні.
5. Чи перебували Ви під арештом? Ні.
Е. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
1. Звичаї втраченої батьківщини:

На Різдво, пам’ятаю, як ми ходили на Вечірню, була Служба Божа і по обіді ми ходили на Вечірню. То пам’ятаю, і пам’ятаю як ми воду святили на Йордан. Міст був, під мостом була ріка, ми не раз спостерігали з мосту як святять воду. Люди набирали воду в посуд (кожен приносив свій: чи пляшечку, чи слоїк). Води набирали, але я знаю, чи то була свячена? Бо ту, що посвятили в ополонці – то вона вже пішла за течією... На річці святили, хоча тепер святять в церкві. До свячення вже все було приготовлене завчасно: в льоді вирубане кільце, сніг одшмарений... Приходив священик і освячував. В нас не було звичаю, що зі свяченою водою треба було якнайскоріше бігти додому, що люди змагалися хто перший.

На наш святковий стіл приносили сіно, клали його під обрус, а в куті ставили немолочений сніп. І потім з кожної страви по ложці накладали на тарілку, клали тарілку на бік, але для кого то було – я не знаю. А у вечері, по Вечірні, ми йшли до худоби і давали звіряткам у стайні трохи зілля, збіжжя чи зерна, кожному давали потрохи до жолоба.

З хлопцями перед війною ми бавилися лише в хованого [хованки]. Бо тоді в домах було по кілька дітей, а не як зараз – по одній-дві. Нас було восьмеро. У мого тата, коли він народився, було семеро. Так собі бавилися, по кілька осіб. В мене був сусід Тимко, з ним ми сходились і бавилися. Але взагалі було багато іншої роботи: і з маленькими посидіти, і гусей пасти, і картоплю викопати… Не так як зараз, що діти мають по 14-15 років і вони не працюють. Вдома якщо ти мав 4-5 років, то вже до роботи заганяли! Таке було колись дитинство.

З грошима в ті часи було тяжко, бо не було роботи. Тільки в лісі була. Я ще молодий був, а вже з татом ішов до ліса працювати, ще там, вдома, то були роки 1945-47. В лісі можна було пару злотих заробити [якусь копійку], іншої роботи не було. Лишалося рільництво, але там треба було наробитися, там роботи ніколи не бракувало, і не дивно, бо все треба було робити руками, з конем (як був) чи з коровами.

До церкви я ходив радо, ніхто не мусив мене примушувати. Десь кілометр треба було іти, постійно, навіть взимку під мінус 30, але там в горах вітру не було, тому не дуже відчувалося... Такі морози бували, що вікна замерзали, нічого не було видно, мороз різні узори порозмальовував, зірки... Вікна в нас були поєдинчі. Палили тільки на кухні, тому кімната швидко охолоджувалася.

Вдома були кросна, я полотна на них робив, під час окупації мене взяли прясти, я мав такий візок, куділь, і я мусив напрясти, а потім робив полотно. То було льняне полотно (дівчата носили з нього вишивані блузки, до церкви ходили в тому, бо важко було під час війни дістати полотно; як хто здав корову, чи зерно, то давали спеціальну картку [талон], на яку можна було цього полотна купити); друге було пачисне (трохи грубше). За день я зробив 11 метрів полотна льняного. То була дуже кропітка праця. Ще було клочане (найменш якісне), мішки з нього робили, бо тоді не було де купити мішок.

З вовною я теж працював, сукно виготовляв, таке грубе, з якого шили гуні (або «теперки» - куртки на шнурівках, в трьох місцях зв’язувалося, без підшивки та ґудзиків, від гуні теперку відрізняв крій); холосні [білі вишивані штани]. Кравець шив руками, не було жодних машин. Ті гунці можна було оздоблювати: в квіточки, шнурочки такі червоні краєм були... Вдягали на свята, і до роботи, бо не було в чому ходити під час війни. Уці [вівці] люди ховали, то була вовна, а як вовна, то й сукно своє було. Ага, шили з того ще такі сукняні капці, вдома ходили.

Полотно не продавали, використовували лише для себе, тому що треба було лен [льон] посіяти, а з леном, то було багато роботи, тяжка праця. А я все пряв на візку, мама не пряла. Іноді ми пряли людям. Як тільки з леном все зробили – з того часу я пряв, всю зиму. Люди приносили вже позвивані нитки (путораки), я змотував їх на фальфи [веретено]. Вже весна була, а я ще полотно робив! Ми приймали від людей, бо на селі полотно лише в двох чи в трьох місцях робили. Я робив... але навіть цукерку мені не дали за це. Казали робити – то й робив. А ті гроші, якими люди платили за мою роботу, то мама забирали. Тяжко було, але таке було тоді життя.

Поля ми називали так: в один бік – «На кавальці», те що вище – «На стайох», пізніше «За Потоком», ще була поміж лісом «Закутина», і «Під високом» (в сторону Береста). А в інший бік були: «В кавальці», «Під бучками», «На стежках», «На верху», «Долина» і «За губоком», а ще «Стаї» і далі там теж були поля. І «Поляна» була ще. Це в бік Лосього.

2. Чи відвідували Ви свою батьківщину?

Перший раз після акції «Вісла» в наші сторони ми поїхали з екскурсією від лісничої служби. До Криниці поїхали, і до Освенцима, пів Польщі побачили. Але в Новівси я тоді не був. Згодом я знов поїхав. Було весілля, мій швагер Едик Кузьм’як з Ольшаниці женився, весілля було в Верхомлі. Ми з донькою поїхали на весілля, і потім я хотів показати доньці, яка була Нова Весь. То був перший раз, коли Едик женився, вже не пам’ятаю, в якому році то було. Але Стефка ще панною [дівкою] була. Показав їй Нову Весь...

Потім багато разів їздив в наші сторони. Їздили відпочивати до Гіляра Яворського, він в Поврознику мешкав, то ми по Криниці ходили.

Як дивився [перший раз після акції «Вісла»] на Нову Весь – аж серце боліло, направду. Всі стежки знаю, всі поля, як яке звали, вшитко пам’ятаю. Дивився, де наша хижа стояла (бо поляк, що її купив, перевіз її на нижній кінець села), залишилась лише площа, том оглянув площу.

Коли ми поїхали подивитися наше село, місцеві так боялися нас приїжджих, аж страшно було йти... Ми планували повернутися після акції «Вісла» з Панкевичем (в одному домі жили), «поїхаме зараз домів», ми казали, але не вдалося. Люди вірили, що дозволять повертатися, але ніхто не повернувся.

А втім, як було вертатися? Нашу хижу купив поляк. А там половина дому була новозбудована, з відремонтованим дахом, покритим черепицею. Її купив поляк і переніс її на нижній кінець села (від Лабової). Поляк зробив там собі кузню, з нашої жижи... Так що... вже не було до чого повертатися. Навіть не знаю, чи стоїть та кузня досі, бо ми там не були дуже довго. В 1950 році забрали до війська, то вже часу на це не було.

3. Чому ви не виїхали в Україну?

Це не було виселення – люди самі хотіли їхати. Хотіли виїжджати, казали: як не поїдемо, адже там свої люди, між своїми будемо, там є де жити. Бо поляки не були дуже добрими з нашими людьми... Частина поїхала. Родина мого тата поїхала ціла, а мами родина з Фучків залишилася. Няньо [тато] не поїхав, бо мами (тієї мами, що з Фучків була) родина залишилася вся. Тому мама не хотіла їхати, то і тато не поїхав. Як їхати, коли вже двоє дітей було і дружина, а вона залишалася, оскільки вся її родина не хотіла їхати? Ми залишилися там до 1947 року, ще на два роки, бо їх виселяли [до України] в 1945.

Виїзд на схід був добровільним, проте були агенти, приїжджали, умовляли, скликали на зібрання (казали що там добре, страх як там добре, що є своя земля, що вона родить добре на Україні, бо то чорнозем), замикали. Людей з Бересту, які не підписалися одразу, навіть вивезли до Грибова, тиждень там їх тримали, щоб вони підписали згоду на виїзд. Пізніше їх, мабуть, повернули домів [додому]. Бо з Бересту здається мало поїхало. А з Новівси більша частина поїхала на Україну. Так що більшість домів було пустих.

З Солотвин багаті люди поїхали. З кіньми, вони мали навіть брички, заробляли ними в Криниці, і поїхали все одно на Україну, бо там так добре мало бути. А пізніше з України жодної людини не пустили, щоб розповіла, як там на цій Україні. А одних з тата родини завезли аж до Донецька. І на Полтаву завезли. З Полтави до Тернополя потім три місяці їхали коровами. Бо ми вдома працювали коровами, коня не було. І орали, і якщо треба було дрова привезти чи щось – все коровами. Дві корови до ярма запрягали, один провадив і так працювали.

4. Що в житті було головне?

Людина живе на світі не для того, щоб усе тільки в радощах та щастю проживати, а й для того, щоб Божу волю пізнати і для неї відповідньо жити.

Які я маю сни! То направду... Можу розповісти? Сниться мені моєї сестри чоловік, він каже уві сні: «Василь! Чом ти за мене не молишся?». А я відповідаю: «що я буду за тебе молитися, сам молись!». А він каже, що не вміє молитися. Відповідаю: «навчу тебе» і починаю «Отче наш...». А він за мною повторював. Закінчили ми «Богородицею» і тоді я прокинувся... Відтоді я вже розумів, що за здорових [живих] треба молитися, і за померлих теж треба, бо вони просять про молитву. Я молився, але не казав, за кого (конкретно), а треба казати за кого, за пана чи за Івана!

А другий сон був про камінь. Хтось приніс камінь з цвинтаря, посвячений був. Може на півметра довгий і на 30 сантиметрів широкий. Я взяв той камінь і поклав його до хлівіка [хлівця], де пацятка [свинки] були, і телятка. Виглядало, що це камінь з цвинтаря, але я подумав, що це не може бути, бо хто б його сюди приніс? Вночі мені снилося, що одна свинка здохла, потім друга, інша змарніла, потім захворіла, і телятко одне здохло, інше захворіло, але я його переніс в інше місце і воно одужало. Далі снилося, що мені треба занести цей камінь туди, звідки взяв. Я так зробив, цей камінь до гнеска [до сьогодні] там є. Вірю, що це був камінь з цвинтаря... Посередині ще був слід, напевно що по металевому хресті, якого хтось відрізав. То було вже тут, на заході [Польщі].

5. Чому Вас переселили?

Казали, що ми бандити, які помагають партизанам, хоча так насправді не було. Но, але вони мусили знайти якийсь привід. Вже перед війною один такий казав, що ми не будемо у себе жити, що нас переселять. Вже перед війною були про це розмови. Ну і потім прийшли...

Вони хотіли, щоб ми сполонізувалися, для цього розшмарили [порозкидали] нас по кілька родин [по Польщі]. Чому [на заході Польщі] не дозволили нам жити в одному місці, разом? Стільки будинків пустих було! Ми пробували трохи гуртуватися, їздили навідувати також тих, хто далі: у Вітові, Знамєніцах, Ярошівці. Раніше ми жили разом, а тепер порозкидувані серед поляків.

Чому хотіли нас сполонізувати? Не знаю. А до наших сіл дали таких людей, що не мали роботи, таку збиранину. Поля наші були заорані, засіяні, все так гарно росло, а нам довелося їхати. Я не задумувався, чому все це сталося. Прийшов наказ їхати – і ми поїхали.

Родина збоку дружини вже повністю піддалася полонізації. Все польщиться, доводиться польською розмовляти з нашими людьми! Все-одно я їх провідую, тих з родини дружини, навіть добре з ними родинимося, але все польською, треба з ними по-польськи. Кажуть, що не розуміють, що я говорю. Їм так краще... Брати дружини теж розмовляють польською. Все тепер польською, по-своєму вже дуже мало. І діти вже польською більше, це чути.

До мене прийшов друг, ми розмовляємо по-своєму, а інший каже, чому ми польською не говоримо, бо «нє розумєм» [я не розумію]. Ми відповіли, щоб він навчився по-нашому і тоді буде розуміти. Нас двох і для нього одного ми маємо переходити на польську! І ґадали [розмовляли] ми по-своєму. Вони не розуміють... а чому ми розуміємо. Так то є між поляками...

Там, вдома, ми були всі свої, не було польської мови, тільки в школі вчили. Не було так, щоб польською розмовляли.

Не є добре... Я маю доньку, поїхала жити з родиною сюди [до Німеччини]. Вони вже не повернуться на Лемківщину, навіщо! Мають двох доньок. Одна має чоловіка німця, інша теж. Познаходили собі чоловіків і все, нема лемків... Коли ще жили в Польщі, то діти [доньки] польською розмовляли, пояснювали, що так треба, бо між поляками живуть... Я так не робив, вдома з донею тільки по-своєму розмовляв. Але коли всі поїхали [до Німеччини], то ходили до української школи, наші сестри [монахині] їх вчили. Тому українську мову вони знають, ті мої внучки. Знають українську, польську, німецьку, англійську. В школі їх вчили.

Заповіт Пана Василя Сливинського

В житті є так: «Мово рідна, слово рідне, хто вас забуває, той у грудях не серденько, тільки камінь має...». Дітей від малого віку треба вчити по-своєму. Вони мають винести з дому свідомість, що цього треба триматися до кінця [життя].

Скажу про те, що я почув, коли ми ще до костела ходили, бо не мали церкви. Польський єпископ сказав, що на другім світі [після смерти] Пан Біг буде питати тією мовою, з якою ти народився. Отож, саме цю мову треба знати. Мені сподобалося ця думка. Доньку так вчив, але вони щораз менше цього тримаються...

В Патоці побудували церкву, то декотрі питали, навіщо її будувати, якщо щораз менше людей? Молодь закордон за хлібом їде, молоді люди ходять до польських шкіл, вінчаються з поляками, так що вже все менше наших. Раніше, там ще вдома [на Лемківщині], то лише свої були, женилися зі своїми, хоча теж бувало, що подальше їхали [шукати]… Але це мало коли. Тоді було багато дітей, було з чого вибирати. А тепер беруть не зі своєю мовою, з чужого обряду людей...

Є. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
1. Інше:

Розмову записав Роман Крик [у Мюнхені], підготувала для публікації Катерина Бедричук

 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [pliki do ankiety]
Ankieta english
A. MAIN DETAILS
B. FAMILY & LOCATION DETAILS
C. RESETTLEMENT
D. THE NEW PLACE
E. CONTACTS WITH UPA
F. ADDITIONAL INFORMATION
G. INFORMATION
 
A. MAIN DETAILS
1. Application Date: 28.10.2014 2. Application Reference Number:
3. Surname, Name, Paternal Name: brak


4. Date of Birth: 28.10.1909 5. Place of Birth:
B. FAMILY & LOCATION DETAILS
1.1. Place of Residence before deportation:
1.2. Place of Residence before deportation (information):
2. Age at time of deportation: 3. Religion: dark
4. Number of family members at the time of deportation/ resettlement:
5. Number of family members left:
6. Number of family members deported:
7. Of which went missing:
8. Number of people of different nationalities resident in the village? 9. Inter-ethnic relations could be considered?
10. List your lost assets/property:
C. RESETTLEMENT
1. When were you deported? 2. When did you arrive?
3.1. Deportation Itinerary:
3.2. Deportation Itinerary (information):
4. Did you know where you were being deported to?
5. Have any of your relatives returned to your homeland?
6.1. What personal items did you take with you - Religious:
6.2. What personal items did you take with you - Household objects:
6.3. What personal items did you take with you - Personal belongings:
6.4. What personal items did you take with you - Documents:
6.5. What personal items did you take with you - Other:
7. Of these items, what is left?
8. Would you be prepared to donate these (in whole, or in part) to the museum?
9. Did you hide any of the items that you brought with you?
D. THE NEW PLACE
1. Where did they deport you to?
2. What amenities were you granted?
3. What did you see when you arrived at your new place of settlement?
4. Did you encounter any persecution?
5. Where & when did you start going to church?
6. How did your children fare?
7. Do your children know Ukrainian?
7.1. Yes - Where did they learn it?
7.2. No - Why?
8. Do your grandchildren know Ukrainian?
8.1. Yes - Where did they learn it?
8.2. No - Why?
9. Do you have photos of your new place of settlement/residence?
E. CONTACTS WITH UPA
1.1. Were there UPA bunkers in the village?
1.2. Were there UPA bunkers in the village (information)?
2. What is your view of UPA?
3.1 I contacted UPA:
3.2 I was part of UPA:
3.3 I helped/facilitated UPA (voluntarily):
3.4 Were any of your family in UPA?
4. Did you ever hold firearms before the period that you were deported?
5. Were you ever arrested?
F. ADDITIONAL INFORMATION
1. Lost customs/traditions of your homeland:
2. Have you visited your homeland?
3. Why did you not choose to live in Ukraine?
4. What was your priority in life?
5. Why were you deported/resettled?
G. INFORMATION
1. Information

 
do góry ↑
Fotografie
„Kliknij” na miniaturke by zobaczyc zdjęcia w galerii.



 
do góry ↑
Wspomnienia


Na tę chwilę brak jest w naszej bazie wspomnień osoby, której ankieta dotyczy.

 
do góry ↑
Pliki


Na tę chwilę brak jest w bazie plików (filmowych, dźwiekowych, itp.)
powiązanych z niniejszą ankietą.

 
do góry ↑
VIDEO






„Człowiek pozbawiony korzeni, staje się tułaczem...”
„Людина, яку позбавили коренів стає світовим вигнанцем...”
„A person, who has had their roots taken away, becomes a banished exile...”

Home   |   FUNDACJIA   |   PROJEKTY   |   Z ŻYCIA FUNDACJI   |   PUBLICYSTYKA   |   NOWOŚCI   |   WSPARCIE   |   KONTAKT
Fundacja Losy Niezapomniane. Wszystkie prawa zastrzeżone. Copyright © 2009 - 2024

stat4u

Liczba odwiedzin:
Число заходжень:
1 734 571
Dziś:
Днесь:
174