Fundacja Losy Niezapomniane cien

Home FUNDACJA PROJEKTY Z ŻYCIA FUNDACJI PUBLICYSTYKA NOWOŚCI WSPARCIE KONTAKT
PROJEKTY - Ukraińcy
cień
Ankiety w formie nagrań video

Відеозаписи зі свідками
Wersja: PL UA EN
Losy Niezapomniane wysiedlonych w ramach AKCJI „WISŁA”

Świadectwa przesiedleńców - szczegóły...
cień
Ankieta (0385)
Całka Anna, z d. Procajło, c. Julii (z d. Warcaba) i Dymitra
ur. 05.04.1945
Zaradawa, przysiółek Karczmarze.
 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [wspomnienia] [pliki do ankiety] [video do ankiety]
Ankieta w j.polskim
A. METRYKA ANKIETY
B. NAJBLIŻSZA RODZINA I STRONY RODZINNE
C. PRZESIEDLENIE
D. NOWE MIEJSCE
E. KONTAKTY Z UPA
F. INNE ZAGADNIENIA
G. UWAGI
 
A. METRYKA ANKIETY
1. Data wywiadu: 02.01.2013 2. Numer kolejny: 0385
3. Dane osobowe uczestnika /uczestników wywiadu: Całka Anna, z d. Procajło, c. Julii (z d. Warcaba) i Dymitra


Polska - Польща
4. Data urodzenia: 05.04.1945 5. Miejsce urodzenia: Zaradawa, przysiółek Karczmarze.
B. NAJBLIŻSZA RODZINA I STRONY RODZINNE
1.1. Miejsce zamieszkania przed przesiedleniem: Zaradawa, przysiółek Karczmarze.
1.2. Miejsce zamieszkania - OPIS
(przed przesiedleniem):

Urodziłam się w miejscowości, która kiedyś nazywała się Kaczmari [Karczmarze], to był przysiółek Zaradawy, powiat Jarosław. Przysiółków było dużo: Warcaby, Lichacze, Piskurze itd. Wszystko to razem nazywało się Zaradawa. Dziś to już nie istnieje, nie ma tej wioski.

Gdzie się urodziłam? Na świat przyszłam w lesie, urodziłam się w lesie, w lesie byłam chrzczona, tak rozpoczęło się moje życie. Jeśli urodziłam się w lesie, to, tak myślę, dlatego, że moi rodzice uciekali do lasu przed jakąś akcją. Wszyscy wtedy uciekali do lasu. W nocy praktycznie wszyscy mieszkańcy byli w lesie. Jak przypuszczam, chowali się od Polaków.

W Zaradawie cerkwi nie było, cerkiew była w Starym Siole, w Mołodyczu.

W Zaradawie było dużo przysiółków, gdzie stało po kilka domów. W tamtych czasach każda rodzina była powiązana z rodziną – Kaczmarze, Warcaby, Lichacze, byli Perżyły, Piskurze [Piskuri], dużo różnych nazwisk.

Mama pochodziła z miejscowości, która nazywała się Mołodycz. To była dosyć liczna rodzina. A tato z Zaradawy z przysiółka Karczmarze. Mama przeniosła się do Karczmarzy i tam zamieszkała z tatą. O rodzinie ze strony mamy mam mało informacji, widać niewiele nam przekazali, może dlatego, że mama wcześnie umarła. Zostawiła nas i już bez mamy przez życie się przebijaliśmy.

Z kolei rodzina taty przeżyła okropną gehennę. Zaczęła się I wojna światowa i dziadek Andrzej (ze strony ojca) poszedł na wojnę, nie wrócił, zostawił czworo małych dzieci. Babci dali rentę wojskową, ponownie wyszła za mąż, ojczym był bardzo niedobry – przepędził wszystkie dzieci z domu, musiały więc pójść do obcych na służbę. Ojciec też służył, miał zakaz wchodzenia do domu, spał w chlewiku. Niezmiernie ciężko mu było. Z czasem zbudował dom, pierwszy dom w tych tak zwanych Karczmarzach, ale spłonął, ktoś podpalił. Zaczął budować od nowa, jeszcze nie skończył – wysiedlili nas. Praktycznie mieszkał w chlewiku, gdzieś tam chlewik stał. Gdy tam pojechaliśmy – wioski tam teraz nie ma, jest las, śladu nawet nie można znaleźć.

Mama miała na imię Julia, z domu Warcaba. Wcześnie umarła, w wielu 40 lat, to było w 1962 r. Tato został sam i opiekował się nami, dziećmi. Sam też szybko umarł, po 70 roku życia. Taki był nasz los. Tato urodził się w 1912 r. Nazywał się Procajło. Dziadek był w wojsku podczas I wojny światowej, a tato walczył podczas II wojny.

Moja mama haftowała, szyła, śpiewała w chórze cerkiewnym w Mołodyczu. W Mołodyczu ona była aktywna, a ile kilometrów było do tego Mołodycza [z Zaradawy] – trudno mi powiedzieć. Mołodycz teraz nazywa się inaczej, Młodzice chyba, nie wiem, czy już wrócili do starej nazwy...

Tato urodził się w Karczmarzach, w tej wiosce, gdzie mieszkaliśmy. Tato mieszkał tam przez cały czas. Bardzo biednie żył. Były czasy, że spał gdzieś po chlewach, najmował się do pracy, zarabiał. Bardzo ciężki był jego los... Cały czas myślał o tym, że on tam wróci, długo nie rozpakowywał rzeczy, zawsze mówił: „My wrócimy do domu!”.

Tato służył w wojsku polskim w Rzeszowie, brał nawet udział w obronie Warszawy na początku [w 1939 r.], potem wrócił, bo była kapitulacja. W 1947 r. powiedzieli mu, że to nieważne, iż bronił Warszawy, i kazali mu jechać ze wszystkim [podczas akcji „Wisła”] i opuścić ojczyste ziemie. Siedział w więzieniu w Jarosławiu, ale krótko, niczego nie mieli przeciwko niemu i wypuścili z więzienia.


2. Wiek w trakcie przesiedlenia: 2 lata 3. Wyznanie: Grekokatolickie.
4. Stan najbliższej rodziny przed przesiedleniem:

Gdy wyjeżdżaliśmy, było nas dwoje [dzieci], mama była w ciąży. Wkrótce po przesiedleniu urodził się chłopczyk, ale umarł. Tak więc, przesiedlili 4 osoby.

5. Ile osób zostało na miejscu: 0
6. Ile osób przesiedlono: 4
7. Ile osób zaginęło: 0
8. Ile osób innej narodowości /pochodzenia mieszkało we wsi: Nie wiem. 9. Jak ogólnie wyglądały kontakty z nimi? Nie wiem.
10. Jak wyglądał pozostawiony majątek Pana/Pani rodziny:

Rodzice żyli z gospodarstwa. Ile mieli ziemi – nie pamiętam. W mojej rodzinie były same dziewczęta, miałam siostry. Dlatego rodzice chronili nas przed tą historią, nie chcieli nam o tym opowiadać. Gdy do domu przychodzili sąsiedzi na pogawędkę, nam kazali iść do drugiego pokoju, malować coś, pisać. Nie chcieli nas obarczać tymi strasznymi sytuacjami, których sami doświadczyli. Teraz żałuję, że mało znam wspomnień moich rodziców. Wcześnie odeszli. O naszym życiu w Zaradawie więcej się dowiedziałam od rodziny ze Lwowa, niż od swoich rodziców.

Historia mojej rodziny ze strony ojca, i tak samo ze strony mamy, jest czysto ukraińska, u nas nie było mieszanych małżeństw. Dziadek Andrzej zginął podczas I wojny światowej. Ojciec został sierotą i ciężko mu było wyżyć. Wcześniej ożenił się z mamą.

Gdy tato się ożenił, zbudował razem z mamą maleńką chatkę, tak z boku na podwórzu swego ojca, ale ktoś podpalił i chatka spłonęła. Przez dłuższy czas, można powiedzieć, mieszkali w chlewiku. Nie wiem, kto podpalił, ale dom spłonął (to było w tym czasie, gdy ci partyzanci chodzili). Ocalał tylko chlewik. Mieszkali więc z bydłem, a potem zaczęli budować nowy dom. Zanim zdążyli ukończyć budowę – pojechali na „ziemie odzyskane” [w 1947 r.].

C. PRZESIEDLENIE
1. Kiedy Panią/Pana wywieziono? Wiosną 1947 r. 2. Kiedy Panią/Pana przywieziono? Nie wiem jak długo byliśmy w drodze.
3.1. Trasa przejazdu: Zaradawa – Wiązownica – pociąg – Giżycko – chyba wozami –Jakunówko-kolonia
3.2. Trasa przejazdu (ewentualny opis rozszerzony):

Rodzinę mamy los rozsiał po całym świecie. Rozwieźli ich, rozsiali: Dniepropietrowsk [obecnie Dniepr], rejon Mikołajewa, gdzieś tam na Donbasie, Tarnopol i Ameryka. Jak więc widać, rodzinę mamy rozwieźli po cały świecie.

Najbliższa rodzina taty zebrała się tutaj [na Mazurach]. Ale byli na Ziemi Zaporoskiej, z czasem przenieśli się do Lwowa, ściślej mówiąc, – brat wyjechał do Lwowa, tylko on jeden został przesiedlony do Ukrainy. No a rodzinę mamy rozwieźli po całym świecie...

Z lwowianami mam kontakt, z Tarnopolem korespondujemy, ale żeby coś więcej, to nie. Ci, którzy pojechali w głąb Ukrainy z jakiegoś powodu nie chcieli się przyznawać, że mają rodzinę w Polsce. W Odessie też mamy rodzinę, jeździliśmy do nich, ale potem z jakiegoś powodu oni zaczęli się nas bać. Niektórzy z nich pracowali w fabrykach wojskowych... Byliśmy w Mikołajewie, Odessie, w Dniepropietrowsku [Dnieprze] nie byliśmy, tam ludzie prowadzą zupełnie inny styl życia, zrozumieliśmy to po jednej ich wizycie. Rodzina w Ameryce poumierała, a młode pokolenie już nie zna ukraińskiego.

4. Czy wiedział Pan/Pani dokąd jedzie?

Nie wiedzieliśmy dokąd nas wiozą.

5. Czy ktoś z Państwa rodziny wrócił w rodzinne strony?

Z mojej rodziny nikt.

6.1. Przywiezione przedmioty - RELIGIJNE: --------------
6.2. Przywiezione przedmioty - CODZIENNEGO UŻYTKU: -------------------
6.3. Przywiezione przedmioty - OSOBISTE: -----------------
6.4. Przywiezione przedmioty - DOKUMENTY: Siostra ma chyba kartę przesiedleńczą.
6.5. Przywiezione przedmioty - INNE:

Gdy ojciec umarł, znaleźliśmy w dokumentach, że był jakiś koń, krowa, wóz, różne rzeczy, potrzebne w życiu codziennym.

7. Które z nich zachowały się do dziś?:

Nic się nie zachowało.

8. Czy mógłby Pan/Pani przekazać je lub część z nich na rzecz muzeum?: --------
9. Czy ukrył Pan/Pani jakieś przedmioty w miejscu skąd Panią/Pana wywieźli?:

Nie mieliśmy rzeczy do chowania, biednie żyliśmy.

D. NOWE MIEJSCE
1. Dokąd Państwa przesiedlono?:

Z Karczmarzów nas skierowali do Żabina, ale z jakiegoś powodu do Żabina nie dojechaliśmy, nie wiem dlaczego, natomiast zatrzymaliśmy się na kolonii w Jakunówce. To była kolonia w kierunku Bań Mazurskich. Tam były takie gospodarstwa...

Przydzielili nam mały dom, dla dwóch rodzin, straszna tam ciasnota była, to było ciężkie życie. Jak już mówiłam, mama wcześnie umarła, zostawiła małe dzieci. Zostaliśmy z tatusiem, który nie ożenił się ponownie. Sami musieliśmy sobie dawać radę. Teraz wszyscy mieszkamy w Kruklankach, z siostrami.

Dookoła nas byli sami Ukraińcy. Jakunówka, to taka wioska, gdzie może nawet 90% mieszkańców stanowili Ukraińcy. Potem tam stworzyli PGR, tam, gdzie Niemiec miał nieduży pałac, dwór, wielką posesję, zabrali mu, bo obszarnik. Z tego zrobili PGR i tam osiedlili dużo Ukraińców, którym dali tam pracę. Nasze pole leżało po sąsiedzku z pegeerowskim.

Ogółem, było spokojnie, tyle tylko, że dostaliśmy niesympatycznego sąsiada, wiecznie o coś się wykłócał, wiecznie coś mu przeszkadzało. Nasz człowiek, z Cetuli wywieziony, ale nie sympatyczny. Życie się nam odmieniło dopiero wtedy, gdy przeprowadziliśmy się tutaj [do Kruklanek], tu żyło się spokojniej i nie trzeba było martwić się sąsiadem, że znowu kura mu wskoczy czy coś takiego. A podwórze mieliśmy wspólne, trzeba było dzielić to na pół.

Co zapamiętałam... To z opowiadań rodziców, gdyż byłam jeszcze malutka. W domu, w którym mieszkaliśmy, cywilizacja była już na bardzo wysokim poziomie. W budynku była woda. Rosjanie, jak się wydaje, trzymali w budynku konie i spali z nimi, pewnie niedaleko przechodził jakiś front. W jedym pomieszczeniu były konie i kuchnia, i oni sobie tam gotowali, razem sobie spali i czuwali. Domy tam były wielkie, niemieckie. Zawsze zachwycałam się domem sąsiada, gdzie był salon, w którym pośrodku stawiali choinkę, były tam piękne meble, po Niemcach przejęte.

W naszym domu niczego nie było. Może Rosjanie spalili meble na opał, a może, na wieść, że Ukraińcy jadą, [Polacy] wywieźli wszystko z domu, no bo pustki w niej były. A my, dziewczynki (bo były tylko dziewczynki), gdy znajdowałyśmy coś ładnego – kawałek szkła czy coś takiego, z jakimś wizerunkiem, kwiatkiem – tak się cieszyłyśmy, bawiłyśmy się, gdy na strychu coś znalazłyśmy, to były dla nas najwspanialsze zabawki.

Pamiętam, że często u nas zbierali się sąsiedzi, przeważnie mężczyźni, wieczorami, no bo my już mieliśmy radio na akumulator, tam mówiono o różnych wydarzeniach, ale nie chcieliśmy słuchać, gdyż baliśmy się, że zaraz ktoś przyjdzie i nas zastrzeli. Ojciec myślał, że wrócimy na swoje. Że my nie będziemy tam długo, że pojedziemy z powrotem. Nie doczekał się.

Pamiętam, że była zorganizowana warta, wartownicy chodzili po wsi. Do warty przydzielali wyznaczone osoby, Ukraińców też brali. Czego oni strzegli – tego nie wiem, ale warta chodziła po wsi. Pewnego razu jeden pan, prawdopodobnie z Kruklanek, zastrzelił w nocy naszego sąsiada. A dlaczego?.. To był spokojny człowiek, który nikomu niczego nie zawinił. Czy to był jakiś wybryk, czy żeby w statystyce pojawił się ptaszek – nie wiem dlaczego do tego doszło. Zapamiętałam, że było takie wydarzenie. Wiem także, że w niektóych domach były miny, jedna wybuchła. Zginęli ludzie. Brali słomę, a słomę trzymali w domach. Niczego takiego więcej nie pamiętam...

Szkoła była w dwóch budynkach, jedna w drewnianym: tam mieszkał nauczyciel i była jedna klasa. Druga była w centrum, budynek stoi do dziś i się rozwala. Szkoła była 6-klasowa, do 7 jeździliśmy do Kut. Mało nas jeździło, gdyż to wymagało od dziecka dużego wysiłku i wielu rodziców nie puszczało swoich dzieci. Po prostu nie przychodziły do szkoły. Takie były czasy. Z Jakunówki nas dwoje uczęszczało do 7 klasy. Inni, tak sądzę, kończyli jakieś wieczorowe szkoły. Z Jakunówki wyszedł jeden lekarz (zaraz na początku), śpiewaczka Szczucka [Maria, ur. w 1941 r., w 1947 r. deportowana w ramach akcji „Wisła”], jak widać niektórzy się wybijali.

Niemieckich rodzin było 2-3, później Niemcy swoich zabrali. Wyjechali. Rodzina Konopków i Abramowskich. Była też jedna rodzina żydowska. Chłopcy trochę im dokuczali. Potem gdzieś ta rodzina zniknęła, również gdzieś wyjechali, pewnie wtedy, gdy Żydzi z Polski do Izraela wyjeżdżali.

Jakunówka była wioską ukraińską. Gdy zaczynaliśmy nauczanie w szkole, to nie znaliśmy polskiego. Rozmawialiśmy po ukraińsku. A w szkole nauczycielka wymagała, żeby po polsku. Ach, jakież tam słowa się pojawiały! Ciężko było się przestawić, bo nauczyciele prowadzili nauczanie wyłącznie po polsku [i nie znali ukraińskiego]. Na początku było ciężko, bo my odpowiadaliśmy po ukraińsku, gdyż innego języka nie znaliśmy, znaliśmy ten, który wynieśliśmy z domu. Wstawialiśmy ukraińskie słowa, dzieci przekręcały słowa.... Podwójna nauka – ukraińskiego i polskiego. Z drugiej strony – dużo czytaliśmy. W tym czasie nie było biblioteki z ukraińskimi dziecięcymi książkami, ale z tych, które były, to każdą znaliśmy na pamięć. Przynosiliśmy do domu i rozczytywaliśmy się namiętnie, bo przecież trzeba było oddać. Mieliśmy w domu radio i słuchaliśmy. Pamiętam, że z radia nauczyła się nazywać godziny, bo tam często taka informacja się pojawiała. To było już coś takiego dodatkowego.

Z przyjemnością wspominam święta, wieczerzę wigilijną w domu, przygotowane przez mamę potrawy. Zapach oliwy pamiętam do dziś, w naszej wiosce produkowali oliwę, pan Bułat miał olejarnię.

Pamiętam starszą kobietę, która dzieci od rodzących przyjmowała, wtedy jeszcze na wsi popularne były takie babcie, to była babcia Bułatowa. Ludzie po prostu dawali sobie radę na swój sposób, byli samowystarczalni: mieli własną mąkę, swoje świnie, kury, masło. Jeżeli coś kupowali, to najczęściej była to nafta, sól, coś, czego nie potrafili wytworzyć sami. Konopie też siali, i len, mieli swój sznurek i liny, wszystko sami robili. Owce też były, swetry robili. Jak więc widać, w tamtych czasach ludzie byli samowystarczalni. Moja mama, jak też mama Stefana [męża ankietowanej], były krawcowymi. Mama dużo szyła, miała swoich uczniów, uczyła szyć, szyła więcej rękoma, niż na maszynie. Później szyła na niemieckim Singerze, gdy go znaleźli na strychu. Szyła ludziom także kurtki, płaszcze, takie poważne rzeczy.

2. Co Państwu przydzielono?:

W naszym domu nie było niczego, okna i drzwi były powybijane. Potem nam powiedzieli, że suwalszczaki, także ludzie z okolic Augustowa, którzy przyjechali wcześniej [od Ukraińców], wszystkie meble, wszystko zabrali sobie. Tak więc, dom był bardzo zniszczony. Były dwa zabudowania gospodarcze, jedno pod strzechą, drugie pokryte dachówkami, a także stodółka. Dom był jednorodzinny, jakiś Niemiec mieszkał tam po prostu sam. Zboku była przybudówka, pewnie dla służby. Dom podzieliśmy na dwie rodziny i tak żyliśmy.

Była młócarnia, maszyna do szycia, były pługi – zdaje się także 2-skibowy (czy 3-skibowy), kopaczka, jakieś maszyny, wrzucony do stawu rower. Rower zgnił, wyciągnęliśmy go dopiero wtedy, gdy staw podsechł. Widać było, że tam mieszkał ktoś trochę bogatszy, bo miał takie maszyny. Wszystkie maszyny zabrał od nas pegeer. Ale my i tak nie korzystalibyśmy z nich, bo nasz konik nie poradziłby sobie z takimi wielkimi maszynami.

Rodzice zajmowali się gospodarstwem. Mieli kury, krowy, siali zboże. Dali im 8-10 ha ziemi. Mało pamiętam, bo potem poszłam do szkoły [do Bartoszyc] i już nie wróciłam do domu.

Żadnej pomocy nie otrzymywaliśmy. Sami mieliliśmy mąkę, co sami zrobiliśmy, z tego żyliśmy. Światła nie było, była lampa. Długo nie było światła. Pamiętam, że wszędzie już był prąd, a na koloniach nie było.

Geneza Hołodomoru: jak do tego doszło, że w Ukrainie był głód?

Ojciec zezwolił bym się uczyła w Bartoszycach (to były lata 1950). Po tych wszystkich przejściach jego pokolenia, ojciec odważył się wysłać swoje dziecko do Bartoszyc do ukraińskiej szkoły. Nas tam było dużo, z całej Polski, bo to była pierwsza ukraińska szkoła. Były dzieci z Wrocławia, z Przemyśla, z Podlasia, było nas naprawdę dużo, to była prawie cała Polska, i tam te dzieciaki uczyły się języka ukraińskiego. Nie wiedzieliśmy, jakie będą nasze dalsze kroki po tym, gdy wejdziemy w nowe środowisko, jak będziemy w przyszłości ten język propagować. Z tego, co wiem, niektórzy po Bartoszycach kontynuowali naukę języka ukraińskiego, inni wybrali matematykę, fizykę, geografię itd. – przeszli na inne kierunki.

Pierwsza niespodzianka dla naszych rodziców. Warto zaznaczyć: wtedy o Hołodomorze nikt nawet nie wspominał. To był zupełnie nieznany temat? Ale w Bartoszycach mieliśmy nauczyciela z Ukrainy! Ten temat w ogóle wówczas nie istniał. Dopiero od niedawna mówi się o głodzie w Ukrainie. Od niedawna dowiadujemy się, że lata 1920-22, to początek tego głodu. Pierwsza faza. Wielu umarło, nie mówią ilu. Lata 1932-33 – to apogeum tego wszystkiego, wtegy giną miliony, 10 milionów ludzi. Tak mówi statystyka, ale my wiemy, że w Ukrainie [wieśniacy] nie posiadali dokumentów itd. Jak więc ich tam spisywali? Jak z głodu wymierały całe wioski, bo przecież ludzie nie mieli prawa porzucać miejsce zamieszkania. Gdy w 1946 śpiewaliśmy taką jedną kolendę i próbowaliśmy wgłębić się w cały ten proces, to widzieliśmy, że wojna niszczyła nie tylko wioski, ale i miasta. Ginęli świadomi Ukraińcy. 1946 rok – Sybir itd. Już wywieźli do więzień tych, którzy nie zginęli z głodu, i ci ludzie w ten sposób skończyli.

Wojna też zrobiła swoje, bo płonęły całe wioski. Po tym wszystkim ta biedna Ukraina nie może dojść do siebie, nie może! Wiecznie ktoś ją niepokoi, to prostu smaczny kęs chleba dla innych ludzi, a sami ludzie nie są w stanie się obronić, bardzo im ciężko. To dlatego w Ukrainie jest, jak jest. Cieszy nas ona, jeździmy co roku, od 2004 roku każdego roku organizujemy podróż do Ukrainy, byliśmy wszędzie, wzdłuż, w poprzek. W każdym mieście, wszędzie, udawało się nam odnaleźć ukraińską duszę, nawet Krym był dla nas bardzo przyjazny, byliśmy tam dwa razy, tam też są nasi ludzie, znają ukraiński i mogą obsłużyć po ukraińsku. Mówią: „Nie ma takiego zapotrzebowania”. Mimo wszystko można tam znaleźć ludzi, którzy mają prawdziwie ukraińską duszę. No a głód był wszędzie – i na Krymie, w Zaporożu, w Dniepropietrowsku [obecnie – miasto Dniepr], na Donbasie, i wszędzie ginęli ludzie. Taka jest ta nasza nieszczęsna Ukraina.

O Bartoszycach

Bartoszyce dla mnie, to moja pierwsza miłość. Moja klasa była specyficzna, takim bardzo zintegrowanym. Naszą wychowawczynią była pani Seńkiw, z Ukrainy. Była dla nas jak mama, ale trzymała nas ostro, to dlatego do dziś wszyscy utrzymujemy z sobą kontakt, korespondujemy, dzwonimy do siebie. Jedynie 3-4 osób nie możemy odszukać, myślę, że te osoby już nie żyją. Pewnie jest w tym także jakaś moja zasługa: ja ich wszystkich ściągnęłam tu, do Kruklanek [na spotkanie]; jeździmy razem do Ukrainy, odwiedzamy się, można więc powiedzieć, że wciąż przebywam ze swoją klasą... Niektórzy z innych klas mówili nawet coś takiego (np. Marysia Groch): „Zapiszę się do waszej klasy, gdyż czuję się w waszej klasie bardzo przyjemnie”.

Ale oto, po 25 latach pracy dowiaduję się, że nasza pani profesor była kagebistką, i w ogóle, źle o niej mówią. Tym nie mniej, my, jej wychowankowie, uważamy, że dobrze nas wychowała. To prawda! Nie mogę złego słowa powiedzieć. Ona już nie żyje. Bardzo miło wspominam moją klasę i Bartoszyce. To była klasa „reprezentacyjna”, klasa sokołów, klasa, która wszędzie występowała, jeździliśmy wszędzie. Gdy pojawiała się taka potrzeba i trzeba było zorganizować gdzieś występ – jechała nasza klasa. Klasa wybrańców. A ona z nami tańcowała, śpiewała. Wszystkie partyzanckie piosenki [piosenki o UPA], które widzę teraz, gdy zaglądam do śpiewnika – wszystkich ona nas nauczyła. Co tam się potem stało, po naszym odejściu z Bartoszyc – tego nie wiem.

Nauczyciele byli dosyć wymagający. Nie ma co mówić – przyszliśmy do tej szkoły biedni, z tymi skrzypeczkami, z tym ekwipunkiem... Wiejskie zahukane dzieci. My nie byliśmy bywałymi dziećmi, tak jak te teraz. Po raz pierwszy zobaczyliśmy pociąg, do domu puszczali tylko raz w miesiącu, itd... Ale to była swoista lekcja życia, nauczono nas, jak do stołu nakryć, jak kogoś obsłużyć. To były takie proste rzeczy, np., jak obsłużyć profesorów w stołówce, jak coś tam przygotować. Dużo było prac ręcznych... W tym czasie wiele nauczyliśmy się od naszych profesorów i nauczycieli. Dlatego do dziś utrzymują ścisły kontakt z panią profesor od chemii, biologii, mieszka w Lublinie. Nie była moją wychowawczynią, ale cały czas utrzymuję z nią kontakt. Bardzo sympatyczna, i nasza. Jeździła z nami na wycieczkę do Ukrainy, teraz już nie jeździ, bo musi opiekować się mężem. Starsza już kobiecina. Krótko mówiąc, – Bartoszyce, to moja pierwsza miłość, jeśli można tak powiedzieć.

Z tego, co widzę obecnie... Nie chcę wypowiadać się na temat tego, co się obecnie dzieje z językiem ukraińskim, gdyż jest to nieprzyjemne. Dzieci jest bardzo mało, a dlaczego – tego nie wiem. Jeśli chodzi o to, co widzę w cerkwi, to tam siostra-katechetka ma dużo dzieci, tak, siostra ma! Ona rzeczywiście dobrze je przygotowuje, siostra Tatiana. Ona dużo pracuje z naszymi dziećmi. Nasze dzieci nie czytają po ukraińsku w ogóle, świadczy to o tym, że gdzieś popełniono błąd. A dziećmi trzeba po prostu się zajmować, ćwiczyć z nimi, wówczas one ładnie występują.

W naszych czasach ludzie oczekują, żeby nimi pokierować, żeby ktoś wyciągnął ich z domu i coś z nimi przygotował. Trzeba jeździć od wioski do wioski, wyciągać ludzi z jednego, drugiego, trzeciego domu, a potem, gdy już wyjdą na scenę i wystąpią przed społecznością, to, myślę, są z siebie dumni, że ktoś wyciągnął ich z domu i coś z nimi przygotował. Są dumni z tego, że wciąż jeszcze coś potrafią, czują się docenieni. Ale żeby się sami zorganizowali, co to, to nie. Trzeba wydzwaniać, rozmawiać.

Przez dłuższy czas niczego nie przygotowywałam, no bo przecież są szkoły, uważałam, że szkoła ma się tym zajmować. Podstaw, myślę tu o Szewczence, Franku, o kolędach, tego powinna szkoła nauczać. Okazało się jednak, że przez długi okres u nas nic się nie działo, wtedy zaczęłam reagować, zabierałam od dziecka do dziadków, przeprowadzałam przegląd pokoleń, no a potem wszystko to przygotowywać. Przez wiele lat zajmowaliśmy się kolędowanie,, zbierając przy okazji pieniądze, jako chór cerkiewny zebraliśmy wielkie pieniądze, dla naszej Cerkwi zbieraliśmy. Natyraliśmy się co niemiara.

Ludzie nas przyjmowali, co prawda pierwszy rok był jeszcze sztywny, ludzie jeszcze nie rozumieli, jak mają na to reagować, ale z czasem stali się bardzo przyjemni. Objeździliśmy wszystkie wioski dookoła, i w mieście byliśmy, zbieraliśmy na cerkiew. Nawet teraz, z okazji 65 rocznicy akcji „Wisła”, jeździliśmy aż po Kętrzyn. Pytali: na co zbieramy? – na cerkiew, wszystkie pieniądze przekazujemy na cerkiew. Mówiliśmy konkretnie: w nowej świątyni kawałek chodnika będzie twój. Dlatego ludzie dawali taką ofiarę, bo to na konkretny cel, a nie Bóg wie na co, to na cerkiew, to taka nasza posługa.

3. Co Państwo zastaliście w nowym miejscu?:

Przez długi czas nie mieliśmy światła, no bo przecież na kolonii mieszkaliśmy. Przy lampach siedzieliśmy.

4. Czy na miejscu przesiedlenia odczuwali Państwo represje?:

We wsi była jedna rodzina żydowska, chłopiec chodził do szkoły i tam, tak sądzę, dokuczali mu. Polskich rodzin prawie nie było, wtedy Jakunówka była czysto ukraińską miejscowością. Po pewnym czasie przyjechały polskie rodziny z Augustowa i zajęły miejsce koło nas, 2 czy 3 gospodarstwa. Dwie czy trzy rodziny były niemieckie. Z czasem do pegeeru przyjechało więcej polskich rodzin.

W Jakunówce ukończyłam 6 klas, a 7 to już w Kutach. Do Kut było dosyć daleko, chodziłam na piechotę, nikt dzieci nie woził, nikt się tym nie zajmował. Po 7 klasie odesłali mnie do Bartoszyc, stamtąd już nie wróciłam do domu. Po ukończeniu nauczania w tamtych czasach każdemu dawali pracę. To było normalne, nikt nie szukał pracy, a dostawał skierowanie.

Trudności z nauczaniem języka ukraińskiego.

Ta praca nie była łatwa. Gdy ukończyliśmy szkołę, po maturze, nie miałam pieniędzy na studia, dlatego od razu poszłam do pracy, takiego było moje ówczesne życie: musiałam pracować i zarabiać na siebie. Trafiłam do miejscowości Krzywińskie, tam byli nasi ludzie, zebrałam 7-8 dzieciaków, ale pracowałam tam krótko, ponieważ podczas ferii zimowych w szkole zawaliła się cała ściana. Trzeba było kogoś przenieść, a kogo przenieść? Byłam panną, to taką najprościej przenieść. Przenieśli do Żabinki, bliżej domu. Tam były nasze dzieci, praktycznie cała wioska była ukraińska, i ja tam zaczęłam uczyć ukraińskiego. Z czasem przeniosłam się do Kruklanek, spowodowane to było zamążpójściem, co prawda, w Żabince w tym czasie zlikwidowali niektóre klasy: było 8 klas, a zrobili 6, to trzeba było kogoś zwolnić z pracy.

Tak więc – Kruklanki. Tu też zorganizowałam nauczanie języka ukraińskiego. Prawdą mówiąc, od 1966 r. non-stop były lekcje ukraińskiego, prowadziłam nauczanie w Kruklankach przez 30 lat. Zaczynałam od małej grupy – 11 dzieci, a skończyłam na 60. To była duża, ładna grupa.

Czy władze zabraniały? Powiedziałabym – utrudniały. Lubiłam koncertowanie, stale z dziećmi coś przygotowywaliśmy, stale występowaliśmy. Koncerty sprzyjały lepszemu nauczaniu języka: poprzez piosenki, wiersze, gdyż dzieci to lubiły. Do Koszalina jeździliśmy, potem zrezygnowaliśmy z koncertów w Koszalinie, zaczęliśmy w cerkwiach śpiewać, zarobiliśmy pieniądze i już można było jeździć po Ukrainie, woziłam dzieciaków z Kruklanek do Kijowa, w Karpaty, do Odessy. I za własne zarobione pieniędzy, no, czasami trzeba było dopłacić.

W jaki sposób władze utrudniały mi pracę? Każdy program, który układałam, trzeba było przetłumaczyć na polski. Potem trzeba było pojechać z tym do Suwałk [wówczas miasto wojewódzkie]. Cenzura była wszędzie. Wszystko musiałam pokazać: co, z jakiej strony wzięłam. Wtedy ci z „bezpieki” stawiali swoją czerwoną pieczęć. Dotyczyło to wszystkiego: kolęd, szopek, czy czegoś tam o Matce Boskiej z cerkwi, – każdy pierwszy występ musiał być ocenzurowany. Musiałam tak robić, bo inaczej dyrektor Cyndrowski nie zezwalał na występ w szkole. To było takie utrudnienie, bo trzeba było pojechać do Suwałk, przywieźć pieczęć i dopiero potem mogłam z tym gdzieś pojechać na występ.

Na ogół programy były zatwierdzane. Generalnie nie jestem człowiekiem wybuchowym, nie krzyczałam, a tak cichutko, spokojnie szłam do celu i swoje zawsze zrobiłam. Jednocześnie pracowałam w UTSK [Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne]. W ten sposób moja działalność rozwijała się na dwóch frontach: zajmowałam się starszymi (w UTSK), i młodym pokoleniem.

Gdy przeszłam na emeryturę (liczyłam, że jeszcze popracuję w szkole, ale dyrektor oddał godziny komuś innemu), to wraz z mężem zajęłam się sprawą budowy cerkwi [w Kruklankach]. To była nasza druga miłość – zbudować naszą cerkiew, która teraz tak pięknie nam służy. Spoglądając wstecz, to mam wątpliwości, czy po raz drugi bym się podjęła takiego zadania, ponieważ to wymagało od nas nadspodziewanie dużo poświęcenia. Ale, jak mówią – coś za coś. Ważne jest to, że ludzie nas lubili, słuchali, przychodzili i pracowali, nikt się nie migał. To naprawdę ważne!

Na koniec poświęciłam swoją uwagę Zjednoczeniu [Zjednoczenie Ukraińców w Polsce powołano w miejsce rozwiązanego UTSK]. Organizowałam wszystkie imprezy, spotkania. Dochodzę jednak do wniosku, że lepiej zająć się mniejszymi kalendarzowymi imprezami, gdyż organizacja tych dużych wykańcza człowieka. Lepiej coś prostszego zrobić i dojść do wielu ludzi, gdyż te imprezy-molochy są silnie uwarunkowane przepisami, wymagają przygotowania ogromnej ilości dokumentów, którymi trzeba się zajmować przez cały Boży rok. Ten, kto się tym nie zajmował, nie zrozumie o czym mówię. To naprawdę ciężka praca. Potem, gdy już trwa impreza, organizator stoi i nie rozumie, gdzie on się znajduje. Nie wiem, czy ktoś doceni to, że w rzeczywistości człowiek oddaje całego siebie. Każdego roku jest duże przeciążenie. W ubiegłym roku naprawdę dużo zrobiliśmy dla miejscowej ukraińskiej społeczności. Ten rok zapowiada się podobnie, ale my będziemy działać małymi krokami, a plany już są wielkie.

Cieszymy się, że mamy świetlicę, że mamy miejsce, gdzie możemy się spotkać i omówić nasze różne problemy, spotkać się z chórem cerkiewnym, mamy ten swój kącik, bardzo miły, sami to miejsce wyremontowaliśmy. A kiedyś wszystkie takie spotkania odbywały się u mnie w domu: próby z dziećmi, próby ze starszymi, – wszystko u mnie w domu. Od 6 lat mamy świetlicę, gdzie możemy tym wszystkim tam się zajmować, a nie po domach, bo to krępujące. Cieszy nas to. W ten sposób przez ten nasz dom przeszło dużo ludzi, i z Ukrainy, i naszych, nasz dom był jak świetlica, stale był dla kogoś przeznaczony...

5. Kiedy i gdzie zaczęliście Państwo uczęszczać do cerkwi?:

O Chrzanowie u nas w Jakunówce dużo się nie mówiło. Dlatego, że była nasza cerkiew bliżej, w Baniach [Mazurskich]. Już na początku lat 1950 tam się odprawiało, to była taka oaza, wozem jeździliśmy. Pierwszy raz do Chrzanowa mnie zawiozła mama. Nie pamiętam czym jechaliśmy. Tam przystąpiłam do pierwszej komunii, z tej okazji mama uszyła mi sukienkę z kwiatuszkami, w stodole [w Chrzanowie] mnie przebrali w tę sukienkę, bo w drodze mogłam ją zniszczyć. A co było dalej – nie pamiętam. Tak więc, byłam tam na pierwszej komunii. Spaliśmy w jakiejś stodole na słomie, albo na sianie. Jak tam zajechaliśmy, jak wracaliśmy – nie pamiętam.

Nie pamiętam także o co mnie pytał ks. Ripecki, ale myślę, że mogło chodzić o „Ojcze nasz...”, „Wierzę...”, o jakieś modlitwy, których mama uczyła nas w domu... Ile dzieci przystąpiło wtedy do komunii – też nie pamiętam. Nie wiem nawet, w którym to było roku. Bo potem u nas cały czas były Banie Mazurskie, jeździliśmy na wszystkie święta, wozem. No a potem mama ciężko zachorowała, siostry [zakonnice] do niej przyjeżdżały... One szyły u mamy te swoje habity, mama im szyła. Nazwiska księdza (taki starszy był), który odprawiał wtedy w Baniach też nie pamiętam, wiem, że skądś dojeżdżał...

Gdy szykowaliśmy się do cerkwi, to mama zawsze coś z sobą brała, żeby podarować, to mogła być na przykład kura, z gołymi rękoma do cerkwi w Baniach nigdy nie jechała. Przejęłam to po niej, bo też cały czas kręcę się koło cerkwi, cała liturgia, wszystko na mojej głowie, tyle, że głos mam coraz słabszy...

6. Jakie są losy Państwa dzieci i rodzeństwa?:

Miałam 4 siostry (od najstarszej do najmłodszej): Stefania (starsza ode mnie o 2 lata), ja – Anna, Eugenia, Krystyna, Alina. Jedna z nich już umarła. Mieszkamy blisko siebie.

Ze swoim przyszłym mężem poznałam się, gdy pracowałam w szkole w Żabince. Ślub braliśmy w 1966 r. Mamy dwóch synów.

7. Czy Pana/Pani dzieci znają język ukraiński?: Tak.
7.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?:

Synowie znają język ukraiński. Nauczyli się w domu. Przeważnie jednak mówią po polsku, z powodu otoczenia, ale język znają. Lubią Ukrainę, dwa razy w roku tam jeżdżą. Bardzo się nią interesują. Tak więc przekazaliśmy im tego ducha.

7.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?: ----------------
8. Czy Pana/Pani wnuki znają język ukraiński?: Nie.
8.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?: --------------
8.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?:

Wnuków nie ma.

9. Czy posiadacie Państwo zdjęcia nowego miejsca?:

Nie posiadam, być może siostra.

E. KONTAKTY Z UPA
1.1. Czy we wsi były kryjówki UPA?: Tak.
1.2. Czy we wsi były kryjówki UPA (opis rozszerzony):?

Kryjówki były, ale mam mało wiedzy na ten temat. Wiem tylko, że ludzie w lesie się chowali.

2. Jaki jest Pani/Pana stosunek do UPA?: Neutralny.
3.1 Miałem kontakt z UPA:

Wiem, że oni [ludzie z UPA] bronili swoich ziem, przecież żyli tam z dziada-pradziada, a że spotkał ich taki los, to się bronili. Bardzo dobrze ich rozumię, dlatego, że my nigdy w życiu nie chcielibyśmy tu przyjechać [na Mazury].

Do naszego domu [upowcy] przychodzili, coś się działo, ale ja nie wiem co konkretnie.

Trudno mi powiedzieć, czy UPA było potrzebne... Jak już mówiłam, z mojej rodziny nikt nie siedział w więzieniu, oprócz ojca, który był tam krótko. Ojca wzięli z domu, w 1945 czy 1946 r. Wiem tylko, że mama chodziła do Jarosławia i nosiła mu jedzenie. Wtedy on był młodym człowiekiem, żonaty chłopak. W domu opowiadali (w tamtych czasach ludzie spotykali się po domach, przekazywali sobie nowinki, telewizorów przecież nie było), a ja podsłuchiwałam. Tak więc, ja wtedy tego wszystkiego tyle się nasłuchałam, że do dziś nie mogę oglądać filmów o wojnie. Ten temat mnie nie interesuje. O UPA wiedziałam mało, dziewczęta tym się nie interesowały.

W tej chwili przygotowuję koncerty, dlatego muszę dużo czytać mądrych książek, że tak się wyrażę, i przedstawić temat przed naszą dojrzałą widownią tak, żeby ludzie zrozumieli, a przed młodymi – żeby się czegoś dowiedzieli z historii: jak dana sprawa ma się historycznie, dlaczego granice państwowe są takie a nie inne itd. Przygotowuję to z innymi parafianami. Co roku pracujemy nad jakimś tematem (w tym roku było o akcji „Wisła”), a potem pokazujemy w cerkwi, w inne miejsca nie chodzimy z koncertami.

3.2 Byłem członkiem UPA: Nie.
3.3 Pomagałem/wspierałem UPA (dobrowolnie): Nie.
3.4 Ktoś z mojej rodziny był członkiem UPA: Z mojej rodziny nikogo nie było w UPA.
4. Czy był Pan/Pani w posiadaniu broni przed przesiedleniem?: Nie.
5. Czy był Pan/Pani więziony?: Nie.
F. INNE ZAGADNIENIA
1. Zwyczaje z rodzinnych stron i życie kulturalne: -------------------
2. Czy odwiedzali Państwo rodzinne strony?:

W rodzinnej miejscowości po raz pierwszy byliśmy zimą [1968 r.] razem z moim mężem Stefanem, a potem pojechałam latem, z ojcem. Ale wioski już nie zastaliśmy, nie odnaleźliśmy swoich miejsc, gdyż wszystko bardzo pozarastało.

Ja bym pojechała choćby jutro, tyle że wioska nie istnieje. Jest las, a po wiosce ani śladu. Dlatego nie jeżdżę tam, nie ma do czego ani do kogo. Kiedyś się wybraliśmy, zimą, no i co? Znaleźliśmy miejsce, ale tam nie ma żadnych śladów, ślady poznikały, rośnie las, niczego nie ma.

Pewnego razu pojechaliśmy z tatą, ale wioski nie było, naszego placu nawet nie znaleźliśmy. Bo kiedy byliśmy tu [wcześniej] z mężem, to tam jeszcze jakieś drzewo rosło, jedna rodzina mieszkała, ale ona potem także wyjechała stamtąd. Zimą okna zamykali na drewniane okiennice, żeby wilk czy inne zwierzę nie wlazło. Na miejscu naszego domu był jedynie pogórek, sąsiad z tego domu nam pokazał. Wtedy byłam tam po raz pierwszy [po akcji „W”]. Jeździliśmy w tym samym roku, w którym ślub braliśmy, około 1968.

Następnie pojechaliśmy z ojcem, przejeżdżaliśmy przez Wiązownicę, tam jest taki ogromny mur, tam nas trzymali [w 1947 r.]; tato rozpłakał się, mówił, że więcej tu nie przyjedzie. Tato mówił, że Polacy 2 tygodnie nas trzymali z tym murem, dopóki transport nie ruszył. Oni wszystkich zwozili niedaleko od Bełżca, trzymali za ogrodzeniem, które stoi do dziś. Na transport czekaliśmy 2 tygodnie, potem nas przetransportowali na Bełżec i pojechaliśmy. Za murem był pałac,jak na tamte czasy – rozkoszny, tam był park, który był ogrodzony murem z cegieł. Ten mur stoi do dziś.

Wydaje mi się, że ludzie żyli w zgodzie. Nawet gdy przyjechaliśmy tu [na Mazury], ludzie szukali jeden drugiego, kto gdzie osiedlił się, razem przygotowywali się, jeździli wozami i odwiedzali się wzajemnie na święta i nie tylko. Ludzie naprawdę częściej się odwiedzali, nie to co teraz, mimo, że komunikacja się rozwinęła i u każdego po 3 samochody stoi na podwórzu. Dziś już nie ma takich więzi między rodzinami. Teraz można szybko się dostać, a kiedyś trzeba było końmi jechać, na przykład my jeździliśmy do cerkwi aż do Bań Mazurskich [13 kilometrów].

3. Dlaczego nie wyjechali na Ukrainę?:

Do Ukrainy rodzice nie chcieli jechać. Nie wiem, dlaczego. Ci z rodziny, którzy pojechali, z jakiegoś powodu bali się pisać do nas.

Brat mego ojca pojechał z rodziną do Ukrainy i zawieźli ich aż na Zaporoże. Los jego był bardzo ciężki, oni nie potrafili tam żyć: na Zaporożu nie ma lasów, tam tylko step, step i step. W końcu wyprosili, żeby im pozwolili przenieść się do Lwowa. We Lwowie mieszkali w jakiejś szopie, tam im zezwolili. I budowali dom.

Drugą siostrę ojca zabrali na roboty do Niemiec, była w obozach, potem pojechała do Anglii i już nie wróciła. Utrzymywaliśmy z nią kontakt, ona nas szukała przez Czerwony Krzyż i odnalazła w Jakunówce.

Z rodziny mamy też wyjechali: dwie siostry do Ukrainy, do Kanady powyjeżdżały, po całym świecie rozbiegła się rodzina.

4. Co w życiu było najważniejsze?:

Myślę, że to, iż nigdy nie zapominałam, kim jestem, taką też umrę. Przez całe życie pracowałam dla naszego narodu, dla naszej społeczności. Ktoś mi powiedział, że tu Ukrainy nie zbudujemy. To oczywiste, ja jej nie zbuduję, ale zrobiłam dużo dla tych ludzi, i to jest najważniejsze. No i język ukraiński, który chodził za mną przez całe życie, i ta cerkiew, którą zbudowaliśmy. Jakąś maleńką wysepkę Ukrainy jednak zostawimy po sobie.

5. Dlaczego Was przesiedlili?:

Sądzę, że tu zamieszana jest wielka polityka. Uważam, że akcja „Wisła” była niepotrzebna. Stare rany trochę się zabliźniły, i wówczas [akcją „Wisła”] oni te rany jeszcze bardziej poszarpali i wszystko tak już pozostało – nasi ludzie są rozdarci. Młode pokolenie myśli inaczej, jest wychoane w innym środowisku, korzenie tych ludzi są tu, groby babć i dziadków są tu, dlatego oni już tam nie wrócą.

Jasne, że to boli. Gdy jedziemy tam, patrzymy smutnymi oczyma na nasze zaniedbane cmentarze, na pozostawione domy, tak samo jak Niemiec na pozostawione przez niego domy tutaj. Z pewnością nie jest to przyjemne. Nasz los byłby zupełnie inny, gdyby nie akcja „Wisła”. W ludziach nie byłoby tyle żalu przez to, że wyrwali ich z domu, przywieźli tu i zostawili. Te rzeczy, które ludzie zostawili tam, – nie były skarbami na pierwszy rzut oka, ale w istocie były cenne dla nich.

Myślę, że nie powiodła się [akcja „Wisła” polskim organizatorom]. W tym dlatego, że nie wyszło z asymilacją [Ukraińców]. Gdy teraz spojrzymy na mapę Polski, to zobaczymy, że nasza diaspora jest wszędzie, pracuje, buduje cerkwie. Bardzo ważną misję wykonała nasza Cerkiew [Greckokatolicka]. Oczywiście, rękoma swoich wiernych, bo sami księża niczego nie są w stanie zrobić, jeśli nie mają z kim pracować. To oznacza, że wciąż istniejemy, że trudno nas wykorzenić. Trzeba byłoby życia kilku pokoleń, żebyśmy zgaśli w Polsce.

Mało jest naszych ludzi, którzy wymieszali się z Polakami i mówią: o, mój dziadek był Ukraińcem! A cudzoziemcy mówią: we płynie taka krew, i taka! Są z tego dumni. A nasi... Być może dlatego, że byli prześladowani, niszczeni, być może to dlatego rzadko przyznają się do swego ukraińskiego pochodzenia.

Często jeździliśmy w swoje strony ponieważ w Przemyślu mieszka brat męża, dlatego przynajmniej raz w roku odwiedzaliśmy ziemię ojczystą. Tam jego dom stoi, ciotka mieszka. Objeżdżamy jeden za drugim te cmentarze, groby... Dziś mój mąż nie ma już dość sił, aby samemu wyruszyć w taką daleką drogę, bo trzeba na to poświęcić cały Boży dzień. A jest czym, samochodów dużo, nie jedziemy, bo dla nas to już za ciężko. Wcześniej jeździliśmy co roku, latem – nad Solinę, w Bieszczady, krążyliśmy tam każdego roku.

Planów na powrót nigdy nie było, bo tu wszyscy znajomi, cała rodzina. Wrócić tam i zacząć życie wśród ludzi, którzy, jak wiemy, nie są za bardzo życzliwi... Znamy sytuację w Przemyślu i wokół. Spoglądają na ciebie [Polacy] i myślą sobie, czy ty czasami nie przyjechałeś zabrać im tatową ziemię, złowrogo patrzą na ciebie. Dlatego – nie. Tu, wśród swoich ludzi, zostaniemy pewnie do końca.

Rodzice cały czas wierzyli, że wrócą, szczególnie tato, ciągnęło go tam. Wierzył: nadejdzie odpowiednia pora i pojedzie. Tam się urodził, mieszkał, i bardzo ciągnęło. A nas – to już nie. To już niby obczyzna, tam zupełnie inni ludzie, czy przyjmie nas to środowisko? W mieście – tak, a w małym miasteczku wszyscy od razu wiedzieliby, kim jesteśmy. Stosunek to Ukraińców jest tam zupełnie inny, niż tu [na Mazurach].

[Czy dzieci pytają o akcję „Wisła”?] Dzieci czytają książki, przeglądają materiały na ten temat, ale o nic nie pytają.

G. UWAGI
1. Dodatkowe informacje:

[Czy Ukraińcy przetrwają w Polsce?] Myślę, że tak. Być może będzie to niewielki procent, ale jednak. Są ludzie, którzy myślą pozytywnie, i oni będą dalej prowadzić ukraińskie sprawy w Polsce.

Nie ma ludzi niezastąpionych. Sądzę, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie dalej zajmował się tą sprawą. Czy to w Cerkwi, czy w Związku [Ukraińców w Polsce], czy tak ogólnie. Trzeba posiadać w sobie takie coś, co pozwala gromadzić ludzi, którzy chcą razem pracować. Ludzi trzeba szanować. Gdy odnosisz się do nich z szacunkiem, oni są gotowi pomagać, przychodzą i pracują.

O pojednaniu Polaków z Ukraińcami

Trudno mi powiedzieć [czy uda się do tego doprowadzić]. Jeżeli historycy, politycy nie będą w stanie rozwiązać tego problemu, to ta nienawiść, niezgoda pozostanie. Wiem, że teraz w Polsce jest dużo ludzi z Ukrainy, pracują tu, to na ogół typowi emigranci zarobkowi, wychowani są w innym duchu. Oni wracają z powrotem, są wychowani w innym systemie. Jakiś procent pozostanie [w Polsce], ale większość wróci. Proszę spojrzeć, nawet tu u nas [na Mazurach], jest dużo Ukraińców, tam, w Kętrzynie, w tych zakładach elektrycznych, w Gołdapi, w Ełku, ale w naszych cerkwiach tych ludzi nie ma. W supermarketach słychać język ukraiński, w Ełku pracują w zakładach mięsnych, bo Polacy nie chcą pracować za takie pieniądze, Polacy wyjeżdżają na Zachód zarabiać. Emigranci zarobkowi przyjeżdżają z Odessy, z Dniepru... Ale w naszych cerkwiach ich nie widać...

Uważam, że ludzie nie zastanawiają się nad tym, co jest teraz, natomiast myślą o tym, co było kiedyś. Od czasu tych wydarzeń już nie jedno pokolenie wyrosło i nie zna tego tematu. Stare dziadki wyciągają to na światło dzienne i orzekają, kto zawinił... Zawsze mówię, że prawda leży pośrodku. Każda wojna krzywdzi jednych i drugich. A najbardziej cierpią cywilni, nie tylko wojskowi, cywili nikt nie ochrania, muszą się sami bronić. To dlatego pojawiły się takie tarcia. Ale żeby tak wziąć i podpalić to wszystko! Nie wiem, czy są państwa, w których tak kwitnie nienawiść, wrogość. Dlaczego? Może chodzi o ludzką zazdrość... Nasi, to ludzie cisi, spokojni, po cichutku pracują sobie w różnych instytucjach, nie afiszują się ze swoją ukraińskością, ich nawet nie tak łatwo wyłapać z tłumu. Wszyscy razem uczyli się w szkole, z Polakami, pokończyli studia, mieli przyjaciół, dziewczęta czy chłopcy, spotykali się... Skąd potem przychodzi ta wrogość? Trudno powiedzieć. To pokolenie już tu wyrosło. Polacy lubią przychodzić na nasze zabawy, rzadziej – na koncerty. Ale na święto Nocy Kupały przychodzi bardzo dużo Polaków. Bawią się przy naszej muzyce, ładnie się bawią, czy to w Baniach Mazurskich, czy w Giżycku. To zabawa dla wszystkich, nasze drzwi stoją otworem.

Przesłanie następnym pokoleniom

Następnym pokoleniom Ukraińców chciałabym powiedzieć, aby szanowali wszystko, co ojczyste, żeby do Ukrainy jeździli, żeby porównać życie Ukraińców w Ukrainie i tu. Żeby ich dzieci nie zapominały języka ojczystego. Szanujcie swoje! Kochajcie obce, ale szanujcie swoje, bo to jest najważniejsze w waszym sercu. Co jeszcze mogę powiedzieć...

Żeby [Ukraińcy] nie zapominali, kim są, gdzie ich korzenie. Żeby rozmawiali po ukraińsku, szanowali swoją kulturę, swoje święta. Żeby nie przechodzili do łacińskich obrządków, bo my mamy swój ładny obrządek. Żeby odwiedzali Ukrainę, cieszyli się z jej bogactwa... Liczę, że kiedyś ona te bogactwa wykorzysta. Gdy tylko spojrzeć w stronę Lwowa, Sambora, to tam i piasek krystaliczny, i ropa, wydobycia której już zaprzestali, i uzdrowiska... Ziemia tam jest przesiąknięta różnymi dobrami. Wystarczy wydobyć te dobra z ziemi i ludzie będą żyli dostatnio. A te cudowne Karpaty!... Są tam miejsca, gdzie jest mało turystów, gdzie naprawdę można spokojnie odpocząć. Krym już nam zabrali... Na Krymie mieliśmy szczęście być dwa razy, dwa razy woziłam tam grupy. Ci, którzy ze mną pojechali, wiedzą przynajmiej, jak Krym wygląda. Byliśmy w pałacu, w Jałcie, konkretnie w Liwadii, gdzie podpisywali to porozumienie. Byłam tam dwa razy. Po stanie wojennym [po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej] przestaliśmy tam jeździć, no bo niebezpiecznie. A teraz to już i sił brakuje. Ale mam jeszcze w planach pojechać do Kijowa, Czernihowa, Zaporoża, taka trasa mnie jeszcze czeka. Ludzie dzwonią, pytają, kiedy pojedziemy...


Ankietę przeprowadzili Marusia Chomyn i Andrzej Kryk, tłumaczenie na polski Romana Kryka



 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [pliki do ankiety]
Ankieta українська
A. ОСНОВНІ ДАНІ
Б. ВІДОМОСТІ ПРО РОДИНУ І МІСЦЕВІСТЬ
В. ПЕРЕСЕЛЕННЯ
Г. НОВЕ МІСЦЕ
Д. КОНТАКТИ З УПA
Е. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
Є. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
 
A. ОСНОВНІ ДАНІ
1. Дата анкетування: 02.01.2013 2. Номер анкети: 0385
3. Прізвище, ім’я, по-батькові: Цалка Анна, з д. Процайло, д. Юлії (з д. Варцаба) і Дмитра


Польща – Polska
4. Дата народження: 05.04.1945 5. Місце народження: Зарадава, присілок Качмарі.
Б. ВІДОМОСТІ ПРО РОДИНУ І МІСЦЕВІСТЬ
1.1. Місце проживання до переселення: Зарадава, присілок Качмарі.
1.2. Місце проживання до переселення:

Я народилася в селі, яке колись називалось Качмарі, це був присілок Зарадави, Ярославського повіту. Присілків було багато: Варцаби, Лихачі, Піскурі і так далі. І це все разом називалося Зарадава. На сьогоднішній день це вже не існує, нема того села.

Де я народилася? Місце мого народження було в лісі, я народилася в лісі, в лісі була охрещеною, так і розпочалася моя доля. Якщо я народилася в лісі, то, думаю, наші батьки втікали до лісу, бо напевно була якась акція. Всі втікали до лісу. Вночі практично всі люди були в лісі. Думаю, ховалися від поляків.

В Зарадаві церкви не було, церква була у Старому Селі, в Молодичі.

Там було багато різних присілків, так званих хуторів, де жило по кілька родин. Раніше кожна родина з родиною були пов’язані – Качмарів, Варцабів, Лихачів, були Пержили, Піскурі, багато прізвищ.

Моя мама походила з села, яке називалося Молодич. Це була така досить велика родина. А батько з Зарадави з присілка Качмарі. Моя мама переїхала до Качмарів і там проживала з татом. З маминої сторони мало знаю про ту родину, якось мало нам переказали, бо наша мама рано померла. Залишила нас і ми так без мами годувалися.

Натомість родина батька перейшла страшну геєну. Почалася І світова війна і дідусь Андрій (по батькові) поїхав на війну, не повернувся і залишилося четверо маленьких діточок. Бабуся отримала воєнну пенсію, вийшла заміж вдруге. Вітчим був дуже недобрий і вигнав всіх дітей з хати, вони пішли по людях на служби. Власне мій батько служив, не мав права входити до хати, спав в хліві. Дуже тяжко їм було. І пізніше, коли вже побудував собі хату, першу хату, в Качмарах, хата згоріла, її спалили. Почав будувати другу хату, ще не закінчив – виселили. В хліві практично жили, там десь хлівчик стояв. Ми туди поїхали подивитися, але села там нема, там тільки ліс, навіть сліду не можна знайти...

Маму звали Юлія, з дому Варцаба. Дуже швидко померла, у 40 років, в 1962 році. Тато залишився сам та піклувався про нас, дітей. І сам швидко помер, після 70-го року життя. Така наша доля була. Тато народився в 1912 році. Тата звали Процайло. Мій дідусь був також в армії під час І-ої світової війни, а тато вже брав участь у ІІ-ій.

Моя мама гаптувала, шила, співала у церковному хорі в Молодичу. В Молодичу вона була активна, а скільки кілометрів було до того Молодича [з Зарадави] – важко сказати. Молодич тепер називається інакше, Млодзіце мабуть, не знаю, чи повернулися до старої назви...

Тато народився в Качмарах, там, в цьому селі де ми жили. Тато жив там увесь час. Дуже бідно жив. Були періоди, що доводилося спати навіть у хлівах, парубкував, заробляв. Дуже важка була його доля… І вічно думав, що він туди повернеться, він довго не розпаковував речей, завжди говорив: «Ми повернемося додому!».

Тато служив у польській армії в Ряшеві, він навіть обороняв Варшаву на початку [в 1939 р.], потім повернувся, бо була капітуляція. В 1947 році йому сказали, що це не важливо, що він захищав Варшаву, все одно мусив виїхати з рідного села. Сидів в тюрмі в Ярославі, але не довго, адже проти нього не мали жодних доказів і його звільнили з тюрми.

2. Вік на момент переселення: 2 роки. 3. Віросповідання: Греко-католицьке.
4. Кількість людей в родині на момент переселення:

Коли ми переїжджали, нас було двоє [дітей] і мама була вагітна. Незабаром на новому місці народився хлопчик, але він помер. Отже, ми переїхали вчотирьох.

5. Скільки осіб лишилося: 0
6. Скільки осіб переселено: 4
7. Скільки осіб пропало безвісти: 0
8. Скільки осіб іншої національності жило в селі: Не знаю. 9. Стан відносин з ними: Не знаю.
10. Опишіть залишений Вами маєток:

Батьки займалися господарством. Скільки мали землі – не пам’ятаю. В моїй родині були одні дівчата, у мене були сестри. Тому наші батьки берегли нас від цієї історії, нічого не хотіли нам розповідати. Якщо до хати приходили сусіди порозмовляти, нам казали йти до іншої кімнати помалювати, писати. Не хотіли класти нам на плечі ті жахливі ситуації, які вони пережили. Тепер я жалію, що не знаю забагато спогадів моїх батьків. Вони дуже швидко відійшли. Про наше життя в Зарадаві я більше довідалася від родини зі Львова, як від своїх батьків.

Історія моєї родини зі сторони батька і зі сторони матері чисто українська, у нас не було мішаних. Мій дідусь загинув у І світовій війні. Моєму татові-сироті було дуже тяжко вижити. Він дуже швидко одружився з моєю мамою.

Після того, як тато одружився з мамою, вони побудували собі маленьку хатку збоку на подвір’ї батька, але її підпалили і вона згоріла. Довший час, можна сказати, жили в хліві. Не знаю, хто підпалив, але хата згоріла (то було в той час, як ті партизани ходили). Зберігся тільки хлівчик. Вони жили з худобою, а потім почали будувати другу хату. Ще не встигли побудували другу хату – та й поїхали на західні землі Польщі [т.зв. понімецькі] у 1947 р.

В. ПЕРЕСЕЛЕННЯ
1. Коли Вас вивезли? Навесні 1947 року. 2. Коли Вас привезли? Не знаю як довго ми їхали.
3.1. Маршрут переїзду: Зарадава – Вьонзовнiца – потяг – Ґіжицько – мабуть на підводах – Якунівка-колонія
3.2. Маршрут переїзду:

Мамину родину розсіяли по цілому світі. Їх розвезли, розсіяли: Дніпропетровськ [тепер Дніпро], Миколаївщина, там десь на Донбасі, Тернопіль і Америка. Так, що мамину родину розвезли по цілому світі.

Найближча родина тата зійшлася тут [на Мазурах, сучасна північно-східна Польща]. Проте були і на Запоріжжі, згодом переїхали до Львова, власне, брат до Львова переїхав, він один був переселений в Україну. А родина мами розсіялась по цілому світі...

Зі львів’янами маю контакт, з Тернополем лише листуємося, а так, то ні. Ті, що поїхали далеко-далеко в Україну, чогось боялися признаватися, що мають родину в Польщі. І в Одесі маємо, ми їздили туди, початково заходили до них, а потім вони чомусь стали боятися нас. Вони працювали на воєнних заводах... Ми були в Миколаєві, в Одесі, в Дніпропетровську [тепер Дніпро] не були, там зовсім живуть в іншому стилі, ми то зрозуміли, коли вони один раз приїхали до нас. Родичі з Америки вже повмирали, а молоде покоління вже не говорить по-українськи.

4. Чи Ви знали куди їдете? Ми не знали, куди нас везуть.
5. Чи хто-небудь з Вашої родини повернувся в рідні сторони? З моєї родини ніхто.
6.1. Речі які Ви привезли з собою (Релігійні)?: -----------------
6.2. Речі які Ви привезли з собою (Побутового вжитку)?: ----------------------
6.3. Речі які Ви привезли з собою (Речі особисті)?: --------------
6.4. Речі які Ви привезли з собою (Документи)?:

У сестри мабуть є переселенський документ.

6.5. Речі які Ви привезли з собою (Інші)?:

Тепер, коли батько помер, ми знайшли в документах, що було записано, що був якийсь кінь, корова, віз, поодинокі речі, потрібні для щоденного життя.

7. Які з них збереглися? Нічого немає.
8. Чи могли б Ви передати їх (повністю або частково) для музею? ----------
9. Чи заховали Ви які-небудь предмети в місті звідки Вас вивезли? У нас не було речей, щоб заховати, ми бідно жили.
Г. НОВЕ МІСЦЕ
1. Куди Вас переселили?

З Качмарів ми мали направлення на Жабін, але ми до Жабіна чомусь не доїхали, не знаю чому, а зупинилися в Якунівці на колонії [хуторі]. Це було в сторону Бань Мазурських. Там були такі господарства...

Поселили нас в малу хату, дві родини, тісно було страшенно, то було важке життя. Як я сказала, моя мама дуже швидко померла, залишила малих дітей. Ми залишились з татом, він не одружився вдруге. І ми мусили самі давати собі раду. І тепер ми всі живемо у Круклянках, з сестрами.

Довкола нас були одні українці. Якунівка це таке село, де може навіть 90% мешканців були українцями. Пізніше там створили PGR [колгосп], там, де німець мав невеличкий палац, двір, велику власність, і в нього це забрали, бо куркуль. З цього зробили колгосп і туди також поселили багато наших українців, які стали там працювати. Наше поле сусідувало з тим колгоспним.

Загалом, було спокійно, от тільки сусіда ми мали досить не симпатичного, вічно про щось сварився, вічно йому щось заважало. Свій чоловік, з Цитулі перевезений, не дуже симпатичний. Життя нам відкрилось лише коли ми переїхали сюди [до Круклянок], де спокійніше жилося і не треба було турбуватися про сусіда, чи йому курка вскочить, чи що. Знаєте, як то на господарстві, а подвір’я було одне, треба було ділити це на половину.

Що пам’ятаю... То зі слів батьків, бо я тоді була ще маленька. В тій хаті, де ми були, цивілізація вже була дуже висока. В хаті наладжене водопостачання. Росіяни, вірогідно, тримали в хаті коней і спали з ними, видно, неподалік якийсь фронт проходив. В одній кімнаті були коні, була кухня, і вони так собі варили, разом собі спали і чували. Хати здоровенні, німецькі, гарно збудовані. Все захоплювалась домом сусіда, там була вітальня, де ялинку ставили на середину, де були гарні меблі, від німців успадковані.

В нашій хаті нічого не було. Чи ті росіяни спалили, огрівали хату, чи на вістку, що українці їдуть, [поляки] вивезли все з хати, адже було пусто. А ми, дівчатка (бо були лише дівчатка), якщо знаходили щось гарне – скло чи щось таке, з візерунком, квіточкою – ми так тішилися, гралися, на горищі щось-там знайшли, то були для нас чудові іграшки.

Пам’ятаю, що дуже часто сходилися сусіди, переважно чоловіки, вечорами, адже у нас вже було радіо на акумуляторі, там говорили про різні події, але ми не хотіли слухати, ми боялися, що зараз хтось прийде і застрілить. Батько думав, що ми повернемося. Що ми тут не будемо довго, а назад поїдемо. Не дочекався...

Пам’ятаю, що була варта і вони ходили по селі. На варту ходили визначені люди, українців також набирали. А що вони пильнували – я не знаю, але ходили на варту по селі. І на тій варті один чоловік, мабуть з Круклянок, застрілив нашого односелянина вночі. А чому?.. То була спокійна людина, дійсно нікому нічого не винна. Чи був це вибрик, чи щоб статистику зачислити – не знаю, яка була ціль. Це я запам’ятала. Знаю, що ще були міни по хатах і в одній родині вибухла. Люди загинули. Брали солому, бо солома була по хатах. А так більше не пам’ятаю...

Школа була в двох будинках, одна була дерев’яна: там проживав вчитель і був один клас. Друга була в центрі, тепер цей будинок стоїть і розвалюється. Було 6 класів, на 7-ий клас ми вже їздили до Кут. Мало нас їздило до Кут, бо то вимагало великих зусиль від дитини і батьки не пускали своїх дітей. Не йшли туди просто. Такі були часи. Нас двоє лише пішло до 7-го класу з Якунівки. Інші, думаю, вечірні школи закінчували. З Якунівки один лікар вийшов (зараз на початку), співачка Щуцька [Марія, нар. 1941 р. в Верешині на Грубешівщині, у 1947 році депортована в рамках операції «Вісла»], так що вибивалися в люди.

Німецьких родин було 2-3, Німеччина потім забрала їх до себе. Вони виїхали. Конопки і Абрамовські. Була одна родина жидівська. Хлопці трохи їм докучали. Вони потім зникли, також кудись виїхали, може тоді, коли [з Польщі] до Ізраїля виїжджали.

Якунівка була українським селом. Коли починали навчання в школі, то не вміли говорити по-польськи. Говорили українською. А в школі вчителька вимагала польською. Ой, які там були слова… Було дуже важко переставитися, бо вчителі навчали лише польською [і не знали української]. На початках було важко, бо ми відзивалися лише українською, ми не знали іншої мови, знали ту, яку винесли з дому. Вставляли українські слова в мову, перекручували діти… Подвійна наука – української і польської мови. З іншого боку – ми багато читали. На той час не було бібліотеки з українськими дитячими книжками, але ми майже кожну книжку вивчали напам’ять. Приносили до хати і перечитували на всі боки, щоб віддати пізніше. Ми мали радіо вдома і користувались ним. Пам’ятаю, що з радіо навчилася називати години, бо там часто називали годину. То вже було щось таке додаткове.

Дуже приємно згадую свята, Святвечір вдома, і страви мамині. Запах олії пам’ятаю до сьогодні, бо в нашому селі виробляли олію, пан Булат мав оліярню.

Пам’ятаю бабу, яка дітей з пологів відбирала, ще тоді в селі популярні були такі баби, то була так само баба Булатова. Люди просто справлялися по-своєму, були самодостатні: мали свою муку, свою свинку, курку, масло. Якщо щось докуповували, то нафту, сіль, щось, чого не могли виробити самі. І коноплю сіяли, і льон сіяли, мали свої шнури і канати, все самі робили. І вівці були, светри свої робили. Так що дійсно в той час були самодостатні. Моя мама, як і Стефана [чоловіка] мама, були кравчинями, шила багато, людям шила, мала учениць, навчала шити, більше руками шила, ніж машинкою. Пізніше німецькою машинкою Зінґер шила, коли її знайшли на горищі. Шила людям і куртки, і плащі, такі серйозні речі.

2. Які умови Вам надали?

Батьки займалися господарством. Годували курок, корів, сіяли збіжжя. Отримали 8-10 га землі. Мало пам’ятаю, бо потім я пішла до школи [до Бартошиць] і вже не повернулася додому.

Жодної допомоги ми не мали. Ми самі мололи муку, що самі зробили, з того й жили. Світла не було, була лампа. Довго не було світла. Пам’ятаю, що всюди вже була електрика, а на колоніях не було.

Генеза Голодомору: як до цього дійшло, що був голод на Україні?

Я знаю, що коли батько дозволив мені їхати до школи до Бартошиць (це були 1950-ті роки), після тих всіх переживань наших батьків, тато відважився вислати свою дитину до Бартошиць в українську школу. І там нас було багато з цілої Польщі, бо це була перша українська школа. Були і з Вроцлава, і з Перемишля, і з Підляшшя, і далі – нас було дуже багато, то була майже ціла Польща, де ті діти вчилися української мови. Не знали, які наші подальші кроки будуть після того, як ми війдемо в це середовище, як будемо цю мову далі пропагувати. З того, що знаю, деякі після школи і далі вивчали цю мову, а деякі пішли на інші предмети – на математику, фізику, географію і так далі – пішли в іншому напрямку.

То був такий подив для наших батьків, які після всього, що пройшли, все-таки наважилися відправити своїх дітей до першої української школи в Бартошицях. Тепер скажу так: про Голодомор тоді ніхто нічого не згадував. То було зовсім невідоме, попри те, що ми мали вчителів з України в Бартошицях! На цю тему нічого не говорилося. Лише віднедавна говориться про цей голод в Україні. Віднедавна довідуємося, що 1920-22 роки це початок того голоду. Перший тур. Багато людей загинуло, не говориться, скільки. 1932-33-ті – це вже апогей цього всього, коли гинуть мільйони, 10 мільйонів людей. Так статистично кажуть, бо знаємо, що в Україні люди [селяни] не мали документів і так далі, то як їх там списували? Від голоду вимерли практично цілі українські села, адже людям не було дозволено залишати місце проживання. Коли ми співали колядку про сумний Святвечір в 1946 році, ну, співали, бо співали, але коли ми заглибитися у весь цей процес, то бачимо, що війна знищувала не тільки села, але й міста. Гинули наші свідомі люди. 1946 рік – бачимо Сибір і так далі. Вже повивозили в тюрми тих, хто не помер з голоду, і так то все завершилося.

А ще війна зробила своє, бо горіли цілі українські села. І та Україна не може відбитися, не може! Її вічно хтось турбує, це просто смачний кусок хліба для інших людей, а самі люди ніяк не можуть дати опір, важко їм дуже. І тому так є в тій Україні. Тішимося, їздимо щороку, від 2004 року щороку ми організовуємо поїздку в Україну, з’їздили ми скрізь, вздовж, впоперек, вшир, всюди ми були. І в кожному місті, всюди, ми знайшли українські душі, навіть Крим був дуже приязний до нас, ми були там двічі, і там є наші люди, вони говорять українською і обслуговують. Кажуть: «ніхто такого запотребування [запиту] не має». І все ж, можна знайти там людей, які мають щиру українську душу. А голод був всюди – і в Криму, і в Запоріжжі, в Дніпропетровську [тепер Дніпро], в Донбасі – і всюди люди з голоду вмирали. Така є наша нещасна Україна.

Думка про Бартошиці

Бартошиці для мене, це моя перша любов. Мій клас був специфічним класом, дуже об’єднаним. Нашою вихователькою була пані Сеньків, з України. Вона була для нас неначе мама, і вона нас тримала в кулаці, і тому до сьогодні ми всі підтримуємо між собою зв’язок, переписуємось, з собою контактуємо, телефонуємо. Лише 3-4 особи не можна віднайти, думаю, вони вже не живуть. В цьому, гадаю, є і мій вклад: я їх всіх стягнула сюди до Круклянок [для зустрічі]; ми їздимо до України, одне одного відвідуємо, так що я зі своїм класом живу… Деякі з інших класів навіть таке казали (нп. Марися Ґрох): «Я запишуся до вашого класу, бо почуваюся в вашому класі дуже приємно».

І ось, після 25 років праці я довідуюсь, що наша пані професор була каґебісткою, ну, загалом, погано про неї говорять. Проте ми, як її вихованці, вважаємо, що вона добре нас виховала. Дійсно так! Я не можу поганого слова сказати. Вона вже не живе. Дуже приємно згадую свій клас і Бартошиці. То був клас «на показ», клас соколів, клас, який всюди виступав, ми всюди їздили. Якщо з’являлася така потреба і треба було організувати десь виступ – наш клас їхав. То був такий вибраний клас. Вона з нами танцювала, співала. Всі партизанські [пісні про УПА], які я бачу тепер, коли заглядаю в книжку – вона нас всіх їх навчила. Що там пізніше було, після нашого відходу – не знаю.

Вчителі були досить вимагаючими. Ніде правду діти – ми прийшли бідні до тієї школи, з тими скрипочками, з тим спорядженням… З села, затуркані. Ми не були якимись розкішними дітьми, як тепер. Ми вперше побачили поїзд, додому відпускали нас лише раз в місяць, і так далі… Але то був певний урок нашого життя, де навчили нас, як до столу подати, як обслужити когось. То були такі прості речі, нп., як професорів обслужити на їдальні, як щось там приготувати. Багато було ручних праць... В той час ми багато чому навчились від наших професорів і вчителів. Так що сьогодні утримую дуже тісний контакт з пані професор з хімії, біології, вона живе в Любліні (jak się nazywa). Вона не була моєю вихователькою, але весь час підтримую з нею зв’язок. Дуже симпатична, наша. Їздила на екскурсію з нами до України, тепер перестала, бо змушена опікуватися чоловіком. Старша вже жіночка. Так що Бартошиці, це моя перша любов, якщо можна так сказати.

З того, що я бачу зараз… На тему того, що діється з українською мовою, я не хочу розповідати, бо це неприємно. Дітей є дуже мало, а яка причина – цього не знаю. Натомість з того, що бачу в церкві – сестра [катехитка] має багато діточок, так у сестри вони є! Вона їх дійсно гарно готує, сестра Тетяна. Багато працює з нашими діточками. Наші діти не вміють читати українською зовсім, це свідчення того, що десь в чомусь є неправильність. А з дітьми треба просто займатися, вправлятися з ними і тоді вони дійсно гарно виступають.

Тепер ситуація така, що люди чекають, щоб ними керували, щоб їх витягнули з хати і щось з ними готували. Треба їхати від села до села, витягати людей з одного дому, з другого, третього, а потім, коли виступаюь перед громадаю, то, я думаю, вони пишаються собою, що їх витягнули з дому і підготували. Пишаються тим, що ще на щось здатні, почуваться тоді дооціненими. Але щоб самі зібралися – то ні. Треба телефонувати, питати.

Я довгий час не готувала нічого, бо є школи, я вважала що школа повинна це робити. Основ, скажемо Шевченко, Франко, колядки, повинна школа навчати. Виявилося, що у нас довгий час нічого не було і тоді я почала втручатися, брала від дитини до дідусів, робила перегляд поколінь, а далі все це готувати. Ми багато років колядували, збираючи заодно гроші, ми зібрали величезні гроші як церковний хор, для церкви зібрали. Товклись у болоті по коліна.

Люди приймали, хоча першого року відчувалося настороженість, люди ще не знали, як себе поводити, а пізніше вже були такі приємні. Ми об’їздили всі ті села довкола, і в місті були, збирали на церкву. Навіть зараз, на 65 роковини акції «Вісла», їздили аж по Кентшин. Запитують: на що збираємо? – на церкву, ми всі гроші передаємо на церкву. Ми говорили конкретно: в новому храмі кавальчик доріжки буде ваш. І тому люди дають таку пожертву, бо то є на конкретну ціль, а не бозна на що, то на церкву, наша така послуга.

3. Яку картину Ви побачили на новому місці?

В нашій хаті не було нічого, були вибиті двері, вікна. Пізніше нам сказали, що сувальщаки [місто Сувалки], люди з околиць Ауґустова, які приїхали раніше, всі меблі, все позабирали собі. Хата була дуже знищена. Було дві господарчі будівлі, одна під стріхою, інша вкрита черепицею, і невеличка стодола. Хата була на одну родину, якийсь німець там був просто сам. Збоку мав таке приміщення, мабуть, для служби. Хату розділили і дві родини там жили.

Були також молотарка, швейна машина, були плуги – здається також на 2 скиби (чи 3), копачка, якісь машини, кинутий до ставка ровер [велосипед]. Він згнив і ми його витягли лише коли ставок став мілким. Видно, там жив хтось трохи багатий, хто мав такі машини. Всі машини забрав місцевий колгосп. Ми все одно не могли б працювати нашим коником з такими великими машинами.

У нас тривалий час не було світла, адже ми на колонії [хуторі] жили. При лампах сиділи.

4. Чи зазнавали ви утисків на новому місці?

У нас була одна родина жидівська, хлопець ходив до школи і там, думаю, йому докучали. А польських родин майже не було, тоді Якунівка була чисто українським селом. Потім приїхала польські родини з Августова і зайняли місце коло нас, 2 чи 3 господарства. Дві чи три родини були німецькі. Згодом прибували ще польські родини до колгоспу.

Я 6 класів школи ходила в Якунівці, 7-ий клас був у Кутах. Я ходила пішки досить далеко, ніхто дітей не возив, ніхто не дбав про це. Після 7-го класу відіслали до Бартошиць, звідти я додому не повернулася. Після закінчення школи тоді кожному давали роботу. Це було нормально, ніхто не шукав роботу, її призначали.

Перешкоди на шляху вивчення української мови

Вона не була легка, та праця. Коли ми закінчили школу, після матури, в мене не було грошей на вищий навчальний заклад, тож я відразу пішла до праці, бо таке було моє життя: я мусила працювати і заробляти на себе. Попала в c. Кшивіньскє, там були наші люди, зібрала 7-8 діточок, але недовго там працювала, бо під час зимових канікул в школі обвалилась ціла стіна. Треба було когось перенести, то кого? Я була сама, то таку найпростіше можна перенести. Перевели до Жабінки, ближче до хати. Там були наші діти, практичне ціле село – українці, і я там стала навчати української мови. Потім переїхала до Круклянок, оскільки вийшла заміж, правда, в Жабінці в той час ліквідували деякі класи: там було 8 клас, а зробили 6, то довелося когось звільнити з роботи.

Так ось, я перейшла до Круклянок. І тут я також започаткувала навчання української мови. Щиро кажучи, з 1966 року увесь час відбувалося навчання української мови, я навчала на цьому місці протягом 30 років. Починала від малого, десь 11 дітей, а закінчила на 60-ти. Була велика, гарна група.

Чи влада забороняла? Я б сказала, що вона утруднювала. Я любила концерти, постійно з дітьми щось готувала, ми постійно виступали. На концертах діти навіть краще вивчали мову: через пісні, через вірші, тому, що вони це любили. До Кошаліна їздили, пізніше відмовились від концертів в Кошаліні, почали по церквах співати, заробили грошей і вже ми їздили по Україні, возила тих дітей з Круклянок на Київ, Карпати, на Одесу. Їздили за власні зароблені гроші, ну, часом трохи треба було доплатити.

Як влада утруднювала мою роботу? Кожну програму, яку я складала, треба було перекласти на польську мову. З тим їхати до Сувалок [в той час обласний центр]. Цензура була всюди. Мусила все розповісти: звідки, з якої сторінки я це взяла. І тоді вони ставили свою червону печатку, ті з «безпеки». Чи то була коляда, чи то був вертеп, чи щось про Матір Божу з церкви, кожна перша програма була цензурована. Мусила, бо інакше директор Циндровський мені не дозволяв виступити в школі. Це було таке утруднення, бо треба було поїхати до Сувалк, привезти печатку і лише після цього я могла з тим виступити або кудись поїхати.

Назагал затверджували всі наші програми. Я в цілому не була вибуховою, не кричала, а все так тихо, тихо, спокійно йшла до мети і своє зробила. Одночасно я працювала в УСКТ [Українське Суспільно-Культурне Об’єднання]. Таким чином моя робота йшла на двох фронтах: працювала зі старшими [в УСКТ], і з молодим поколінням.

Коли я вже перейшла на пенсію (думала що ще попрацюю в школі, але директор віддав комусь іншому години), тоді я зайнялась з чоловіком будовою церкви. Це була наша друга велика любов – побудова нашої церкви, яка нам тепер так гарно служить. Дивлячись з перспективи, то я не упевнена, чи вдруге взяла б на себе таке завдання, оскільки це вимагало від нас надзвичайно багато посвячення. Але, як то кажуть – щось за щось. Важливе те, що люди нас любили, слухали, приходили і працювали, ніхто не відмовлявся. Це справді важливо!

Ну, а наостанок я присвятила свою увагу Об’єднанню [Об’єднання Українців в Польщі, наступниця УСКТ], організації всіх заходів, зустрічей. Приходжу до висновку, що краще зайнятися дрібнішими календарними заходами, ніж такими ґрандіозними, оскільки вони важко даються. Краще щось полегше, поменше, і більше дійти до людей, бо ті ґрандіозні заходи надзвичайно обмежені законами, вимагають величезної кількості документів, якими треба займатися увесь Божий рік. Хто тим не займався, той не зрозуміє про що розмову веду. Це справді тяжко. Потім, коли вже відбувається захід, організатор стоїть і не розуміє, де він знаходиться. Не знаю, чи хтось поцінує, що людина віддає на практиці всю себе. Кожен рік є велике перевантаження, в минулому ми справді багато зробили для нашої місцевої української громади. Цей рік обіцяє бути таким самим, але ми будемо рухатися маленькими кроками, а плани вже є великі.

Тішимося, що ми маємо домівку, що ми маємо місце, де стрічаємось з нашими різними справами, з хором церковним, маємо той куточок, дуже симпатичний, самі відремонтували. А давніше все це відбувалося у мене вдома: і проби з дітьми, і зі старшими, все відбувалося у мене в хаті. А тепер вже 6 років маємо приміщення, де ми можемо цим займатися, а не по хатах, бо це якось конфузно. Тішимося з того. Таким чином через ту нашу хату перейшло багато людей, і з України, і наших, та хата була як світлиця, постійно для когось призначена…

5. Де і коли ви почали відвідувати церкву?

Про Хшаново у нас в Якунівці багато не говорилося. Тому що була наша відправа поближче, в Банях [Мазурських]. Вже на початку 1950-х років там була відправа, то була така оаза, ми туди їздили возом. Але до Хшанова мене завезла мама перший раз. Не пам’ятаю чим я їхала. Була там до першого причастя, мама мені пошила сукню в квіточки, мене в стодолі [в Хшанові] перевдягали в ту сукню, щоб в дорозі не знищила. Як то далі було – не пам’ятаю. Отже, я поїхала туди на перше причастя. Спали ми в стодолі на соломі чи на сіні. Як ми заїхали туди і як поверталися – не пам’ятаю.

Не пам’ятаю також про що мене питав о. Ріпецький, але думаю, що там мало бути «Отче наш...», «Вірую...», якісь молитви до Бога, що мама навчила в хаті… Скільки нас тоді приступало – також не пам’ятаю. Не знаю навіть, котрий це був рік. Бо пізніше весь час ми вже мали Бані Мазурські, їздили на всі свята, возом. Потім мама тяжко захворіла, сестри [монахині] до неї приїжджали… Вони шили у мами ті свої габіти, мама їм шила. Прізвища священика, такого старшого уже, який першим відправляв в Банях, також не пам’ятаю, але він також приїжджав до нас…

Коли ми готувалися їхати до церкви, то мама завжди щось з собою брала, щоб подарувати, то могла бути наприклад курка, з голими руками до церкви в Банях ніколи не їхала. Я то по мамі успадкувала, бо також кручуся біля церкви, вся літургія, все на моїй голові, от тільки голос слабне...

6. Як склалася доля Ваших дітей та рідних?

У мене було 4 сестри (від найстаршої до наймолодшої): Стефанія (старша за мене на 2 роки), я – Анна, Євгенія, Христина, Аліна. Одна з них померла. Живемо близенько.

Зі своїм майбутнім чоловіком я познайомилася, коли працювала в школі в Жабінці. Вінчалися в 1966 році. У нас народилося двоє синів.

7. Ваші діти знають українську мову? Так.
7.1. Так - Де вивчили?

Сини знають українську мову. Навчилися вдома. Переважно говорять польською, через оточення, але мову знають. Люблять Україну, двічі на рік туди їздять. Дуже цікавляться. Так що ми передали цей дух.

7.2. Ні - Чому? ---------
8. Ваші онуки знають українську мову? Ні.
8.1. Так - Де вивчили? ------------
8.2. Ні - Чому? Онуків немає.
9. Чи є у Вас світлини нового місця?

Я не маю, можливо сестра має.

Д. КОНТАКТИ З УПA
1.1. Чи в селі були криївки УПА? Так.
1.2. Чи в селі були криївки УПА?

Криївки були, але я мало знаю. Знаю тільки, що люди в лісі переховувалися.

2. Яке Ваше ставлення до УПА? Нейтральне.
3.1 Я контактував з УПА:

Знаю, що вони [люди з УПА] захищали свої землі, адже жили там споконвіку, а оскільки їх спіткала така доля, вони захищалися. Я їх дуже розумію, тому що ми б ніколи не хотіли сюди приїхати.

До нас додому [упівці] приходили, щось відбувалося, але я не знаю, що саме.

Мені важко казати, чи УПА було потрібне... Як я казала, в моїй родині ніхто не був в тюрмі, крім тата, який був недовго. Тата взяли з дому. Тільки знаю, що мама ходила до Ярослава і носила йому їсти. Тоді він ще був молодим чоловіком, одружений хлопець. У хаті тоді розповідали (люди тоді зустрічалися по хатах, передавали собі новини, адже не було телевізорів), я підслуховувала. Так ось, я так того всього наслухалася, що до сьогодні не можу дивитися воєнні фільми. Мене ці справи не цікавлять. А про УПА я знала мало, дівчата тим не цікавились.

Зараз я готую концерти, тому мушу читати багато мудрих книжок, так би мовити, і представити це перед нашою зрілою публікою так, щоб вони зрозуміли, а перед молодими – щоб вони щось довідалися з історії: як це виглядало історично, чому такі а не інші державні кордони є тощо. Я готую це з моїми парафіянами. Кожного року ми працюємо над якоюсь темою (цього року було про акцію «Вісла») і представляємо це у церкві, в інші місця не ідемо з концертами.

3.2 Я був у складі УПА: Ні.
3.3 Я допомагав/сприяв УПА (добровільно): Ні.
3.4 Хтось з моєї родини був у складі УПА:

З моєї родини нікого не було в УПА.

4. Чи мали Ви зброю у період перед переселенням? Ні.
5. Чи перебували Ви під арештом? Ні.
Е. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
1. Звичаї втраченої батьківщини: --------------
2. Чи відвідували Ви свою батьківщину?

У моєму рідному селі вперше ми були взимку [1968 р.] з моїм чоловіком Стефаном, а потім ми були влітку з татом. Але ми вже не застали села, не знайшли свої місць, оскільки все дуже позаростало.

Ми б тепер поїхали, та села вже нема. Є ліс і навіть сліду від села не знайти. Тому я туди не їжджу, тому що нема до чого і до кого. Одного разу ми поїхали взимку, то що? Показали місце, але там немає ніякого сліду, слід зник, ліс росте і нема нічого.

Одного разу ми поїхали з татом, але села не було, ми навіть нашого пляцу не знайшли. Бо коли ми заїхали туди [раніше] з чоловіком, то там ще якесь дерево росло, одна родина жила, але вони пізніше теж виїхали звідти. Вікна закривали дерев’яними віконницями на зиму, бо туди приходили вовки і різні звірі. На місці нашої хати був лише горбочок, сусід з тої хати показав. То я тоді перший раз там була [після акції «В»]. Поїхали туди ми у тому році, у котрому й повінчалися, близько 1968.

Потім ми поїхали ще з татом, ми переїжджали біля Вьонзовніци, там є така величезна мурована стіна, нас там тримали [в 1947 р.]; тато плакав і казав, що більше туди не поїде. Тато розповідав, що 2 тижні нас тримали поляки за тією стіною, доки транспорт не рушив. Вони всіх звозили недалеко від Белжця, тримали за парканом, за стіною, яка стоїть до сьогодні. Таке огородження. Два тижні чекали на транспорт, доки нас перевезли на Белжець і тоді поїхали. За парканом стояв палац, як на той час – пишний, і там був парк, який був огороджений цегляним парканом. Ця стіна існує до сьогодні.

Думаю, що люди жили дружньо. Навіть коли приїхали сюди [на Мазури], люди шукали один одного, де хто поселився, разом готувалися, їздили возами та відвідували одне одного на свята і не тільки. Люди дійсно частіше приїжджали одне до одного, ніж зараз, коли є сильно розвинений транспорт і у кожного по 3 машини на подвір’ї стоїть. Вже немає такої комунікації між родинами. Тепер можна швидко дістатися, а колись треба було кіньми їхати, от ми так їздили до церкви аж до Бань Мазурських [13 км].

3. Чому ви не виїхали в Україну?

До України батьки не хотіли їхати. Не знаю, чому. Ті, хто поїхав з родини, чомусь боялися писати до нас.

Мого батька брат поїхав з родиною в Україну і завезли його аж на Запоріжжя. І доля його була дуже тяжка, вони не уміли там жити: на Запоріжжі не було лісів, там були тільки степи, степи, степи. Вони потім просили і їм дозволили переїхати до Львова. У Львові вони жили у такій шопі, там їх прийняли. І будували собі хату.

Друга сестра батька поїхала на роботу до Німеччини, була в ляґрах, потім поїхала до Англії і вже не повернулася. Ми підтримували контакт, вона нас шукала через Червоний Хрест і знайшла у Якунівці.

З маминої родини теж виїхали: дві сестри до України, до Канади повиїжджали, по цілому світі розсипалась родина.

4. Що в житті було головне?

Думаю, те, що я ніколи не забувала, ким я є, і такою я помру. Все життя я працювала для нашого народу і нашого суспільства. Хтось мені сказав, що тут України не збудувати. Звичайно, я її не збудую, але я багато речей для цих людей зробила, а це найважливіше. І ця українська мова, яка за мною ходила ціле життя, і ця церква, яку ми побудували. Якийсь малесенький клаптик України ми після себе залишимо.

5. Чому Вас переселили?

Думаю, що тут замішана велика політика. Вважаю, що вона була непотрібна. Старі рани трохи зажили, а тоді [акцією «Вісла»] вони ці рани ще більше розкололи і все так залишилося – наші люди розколені. Молоде покоління думає інакше, виховане в іншому середовищі, тут є їхнє коріння, могили бабусь і дідусів, тому вони туди не повернуться.

Звичайно, це болить. Коли їдемо туди, дивимося на наші занедбані цвинтари та залишені хати сумним оком, як і німець би подивився на залишені ним хати тут. Це точно неприємно. Доля була б зовсім іншою, якби не акція «Вісла». В людях не було б стільки жалю через те, що забрали з дому, завезли сюди і залишили. Ті речі, які люди залишили там, – не були скарби на перший погляд, але були дійсно цінними для них.

Думаю, вона не вдалася [акція «Вісла» польським організаторам]. В тому числі тому, що ця асиміляція зовсім не вдалася. Коли подивимося зараз на карту Польщі, побачимо, що всюди наша діаспора живе, працює, ростить наші церкви. Надзвичайно велику роботу виконала наша Церква [УГКЦ]. Звісно, руками своїх вірних, бо самі священики нічого не зроблять, якщо не мають з ким працювати. І це означає, що ми є і нас складно викорінити. Знадобилося б кілька поколінь, щоб ми в Польщі згасли.

Мало наших людей, які змішалися з поляками, кажуть: о, мій дідусь був українцем! А іноземці кажуть: я маю таку кров, і таку, і ще іншу! І вони цим пишаються. А наші люди... Можливо тому, що були гноблені, нищені, тому рідко признаються у тому, що мають українське походження.

Ми часто їздили у свої сторони, тому, що у Перемишлі живе чоловіка брат, тому майже раз в рік ми їздили на батьківщину. Там його хата стоїть, тітка живе. Ми просто об’їжджаємо ті цвинтари, могили... Зараз у мого чоловіка немає сили їхати одному машиною у таку далеку дорогу, адже на це потрібно витратити цілий Божий день. А техніка є, машин багато, ми туди просто не вибираємось, бо важко. А так, ми їздили щороку влітку – над Солиною, Бещади, ми там щороку кружляли.

Думки повернутися не було, тому що тут всі знайомі, вся родина. Повернутися туди і почати там життя серед людей, які, як знаємо, не дуже зичливі... Знаємо ситуацію в Перемишлі і біля Перемишля. Дивляться там на тебе [поляки] і думають, чи ти часом не приїхав забрати їм свою батьківську землю, ворогом дивляться на тебе. Тому, думаю, що ні. Вже тут, серед своїх людей, напевно залишимось до кінця.

Батьки весь час думали, що повернуться, особливо тато, його туди тягнуло. Вірив: прийде відповідна пора і він поїде. Він там народився, жив, і дуже його тягнуло. А ми – вже ні. Це вже ніби чужина, там зовсім інші люди, чи те середовище нас прийме? У місті – так, а у маленькому містечку всі одразу знали б, хто ми. Налаштування там зовсім інше до українців, ніж тут [на Мазурах].

[Чи діти запитують про акцію «Вісла»?] Вони читають книжки, дивляться матеріали на цю тему, але не питають.

Є. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
1. Інше:

[Чи українці переживуть у Польщі?] Думаю, що так. Може, якийсь малий відсоток, але так. Є люди, які думають позитивно, і вони будуть продовжувати [українську справу в Польщі].

Нема незамінних людей, як кажуть. Думаю, завжди знайдеться хтось, хто буде продовжувати цю справу. Чи в Церкві, чи в Об’єднанні [Українців в Польщі], чи взагалі. Треба мати в собі таке щось, щоб коло себе згромадити людей, які б спільно працювали. Треба людей цінувати. Якщо їх цінують, вони помагають, приходять і працюють.

Про польсько-українське примирення

Важко сказати [чи примирення буде досягнуто]. Якщо історики, політики не зможуть розв’язати цієї проблеми самі, то та ненависть, незгода буде. Я знаю стільки людей з України, які тепер працюють в Польщі, вони типові заробітчани, виховані в іншому дусі. Вони повертаються назад, вони виховані в іншій системі. Якийсь відсоток залишиться, але більшість повернеться. Дивіться, навіть на нашій території є багато українців, там в Кентшині у фабриках електричних, в Ґолдапі, в Елку, але їх в наших церквах немає. В супермаркетах мову чути українську, в Елку працюють в заводах м’ясних, бо поляки не хочуть за такі гроші працювати, поляки їдуть на Захід заробляти. Заробітчани приїжджають з Одеси, з Дніпра... Але в наших церквах їх немає...

Я вважаю, що люди не думають про те, що є зараз, а думають про те, що колись було. А після цього вже не одне покоління виросло і навіть не знає цієї теми. А старі дідусі ще витягають це на світло денне і оголошують хто там був винуватий... А я завжди кажу, що правда лежить посередні. Бо кожна війна робила кривду по одній та по іншій стороні. А найбільше страждали цивільні, не тільки військові, бо їх ніхто не захищав, вони мусили самі захищатися. І тому виникли такі тертя. Але щоб підпалювати це все! Я не знаю, чи є інші держави, де так процвітає ця ненависть, ворожість. Але чому? Може ідеться про людську заздрість... Наші люди тихі, спокійні, вони тихо працюють у різних інституціях, не афішують нічого українською, їх навіть не просто виявити. Навчалися у школі з усіма, з поляками, закінчили університет, у них були приятелі, дівчата чи хлопці, вони зустрічалися... А звідки потім береться та ворожнеча? Важко сказати. Це покоління вже тут виросло. Польські люди люблять бувати на наших забавах, рідше – на концертах. Але на купальські свята є дуже багато польських людей. Вони бавляться при нашій музиці, і гарно бавляться, чи в Банях, чи в Ґіжицьку. Це забава для всіх, наші двері відкриті.

Заповіт прийдешнім поколінням

Наступним поколінням українців я б хотіла сказати, щоб вони шанували рідне, їздили до Україну, щоб порівняти життя українців на Україні і тут. Щоб їхні діти не забували рідну мову. Шануйте своє! Кохайте чуже, але шануйте своє, бо це є найважливіше в вашому серці. Що ще можу сказати…

Щоб не забували, ким вони є, де є їх коріння. Щоб говорили українською, щоб шанували свою культуру, свої свята. Щоб не втікали до латинських обрядів, бо у нас гарний обряд. Щоб відвідували Україну, тішилися тим, яка вона багата... Сподіваюсь, колись вона це багатство використає. Коли подивитися тільки, там на Львів, Самбір, то там і пісок хрустальний, і сірка, видобуток якої вже закрили, і санаторії... Там просто земля просякнена добром. Тільки б видобути це добро з-під землі і люди житимуть добре. А ці чудові Карпати!.. Є такі місця, де мало туристів, де можна дійсно спокійно відпочити. Крим вже забрали. В Криму ми мали щастя побувати двічі, завезти групу два рази. Ті, хто зі мною їздив, хоч знають, як виглядає Крим. Ми були у палаці, в Ялті, конкретно в Лівадії, де вони підписували цю угоду. Я була там два рази. Після воєнного стану [початку російсько-української війни] ми перестали їздити, адже було небезпечно. А зараз бракує сил. Але ще плануємо поїхати до Києва, Чернігова, Запоріжжя, ця траса мене чекає. Люди телефонують, запитують, коли поїдемо...


Текст українською мовою підготували Катерина Бедричук та Роман Крик. Відеозапис Андрія Крика та Марусі Хомин.

 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [pliki do ankiety]
Ankieta english
A. MAIN DETAILS
B. FAMILY & LOCATION DETAILS
C. RESETTLEMENT
D. THE NEW PLACE
E. CONTACTS WITH UPA
F. ADDITIONAL INFORMATION
G. INFORMATION
 
A. MAIN DETAILS
1. Application Date: 31.12.2017 2. Application Reference Number:
3. Surname, Name, Paternal Name: brak


4. Date of Birth: 31.12.1909 5. Place of Birth:
B. FAMILY & LOCATION DETAILS
1.1. Place of Residence before deportation:
1.2. Place of Residence before deportation (information):
2. Age at time of deportation: 3. Religion: dark
4. Number of family members at the time of deportation/ resettlement:
5. Number of family members left:
6. Number of family members deported:
7. Of which went missing:
8. Number of people of different nationalities resident in the village? 9. Inter-ethnic relations could be considered?
10. List your lost assets/property:
C. RESETTLEMENT
1. When were you deported? 2. When did you arrive?
3.1. Deportation Itinerary:
3.2. Deportation Itinerary (information):
4. Did you know where you were being deported to?
5. Have any of your relatives returned to your homeland?
6.1. What personal items did you take with you - Religious:
6.2. What personal items did you take with you - Household objects:
6.3. What personal items did you take with you - Personal belongings:
6.4. What personal items did you take with you - Documents:
6.5. What personal items did you take with you - Other:
7. Of these items, what is left?
8. Would you be prepared to donate these (in whole, or in part) to the museum?
9. Did you hide any of the items that you brought with you?
D. THE NEW PLACE
1. Where did they deport you to?
2. What amenities were you granted?
3. What did you see when you arrived at your new place of settlement?
4. Did you encounter any persecution?
5. Where & when did you start going to church?
6. How did your children fare?
7. Do your children know Ukrainian?
7.1. Yes - Where did they learn it?
7.2. No - Why?
8. Do your grandchildren know Ukrainian?
8.1. Yes - Where did they learn it?
8.2. No - Why?
9. Do you have photos of your new place of settlement/residence?
E. CONTACTS WITH UPA
1.1. Were there UPA bunkers in the village?
1.2. Were there UPA bunkers in the village (information)?
2. What is your view of UPA?
3.1 I contacted UPA:
3.2 I was part of UPA:
3.3 I helped/facilitated UPA (voluntarily):
3.4 Were any of your family in UPA?
4. Did you ever hold firearms before the period that you were deported?
5. Were you ever arrested?
F. ADDITIONAL INFORMATION
1. Lost customs/traditions of your homeland:
2. Have you visited your homeland?
3. Why did you not choose to live in Ukraine?
4. What was your priority in life?
5. Why were you deported/resettled?
G. INFORMATION
1. Information

 
do góry ↑
Fotografie
„Kliknij” na miniaturke by zobaczyc zdjęcia w galerii.



 
do góry ↑
Wspomnienia


Na tę chwilę brak jest w naszej bazie wspomnień osoby, której ankieta dotyczy.

 
do góry ↑
Pliki


Na tę chwilę brak jest w bazie plików (filmowych, dźwiekowych, itp.)
powiązanych z niniejszą ankietą.

 
do góry ↑
VIDEO






„Człowiek pozbawiony korzeni, staje się tułaczem...”
„Людина, яку позбавили коренів стає світовим вигнанцем...”
„A person, who has had their roots taken away, becomes a banished exile...”

Home   |   FUNDACJIA   |   PROJEKTY   |   Z ŻYCIA FUNDACJI   |   PUBLICYSTYKA   |   NOWOŚCI   |   WSPARCIE   |   KONTAKT
Fundacja Losy Niezapomniane. Wszystkie prawa zastrzeżone. Copyright © 2009 - 2024

stat4u

Liczba odwiedzin:
Число заходжень:
1 697 605
Dziś:
Днесь:
235